Nie ma nic śmieszniejszego niż powaga władzy. Nadęcia, zadęcia, brak dystansu do siebie, są gorsze niż nawet najgłupszy dowcip. W ostatnich latach polskie sądy i prokuratura zaprzęgane są do tropienia ”prześmiewców” i do decydowania, co w twórczości satyrycznej jest zabawne, a co nie jest. Historia śledztwa mającego wyjaśnić, kto na drzwiach toalety szkolnej napisał ”Andrzej Du_a” jest tego najlepszym przykładem.
Historia ze szkoły podstawowej nr 9 w Opolu to nic nowego. Przypomina się bowiem historyjka opisana przez Słaswomira Mrożka. W tomie pt. „Słoń” ( który powstał w 1957 roku, za który Mrożek po kilku latach otrzymał we Francji Prix de l’Humour Noir) znalazła się historyjka o dzieciach, które w zimowy dzień na rynku rozpoczęły budowanie bałwana. Dużo ludzi przechodziło tą drogą i przyglądało się wytworom maluchów. Pewnego wieczora do drzwi ich domu zapukał sprzedawca gazet, który jak twierdzi przychodzi do ojca dzieci w celach czysto wychowawczych… W sprawie tego czerwonego nosa, co go dzieci bałwanowi rano przyczepiły.
„On sam sprzedawca miał właśnie czerwony nos. No bo sobie odmroził. Wcale nie z wódki. Ale czy to już zaraz powód, żeby tak publicznie robić przytyk do jego czerwonego nosa?”. Więc on prosi, żeby więcej tego nie było. Tak sobie, wychowawczo przecież. Za karę dzieci nie dostały kolacji. Sprzedawca w drzwiach zetknął się jednak z prezesem gminnej spółdzielni. Zapukał do drzwi mieszkania, rzecz jasna w sprawie wychowawczej.
„Wyobraź pan sobie, one najpierw lepią jedną kulę, potem drugą kulę, potem trzecią kulę, i co? Tę druga stawiają na tej pierwszej, a tę trzecią na tej drugiej. Czy to nie jest oburzające? One w ten sposób chciały dać do zrozumienia, że w tej gminnej spółdzielni jeden złodziej siedzi na drugim. Ale to jest oszustwo. Nawet jeżeli do prasy daje się takie rzeczy, to trzeba mieć na to dowody, a co dopiero, gdy daje się to do zrozumienia publicznie, na rynku.” Za karę ojciec postawił dzieci w kącie.
Następnie do drzwi zapukały jeszcze dwie inne osoby: nieznajomy w kożuchu i przewodniczący rady narodowej. „Kto robi satyrę na organa władzy ludowej? Pańskie dzieci robią. One postawiły tego bałwana akurat przed oczami mojej kancelarii. Dlaczego pańskie dzieci nie lepią bałwana pod oknem Adenauera na przykład? Co? Aha, i jeszcze jedno. To, że ja chodzę po domu porozpinany, to już jest moja prywatna sprawa. Pańskie dzieci nie mają prawa robić z tego żartów. Te guziki od góry do dołu na bałwanie, to również jest dwuznaczne.” Dzieci wśród szlochów i łez zapewniały, że bałwanka ulepiły tylko tak sobie, dla zabawy, bez żadnych ubocznych myśli.
Mrożek pewnie miałby niezły ubaw, gdyby mu dzisiaj ktoś opowiedział historię z Opola. Śledztwo, grupowe przesłuchania, analizy grafologiczne – wszystko to zafundowała małym dzieciom dyrekcja szkoły podstawowej w Opolu – twierdzi ”Nowa Trybuna Opolska”. Rodzice byli oburzeni. Nauczyciele mieli tak potraktować dzieci ze strachu przez władzą, bo jeden z maluchów nabazgrał w toalecie napis… ”Andrzej Dupa”, co kojarzyło się z prezydentem. Nauczyciele przeprowadzili w szkole śledztwo na szeroką skalę. Najpierw zabrali uczniom zeszyty, żeby porównać ich pismo z napisem na drzwiach, a potem grupowo wzywali dzieci na dywanik do dyrekcji. Grono pedagogiczne chciało bowiem dowiedzieć się, czy ktoś próbował obrazić prezydenta.
Witold Głowacki pisał kilka lat temu w dzienniku ”Polska”, że wielu polityków (i z jednej i drugiej strony) uważa, że żart i satyra w nich wymierzone, to narzędzia politycznej przemocy.
”Służą poniżaniu, niszczeniu politycznego przeciwnika, nakręcają przemysł pogardy. Jest w nich nieodłączny element stygmatyzacji, dyskryminacji – jak w przypadku szyderstw z klasowej ofiary albo kpin z ubogiego krewnego, który pojawił się na przyjęciu bogaczy. W ten sposób przecież salon wyklucza niepokornych, szydząc z ich niezłomnej ideowości. W ten sposób zabija się śmiechem tych, którzy domagają się prawdy, którzy zadają trudne pytania, którzy chcą czegoś więcej niż trwania ze schyloną kornie głową w Priwislinskim Kraju czy innym kondominium. Tak to zabijani śmiechem czuli się politycy i sympatycy Prawa i Sprawiedliwości, którzy niechęcią mediów i ich szyderstwami tłumaczyli już niejedną polityczną porażkę. Powstał nawet mit, jakoby właśnie na potrzeby walki z PiS nastąpiło wskrzeszenie tradycji politycznego humoru z czasów PRL, żywej do roku 1989, potem zaś przez lata zapomnianej. Jest w tym oczywista manipulacja, ponieważ śmiano się równo ze wszystkich rządów i prezydentów wolnej Polski. I to w dość niewybredny sposób. Lech Wałęsa śmieszył językiem, stylem bycia i autorytarnymi w tonie deklaracjami. Aleksander Kwaśniewski ”problemami z golenią”, słynnymi brakami w wykształceniu, momentami nawet tuszą. Z Lecha Kaczyńskiego szydzono ze względu na wzrost, bawiły jego językowe wpadki czy nieskrywana skłonność do czerwonego wina. W internecie wciąż krążą filmy z najsłynniejszymi wpadkami Bronisława Komorowskiego, a także liczne demotywatory oparte na przeróbkach zdjęć z prezydentem w roli głównej. Wyszydzany jest charakterystyczny patos jego publicznych wypowiedzi. Polacy chętnie śmieją się z jego niemodnego hobby (myślistwo), tradycjonalistycznego postrzegania rodziny (zupa gotowana przez żonę), poczucia humoru, nie mówiąc już o wąsach”.
