Pozostanie zagadką jak wytrzymaliśmy, Joanna i ja, z sobą tak długo. Pomimo wszystko byłem zdecydowany nie zostawiać Joanny na pastwę losu i poprosiłem ją o rękę. Mój brat Janusz popierał mnie i starał się jakoś wytłumaczyć to mamie. Przyjęła w końcu do wiadomości, ale nie potrafiła ukryć ulgi gdy usłyszała, że ślub będzie skromny. Bez księdza, dorożki, przyjęcia i tak dalej. Joanna opierała się początkowo. Traktowała oświadczyny jako poświęcenie z mojej strony, ale w końcu uległa i zaniosłem odpowiednie dokumenty do magistratu.
Tego dnia zjedliśmy wspólnie lekki obiad i pojechaliśmy do urzędu. Było tam parę par młodych ludzi, one w obowiązkowej bieli i faceci wyglądający jak kelnerzy, więc Joanny lila sukienka i mój sweter zbierały pogardliwe spojrzenia. Czekaliśmy już jakiś czas, kiedy Joanna wstała i pokazała gestem, że idzie zapalić papierosa. Czas mijał i nie wracała, więc poszedłem za nią i zastałem zapłakaną. Pocieszałem ją jak mogłem pytając czemu płacze. W końcu się uspokoiła i powiedziała, że bardzo mi współczuje i prosi o wybaczenie, ale nie może wyjść za mnie za mąż i żebym nie pytał, przynajmniej na razie, dlaczego. Współczuje mi, ale jeszcze bardziej współczuje sobie. Prosiłem błagałem, znajdowałem rzeczowe argumenty, słuchała ze spuszczoną głową i nie odzywała się. W końcu wstała i szepnęła, że najlepiej będzie jak sobie pójdzie. Wróciłem do urzędu i poinformowałem jak sprawy stoją. Wysłuchali oboje bez słowa. Mama przytuliła moją głowę do piersi a Janusz międlił w rękach bezsensowny już bukiet goździków.
Minął jakiś czas i zaczęliśmy z Joanna spotykać się ponownie. Było nawet lepiej niż wprzódy, aż nadszedł dzień mojej klęski. Stchórzyłem i bez słowa uciekłem, wyjeżdżając chyłkiem do niewielkiego miasteczka. Nie na wiele się to w końcu zdało, bo Joanna znalazła mnie od razu. Postąpiłem jak świnia, ale nie na wiele się zdało. Wysiadłem z pociągu, zarzuciłem plecak na ramię, podniosłem wzrok i zobaczyłem Joannę. Stała na peronie smukła i wiotka i przyglądała mi się spod zmrużonych powiek.
Joanna ma dwadzieścia trzy lata, chłopięca figurę, świetne piersi, wąskie biodra i nogi do samego nieba. Wygląd jak modelka i jest nią. Z wyuczonego zawodu jest inspektorem sanitarnym, z domu katoliczką, z charakteru ekstremalnie niebezpiecznym przeciwnikiem. Lubi dobre dowcipy, ale nigdy o papieżu, oraz niema nic przeciwko różnym perwersyjkom.
Przeczytałem kiedyś mądre zdanie – Można wybaczyć wrogowi, ale nie należy zapominać, że mu się wybaczyło. W ogóle w wybaczaniu jest coś podejrzanego i mam na to dwa przykłady. Jeden to Joanna, drugi Kościół. Ile w nich prawdy a ile kłamstw? W końcu czy nie jest tak, że cholernie trudno kłamać, gdy się nie zna prawdy?
Jechaliśmy do pensjonatu taksówką i milczeli oboje. Liczyłem się z tym, że już jej nigdy nie zobaczę i w sytuacji w jakiej się znalazłem nie wiedziałem co począć. Więc gdy tylko weszliśmy do numeru poszedłem do łazienki i brałem w nieskończoność prysznic.
W końcu usłyszałem kołatanie a potem walenie w drzwi. Gdy w końcu ich uchyliłem, Joanna stała w nich naga z ręcznikiem kąpielowym przewieszonym przez ramię. Pchała się do środka a ja jej nie wpuszczałem, ale niestety robiłem to zbyt brutalnie. Niestety, bo wtedy Joanna ma prawo gryźć, kopać i drapać. W końcu udało mi sią jednak wypchnąć ją z łazienki.
