Szwedzka idylla. Czerwone domki i białe futryny. Kwitnące ogrody, mały kiosk, przy którym stoi grupka młodzieży. Jakiś staruszek idzie z pieskiem… Spokój, cisza, za którą wielu z nas mieszkających w dużym mieście tak tęskni. Wyjeżdżamy do takich miejsc, aby odpocząć. Rzadko kiedy spotykamy w takich miasteczkach Polaków lub osoby pochodzenia polskiego. Ale nie znaczy to, że Polaków tutaj nie ma. Są – ale często dobrze ukryci np. pod szwedzkim nazwiskiem. Świetnie operują językiem szwedzkim językiem i żyją w środowisku typowo szwedzkim. Trudno ich odnaleźć.
Czy nie tęsknią za Polską i wszystkim, co wiąże się z polskością? Czy są już tak zasymilowani, że polskość to tylko wspomnienie? Spotkałam małą grupkę polskich kobiet, które żyją w takiej idylli w południowej części Szwecji. Mężowie są Szwedami, dzieci mówią prawie wyłącznie po szwedzku.
Od czasu do czasu spotykają się i rozmawiają po polsku. Czasami kalecząc język i wstawiając szwedzkie słowa. Rozmawiają o swoim życiu, problemach i marzeniach. Razem śmieją się i płaczą… Kobiety, które zostawiły swoje życie w Polsce dla miłości. Miłości do dziecka, aby miało lepsze jutro, lub dla swojego partnera. Nie było im lekko. Bariera językowa, brak przyjaciół i rodziny, brak akceptacji ze strony nowej rodziny męża i sąsiadów. „Patrzono na mnie jak na ufoludka. O, idzie ta Polka” – mówi 40-letnia Marzena. Mieszka w Szwecji od ponad 14 lat. W Polsce prowadziła własną firmę: – Początki były trudne, potem człowiek przywyka, a z pewnymi sprawami po prostu trzeba się pogodzić.
Najwspanialsze chwile spędzone razem, to „polskie spotkania” z koleżankami. Szczególnie cenione i celebrowane są przedświąteczne spotkania przy polskim tradycyjnym stole, najczęściej przed Wielkanocą lub świętami Bożego Narodzenia. Przed takim spotkaniem, każda z nich jest pełna oczekiwań i radości. Niestety, w małym miasteczku trudno jest o polskie artykuły spożywcze. Najczęściej są to więc przysmaki przywiezione z Polski lub kupione w większych miastach. Każda z kobiet przygotowuje swoje ulubione potrawy, najczęściej zapamiętane z rodzinnego domu. Spotykają się u jednej z przyjaciółek – cieszą się sobą i suto zastawionym stołem. – Nawet nie wiedziałam, że tak można tęsknić za polskim jedzeniem!– mówi Marzena. .
Śpiewają polskie kolędy, wspominają swoich bliskich w Polsce. Czasami pojawi się łezka wzruszenia. – Są to bardzo potrzebne chwile, aczkolwiek chciałoby się czasami doznać tych emocje w Kraju, w Polsce – wspomina Marzena. – Takie spotkania są nam bardzo potrzebne, bo my, kobiety zdajemy sobie sprawę z przeżyć drugiej osoby. Emocje łatwiej dzielić w gronie ludzi o tej samej mentalności i z podobnymi przeżyciami. Nawet wówczas lepiej smakują ogórki kiszone. Podświadomie rozumiem, że szwedzcy mężowie nie są mile widziani na takich spotkaniach.
– To spotkania typowo polsko-kobiece – śmieje się Bożena. Mieszka w Szwecji od 1988 roku. Pochodzi z dużego miasta i ma wyższe wykształcenie. – Przyznajemy się do tego, że chcemy do woli “wygadać” się po polsku, bez obowiązku ciągłego tłumaczenia, co mówimy. Chcemy być sobą aż do bólu! To nie tylko potrzeba mówienia po polsku i spożywania polskich potraw, które tak starannie przygotowujemy! To także głęboka chęć powrotu do tego, czego nie mamy na co dzień, a co było nam dane, gdy mieszkałyśmy w Polsce. Taka namiastka polskości i rodzinności!
W małych miasteczkach, gdzie mieszka zaledwie kilka tysięcy mieszkańców, z czego kilku lub kilkunastu Polaków, organizacje polonijne czy też kluby polskie, są rzadkością. Czy czasami nie brakuje wam organizacji polonijnej, która pomogłaby wam spoić się jeszcze bardziej?, pytam. Cisza. – Chyba nie. Mamy siebie nawzajem. Nikt nam nie narzuca nowych znajomości. Spotykamy się, ponieważ lubimy spędzać czas w swoim towarzystwie. Organizacja polonijna nie gwarantuje dobrej i miłej atmosfery – tłumaczy Marzena. Innego zdania jest Bożena: – Oczywiście, organizacja polonijna przydałaby się! Jest nawet taka myśl, żeby ją stworzyć, tylko czasu nie ma!
Jak zatem zachować polskość i kulturę polską w szwedzkim środowisku? Czy ich partnerzy pomagją im w utrzymaniu polskich tradycji? Czy trzeba raczej przestawić się na nową kulturę? Ważne jest przecież, by mąż-Szwed pomagał, a przede wszystkim akceptował pozostawienia polskiej kultury w ich codziennym życiu… – Mój mąż nie lubi, gdy dzielę się wigilijnym opłatkiem z dziećmi. Nie z tego powodu, że jestem katoliczką, ale dlatego, że stygnie mu wieczerza. Po prostu nie rozumie tych tradycji – żali się 30-letnia Monika. Mieszka w Szwecji od ponad 13 lat. W Polsce mieszkała w jednym z większych miast. Ma czwórkę dzieci, z tego jedno z poprzedniego małżeństwa. – My natomiast potrafimy pomieścić na stole wigilijnym i szwedzkie i polskie potrawy. Bierzemy to, co najlepsze z dwóch kultur. Akceptuję jednak to, że moja rodzina nie pości i spożywa dania mięsne w Wigilię… – kontynuuje Monika.
A co z uczuciami? Czy dzięki nim nie jest łatwiej pokonawać te codzienne problemy? – Sama miłość nie wystarcza, aby pokonać barierę kulturową. Potrzebna jest akceptacja i wyrozumiałość drugiego partnera oraz podobny poziom intelektualny – przyznaje Marzena. A Bożena dodaje: – W związku szwedzko-polskim musi istnieć zrozumienie i tolerancja i, oczywiście, głębokie uczucie! Bez tego – fiasko!
Ale nie zawsze życie układa się tak, jak by chciały. O wielu rzeczach po prostu się nie mówi. Ale w oczach trudno ukryć smutek i wstyd.
Mieszkają w Szwecji już długo. Przebywają niemal wyłącznie w szwedzkim towarzystwie, a jednak wyróżniają się swoją spontanicznością i mentalnością. Potrafią cieszyć się sobą i wzajemnie się pocieszać. – Gdy się spotykamy pozwalamy sobie na fury śmiechu, ale jest też miejsce na nostalgię i wspomnienia! Najważniejsze jest, że jesteśmy razem i że możemy na siebie liczyć!! To jest ważne! I sprawdzone! – powtarza Bożena.
Siedzę w samochodzie i wracam do Sztokholm. Mijam lasy i jeziora. W myślach mam przed sobą ich uśmiechy i ich smutek. A może to nie smutek… tylko po prostu tęsknota?
Anna Andersson Jasiulewicz