W kierunku cnoty

Czego nauczył mnie katolicyzm? Jak zdefiniować dziś katolika? Publiczne stawianie takich i podobnych pytań obłożone jest ryzykiem obudzenia gorących protestów tak kleru jak laikatu. Kościół ma idiosynkrazję do wiernych samodzielnie „poruszających się” w sferze wiary i każdą reakcję inną od posłusznej uległości traktuje jak atak.

Niesłusznie. Brak uniżoności nie oznacza wrogości. Waga potężnej bryła katolicyzmu nie jest zagrożone a jeśli coś zwraca uwagę, to malejąca pozycja w społeczeństwie. Do tego zwężenia musiało wcześniej czy później dojść gdyż wiara, podobnie jak wysoka kultura, jest w swej istocie elitarna.

Krytyka zaś, jeżeli się zaznacza, dotyczy najczęściej kogoś z kleru lub kleru generalnie a nie samej religii. Kościół przetrwa spokojnie następne setki, jeśli nie tysiące lat.

Dobrze by było a na pewno spokojniej, gdyby gwałtownie broniący okopów wiary dopuścili myśl, iż bardzo niewielu z ludzi artykułujących krytykę, życzy religii źle. Tylko kompletny szaleniec mógłby pragnąć likwidacji chrześcijaństwa.

Z dziedzictwa europejskich kultur narodowych nie sposób wyjąć chrześcijaństwa, nie pozbawiając równocześnie wielu pokoleń czegoś bardzo ważnego – duchowej identyfikacji. Podjęta we wczesnych wiekach decyzja wpuszczenia do chrześcijańskich świątyń kultury (obrazy, rzeźby, muzyka, poezja) i zostania jej (kultury) mecenasem, było genialnie mądrym pociągnięciem kościoła. Bez tego gestu, ludzkość nie miałaby dziś Michała Anioła, Bacha i wielu innych genialnych artystów, nie mielibyśmy zapierającej dech w piersiach architektury katedr i wielu innych pomników kultury.

Można się zgodzić, że w świecie ateizmu bywa ciekawiej i weselej, ale ludziom o wrażliwej duszy czegoś brakuje, chłodno tam jakoś. Z żarówką naturalnie jaśniej, ale ze świecą jednak cieplej.

Wróćmy do pytania – Jak zdefiniować dziś katolika? Katolika wcześniej czy później, ale nieomal zawsze, nachodzą refleksyjne pytania – O Trójcę Świętą, o dziewictwo Marii, o zmartwychwstanie, o gwiazdę betlejemską, o raj, piekło, czyściec, winę, karę, o żal za grzechy i nic w tym złego, naturalny odruch myślącego człowieka.

Praktycznie rzecz biorąc, prócz spełniania obowiązku uczestnictwa w niedzielnej mszy świętej, katolik nie wyróżnia się on niczym specjalnym, mógłby z powodzeniem być niekatolikiem. Poruszając się w sferach poza religijnych pije, przeklina, cudzołoży, wierzy w reinkarnację, krytykuje hierarchię, kradnie, żeni się parę razy…

Innymi słowy daleko mu do świecenia przykładem a powinien, więcej nawet, ma obowiązek stałego przestrzegania wartości chrześcijańskich. Inna sprawa, że wartości te zawierają wiele sformułowań, które równie dobrze można nazwać zwykłą ludzką przyzwoitością.

We wczesnej młodości bardzo mi kościół imponował. W wierze było drzewiej więcej mistyki niż dziś. Wprowadzenie do liturgii języków narodowych było, moim zdaniem, błędem, ponieważ odarło ceremonię z mistyki. Niezrozumiała retoryka przemawiała do wyobraźni, uwodził zapach kadzideł, fascynował cień pod amboną, ministranci imponowali znajomością ministrantury, proboszcz wzbudzał respekt. W tym wszystkim miała wielki udział, tajemnicza jak sam Pan Bóg, łacina. Nie znam cyfr, ale wątpię czy kościół wprowadzając języki narodowe, stał się bardziej powszechny. Notabene trudno mi zrozumieć, ale zapewne istnieją powody, których nie znam, dlaczego kościół tak dystansuje się od mistyki.

Grzech budził moje przerażenie, ale pierworodnego w ogóle nie rozumiałem. Uwodziła mnie poetyka dziewictwa Marii, ale nic nie popychało w kierunku cnoty. Nie czułem potrzeby walki ze złem, ale skłaniałem się, dzięki staraniom rodziców i trochę katechety, ku uczciwemu życiu.

Spaceruję często wokół wód Mällaren. Okrążam zatoczki, wspinam się krętymi ścieżkami, spoglądam w niebo i sobie myślę, że życie krótkie jest jak lot meteoru. Zaczyna się gdzieś w nieskończoności i po mgnieniu oka, które dla człowieka jest całym życiem i światem, niknie w niej ponownie.

Świadomość ta niestety niczego mi nie ułatwia, kłopoty jak miałem tak mam. Pomimo długoletnich i uporczywych starań, nadal nie potrafię zdefiniować siebie. Dzisiaj, gdyby zaistniała taka konieczność, zarejestrowałbym się w przegródce – liberalny para-chrześcijański agnostyk, co wymyślę jutro jeden Bóg na niebie wiedzieć raczy.

Ateiści mogą sobie swobodnie protestować ile zechcą (ateizm też jest formą wiary), ale wiara w Boga jest ludziom niezbędna na ich drodze ku osiągnięciu pełni człowieczeństwa.

Reasumując, grubo się myli ten, kto wierzy, że życie duchowe to życie aksamitne, spacer po różach.

Andrzej Szmilichowski

2012

Lämna ett svar