Gdy wszedłem po paru minutach do pokoju Joanna malowała się. Malowała jedno oko, drugim jednocześnie zerkając w moją stronę, fenomen natury. Po chwili odezwała się i rozpoczęliśmy rozmowę o niczym. W końcu dla świętego spokoju pozwoliłem jej powróżyć sobie z ręki. Była to jej ostatnia pasja a mój pierwszy błąd. Wpatrywała się w moją dłoń cicho pochlipując, więc pogłaskałem ją po głowie. Uczyniłem to tak, jakbym głaskał świeżo owdowiałą kobietę albo inną nieszczęśliwą osobę, nic więcej. Ale i to okazało się wiele za dużo, bowiem pocałowałem wdowę na pocieszenie w czoło, i to był mój drugi błąd, albowiem wszystko co nastąpiło potem, absolutnie nie powinno się stać.
Joanna w moim szlafroku, Joanna coś nuci, Joanny dłoń na moim ramieniu. Kiedy poprosiłem żeby się ubrała, przecież mamy iść na obiad powiedziała, że jest już prawie gotowa. Mówiąc to stała pochylona z nogą na krześle, w nic nie ukrywającym szlafroku i patrzyła mi z niewinnym uśmiechem w oczy. Miałem jej, a także siebie, kompletnie dość. Służba jest rzeczą wielką, ale w służalczości jest coś obrzydliwego! Zarzuciłem na ramiona trencz i wyszedłem.
W barze wypiłem piwo i zjadłem sandwicza. W telewizji okładali się dwaj potężni bokserzy. Zjadłem jeszcze jedna kanapkę, zamówiłem kolejne piwo i wdałem się w jakimś facetem w dyskusję, który cios jest efektywniejszy swing czy hak i tak zeszło nam do zamknięcia lokalu.
Gdy wróciłem Joanna siedziała przy drzwiach ubrana jak do wyjścia. Uśmiechnęła się miło i zapytała ciepłym głosem:
– Wszystko w porządku? Na stole stała w połowie próżna butelka wina. A więc wychodziła.
– W porządku – odparłem. Potem ją przeprosiłem.
– Zapomnijmy o tym. Staję się nieznośny gdy jestem przepracowany! Następnie trąciliśmy się kieliszkami i Joanna życzyła mi uroczyście szczęścia w dalszych podróżach. W ogóle w życiu. O jakich podróżach ona mówi?
Piliśmy na stojąco, jak na dyplomatycznym przyjęciu. Dodałem ze swojej strony, że przeżyliśmy razem piękne chwile. Joanna przytaknęła. Tak tak, te wypady w góry, wieczory w altanie. I w ogóle. Było pięknie. Tak tak!
– Cóż – podniosła wzrok. Było wspaniale, ale oboje musimy pójść dalej. Takie jest życie.
Staliśmy nadal na przeciw siebie i Joanna wyglądała prześlicznie. Chciałem ją pocałować, ale się uchyliła. Próbowałem daje, byłem bardzo spragniony tego ostatniego prawdziwego pocałunku i czułem jej ciało przy moim. Odwróciła głowę więc pocałowałem ją w szyję. Stała bez ruchu z papierosem w jednej i szklaneczką wina w drugiej ręce i zaciągała się spazmatycznie, jak skazaniec tuż przed egzekucją. Pocałowałem ją w skroń, w gorzko pachnące włosy, stała nieruchoma jak manekin. Zupełnie nie rozumiem jak mogło w tej sytuacji do tego dojść, ale doszło. Było cudownie i trochę dziko.
Później siedzieliśmy naprzeciw siebie i zaproponowałem, że może zatelefonuję do Ryszarda, bo sami sobie z sobą nie poradzimy. Było trochę przed północą, Ryszard miał gości i nie mógł przyjść, ale w panice nalegałem. Z jego daczy było do naszego pensjonatu blisko. Prosiłem, błagałem, ale był nieugięty. Dopiero gdy Joanna wzięła słuchawkę i powiedziała, że zwariowałem i boi się być ze mną sam na sam, Ryszard uległ. Joanna odłożyła słuchawkę i zaczęła spokojnie czesać się i malować. Dziś już po raz trzeci. Chwilami się jej bałem.
Prawie spałem gdy przyszli. Czterech mężczyzn, w tym dwóch nadających się już tylko do transportu kołowego, trzeba było nieomal wyciągać ich z windy.
