W czasie mojej geologicznej kariery, przez wiele lat, w latach 1960 -70-tych, pracowałem w górach Laponii. To były piękne i ciekawe lata. Praca w bezdrożnych obszarach, obcowanie z dziką przyrodą, spotkania ze zwierzętami, roślinnością i tamtejszymi ludźmi, zostawiły wiele wspomnień. Prace geologiczne w dziczy, często trwające kilka miesięcy, oznaczały życie w przyrodzie, a równocześnie z przyrodą.
Było to często fizycznie i psychicznie wymagające, ale dla człowieka, który to lubi, daje to wiele uczuciowych, estetycznych i intelektualnych przeżyć. Ten, kto doznał eksplozywnego nadejścia polarnej wiosny, zmian barw krajobrazu jesienią, potem pierwszego śniegu, zobaczył szybującego orła czy sępa nad sobą, łosia łopatacza żerującego na bagnie, uchylał się przed atakującym wydrzykiem, słuchał monotonnego pisku siewki, był świadkiem wędrówki lemingów – to są wrażenia i doświadczenia, które pozostają w pamięci i w sercu do końca życia. Czasami zdarzały się też rzeczy niecodzienne.
Wydarzyło się to na północnym brzegu jeziora Hornavan. Kartowaliśmy tam, mój kolega Runo i ja, dwa blisko siebie leżące grupy górskie, Arnepuoda i Iksják. Lato to zaliczam do jednych z najciekawszych i przyjemnych. Runo był sympatycznym kolegą, obszar był geologicznie interesujący, krajobrazowo urozmaicony i piękny. Arnepuoda, w większości o łagodnych okrągłych wierzchołkach, a Iksják odwrotnie, przepaścisty, o dramatycznie stromych skałach.
Już na początku naszej wędrówki zostaliśmy ostrzeżeni przez kilku mężczyzn, którzy pracowali przy małym wodnym tartaku, o obecności niedźwiedzia, właśnie w tych okolicach, do których zmierzaliśmy. Ostrzegli nas, że niedźwiedź jest bardzo stary, a przez to niepoczytalny i groźny, i że powinniśmy mieć się na baczności.
Nasz pierwszy obóz założyliśmy na Arnepoudzie, w małej dolince w pobliżu wartkiego potoku. Potem, w miarę, jak postępowały nasze badania, przenosiliśmy namioty na nowe tereny. Podczas naszych geologicznych wędrówek nigdy nie zdarzyło nam się natrafić na ślady niedźwiedzia.
Aż pewnej nocy, kilka tygodni później, obudziło mnie nagle chrząknięcie, najpierw jedno, potem drugie. Wyglądało na to, że jakieś zwierzę, albo nawet kilka, poruszało się w pobliżu namiotu. Najpierw zaniepokoiłem się i leżałem cicho jak trusia, ale że po chwili wszystko ucichło, pomyślałem sobie, że musiały to być renifery, które przechodziły koło namiotu. A że już kiedyś, wcześniej, zdarzyło mi się, że miałem nocne odwiedziny reniferów, więc przewróciłem się na drugi bok w śpiworze i zasnąłem.
Rano, wychodząc z namiotu, zauważyłem od razu niedźwiedzie odchody i że trawa wokół naszych namiotów była podeptana. To nie renifery obudziły mnie tej nocy! To był niedźwiedź! Runo, mój kolega, który miał swój namiot kilka metrów dalej, przespał spokojnie tę dramatyczną noc i nic nie słyszał. Popatrzeliśmy na siebie i odetchnęliśmy gdy zdaliśmy sobie sprawę z tego, jak blisko było do spotkania z naszym nocnym gościem.
Mimo, że nieraz pracowałem w obszarach, w których było dużo niedźwiedzi, nigdy nie spotkałem się oko w oko z tym zwierzęciem. Inaczej było z moim kolegą Pellem.
Podczas geologicznego kartowania w lesie zdarzyło mu się, że natknął się niespodziewanie na dwa niedźwiadki. Jak błyskawica przeleciało mu przez głowę: „Jak młode, to gdzie matka?” Równocześnie, kątem drugiego oka, zobaczył niedźwiedzicę, szykującą się do biegu w jego stronę. Widzi, że znalazł się pomiędzy matką a młodymi! Pelle zrywa się do biegu i pędzi na złamanie karku prosto przed siebie. Gubi okulary! Rzecz w tym, że jego okulary mają bardzo grube szkła – bez okularów nic nie widzi. Pędzi na ślepo! Nagle ziemia umyka mu spod stóp i spada ze skały. Na szczęście zrąb nie był wysoki – może półtora metra. Leży na brzuchu i mimo że się potłukł, nie rusza się. Z góry, nad sobą, słyszy niedźwiedzicę. Domyśla się, że stoi ona na krawędzi skały, ale nie skacze w dół. Przerażony czeka na jej atak. Ale nic się nie dzieje! Pelle leży i czeka, prawdopodobnie długo po tym, jak niedźwiedzica odeszła. W końcu odważył się wstać i zaczął się czołgać powoli w tę samą stronę, z której przybiegł. Ma szczęście, bo po drodze znajduje okulary. Tego lata Pelle nie chciał już kontynuować swej pracy w tej okolicy.
Andrzej Olkiewicz