– To moi przyjaciele, powiedział Ryszard. W taksówce jest jeszcze jeden, ale śpi! To jutrzejszy żonkoś! Ryszard idiotycznie się roześmiał.
Nawet po godzinie nie wiedziałem kim są ci ludzie. Jeden z nich, ten niższy, powiedział w pewnym momencie, że potrafi chodzić na rękach i zrobił to na parapecie okiennym. Zmartwiałem z przerażenia, ale na szczęście nic się mu nie stało. Niecałą godzinę później wypadł przez okno Ryszard, ale jakoś nikt tego nie zauważył. Zorientowaliśmy dopiero gdy usłyszeliśmy dzwonek u drzwi.
Stała w nich stara kobieta w nocnej koszuli i papilotach we włosach. Wyglądała bardziej żałośnie niż śmiesznie. Powiedziała szorstkim głosem, że sobie nie życzy aby w środku nocy przed jej oknem przelatywali jacyś zupełnie obcy jej mężczyźni. Psując w dodatku stelaż do suszenia bielizny. Pobiegłem przerażony na dół i zobaczyłem Ryszarda. Leżał w środku klombu kwiatowego i rechotał zadowolony z siebie. Uratował go ów wyhamowując pęd ów stelaż, miękka ziemia i niskie pierwsze piętro.
Utraciłem nad tym wszystkim kontrolę. Ktoś zamknął się w łazience i musiałem się tam regularnie włamać. Siedział na podłodze oparty o sedes i palił papierosa. Na mój widok zapytał zdziwiony:
– Kim jesteś i co robisz w mojej łazience? Chyba widzisz gamoniu jeden, że sposobię się do kąpieli?
Tak trwało do rana i nie wiem kiedy wyszli. Gdy otworzyłem oczy napotkałem szarość. Pamięć jest jak drewniana rama tląca się wokół wspomnień. Kto to powiedział nie pamiętałem, możliwe że ja sam. Kac dopadł mnie kiedy pomyślałem, że należałoby umyć zęby i pozbyć się szamba w ustach. Potem się rozejrzałem się. Krajobraz jak po bitwie.
Otworzyłem pudełeczko z aspiryną. Potem łyknąłem jedną, i na wsiakij pażarnyj słuczaj, drugą. Po czym wypiłem szklankę czegoś mdłego, Po czym zjadłem pół kabanosa. Po czym drugą połowę i kiszony ogórek. Po czym jeszcze jeden kiszony ogórek. Po czym nadgryzłem trzeci. Po czym dopiłem wino z jakiejś szklanki. Po czym poczułem się lepiej. Po czym się wyrzygałem.
Podobno istnieją ludzie, którzy uważają chlanie za wielką przyjemność. Bez sensu! Za oknem skakały po trawniku dwa szpaki. Poruszały się jak mechaniczne zabawki, ale ptaki tak mają. Poczym poszedłem do łazienki i wyjąłem go jak mały chłopczyk, z boku majtek koło uda. Oczywiście obsikałem sobie nogę. Wybuchłem idiotycznym śmiechem i przypomniał mi się cmentarz oraz moja tam wizyta.
Z brudnoszarego nieba sączył się drobny kapuśniaczek i było mi smutno, bo nie mogłem odnaleźć grobu ojca, w dodatku mój nowo zakupiony nieprzemakalny płaszcz ściemniał i poczułem na ciele wilgoć. Pamiętam, że zrezygnowałem wówczas z odwiedzin grobu ojca i zirytowany pojechałem do sklepu gdzie kupiłem płaszcz i zapytałem ekspedientkę czy wie, że płaszcz który mi wczoraj sprzedała, nie jest nieprzemakalny.
– Płaszcze nieprzemakalne w ogóle nie istnieją, proszę pana! – wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się do mnie. Płaszcz który pan kupił jest deszczoodporny. Nic na to nie odpowiedziałem, a ekspedientka zaproponowała mi kupno parasola.
Joanna obudziła się i długo bez słowa wodziła za mną wzrokiem. A kiedy zapytałem w końcu, co się tak wytrzeszcza, uśmiechnęła się do mnie promiennie i powiedziała, że właśnie się jej przyśniłem. I teraz waha się czego mi bardziej brak, serca, kultury codziennej, poczucia humoru, czy rozumu.
Andrzej Szmilichowski