Paradoksalnych historii w stylu ”Andrzej Du_a” w ostatnich latach było wiele. Ich listę zaprezentował swego czasu Szczepan Sadurski. Pisał:
Jak w każdym demokratycznym państwie, jeśli komuś nie podoba się np. jakieś działanie satyryczne, utwór, czy sformułowanie satyryka – może go podać do sądu, donieść na niego do prokuratury, lub straszyć podjęciem działań prawnych.
Przytoczmy tylko parę historii z listy Sadurskiego:
1996-2001. Przed oblicze sądu trafia Stanisław Tym, a skarżącym jest prokurator Gorzkiewicz. O co chodzi? W roku 1996 w swoim felietonie opublikowanym we ”Wprost” Tym w satyryczny sposób opisał sprawy związane z głośną wówczas sprawą ”Olina” (agentem KGB ”Olinem” miał być rzekomo premier Józef Oleksy). Skarżącym Tyma jest Gorzkiewicz, prowadzący sprawę ”Olina”. W felietonie pod adresem Gorzkiewicza, Tym użył m.in. sformułowań: ”prokuratorzyna”, ”zezowaty, umysłowy prokurator, który wąsy zapuścił i udaje, że jest dorosły”. Sprawę umorzono ze względu na ”znikomą szkodliwość społeczną”, sąd jednak uznał że Tym przekroczył granicę dozwolonej satyry.
Wojciech Cejrowski w jednym ze swoich satyrycznych programów powiedział na temat prezydenta RP:
”Aleksander Kwaśniewski to pulpeciarz, który swoim tłustym dupskiem bezcześci urząd prezydenta”.
W 1999 roku sąd skazał Cejrowskiego na zapłatę grzywny w wysokości 3.000 zł.
Rok 2000. Przed Bożym Narodzeniem na billboardy reklamowe trafiła reklama internetowego serwisu aukcyjnego Aukcja.com. Był na nim rysunek humorystyczny: postać przypominająca św. Mikołaja goni ubraną w kostium kąpielowy dziewczynę, niżej podpis: ”Święty jest zajęty. Sam kup prezenty”. Billboard uraził uczucia religijne jednego z mieszkańców Warszawy, który złożył doniesienie do prokuratury. Uzasadnienie? Święci nie ganiają za panienkami. Sprawę umorzono.
Rok 2003. Sąd Okręgowy w Warszawie wydał werdykt w sprawie: Wydawnictwo Iskry vs Adam Małysz. Przedstawiciele Małysza mieli za złe wydrukowanie w książce ”Adam Małysz – Batman znad Wisły” prywatnych zdjęć skoczka oraz dowcipów, które nazwali ”niewybrednymi”. Wyrok sądu: Iskry mają zapłacić 5 tys. zł i przeprosić skoczka za umieszczenie w książce zdjęć bez jego zgody. Nie muszą natomiast przepraszać za dowcipy. W uzasadnieniu wyroku napisano: ”Trudno przyjąć, by formuła dowcipu, która wymaga pewnego przymrużenia oka, mogła naruszać czyjeś dobra osobiste”.
Jak cienka granica
jest między satyrą a propagandą przekonujemy się obserwując dziwną woltę jednego z najpopularniejszych satyryków i krytyków czasów PRL-u, Jana Pietrzaka. Po upadku komuny Pietrzak jednak nie odnalazł się w nowej Polsce, wymyślił wtedy historię, że w dalszym ciągu rządzi komuna i on jest bojkotowany i nie zapraszany między innymi do telewizji. Tak długo to powtarzał, aż wreszcie w to uwierzył. Był jednak aktywny jako publicysta-satyryk, jako felietonista, coraz częściej w prawicowych mediach. Aż wreszcie stał się jednym z głównych krytyków i prześmiewców rządów Platformy Obywatelskiej, tyle tylko, że coraz częściej był mało śmieszny, a to co mówił i pisał raczej przypominało propagandę. Mówił więc o groteskowych, obłąkanych pomysłach PO, o tym, jak partia ta służy ludziom, którzy chcą podsycać nienawiść narodu i doprowadzić do tego, by Polacy wciąż się kłócili. „To są sprzedajni ludzie, oni pracują dla Rosji i Niemiec. Oni nie chcą normalnie rozmawiać o niczym, chcą obrzucać inwektywami, obelgami, chcą opowiadać najgłupsze teorie. To jest ich celem, prowadzona jest świadoma wojna z Polską” – dowodził. O premier Ewie Kopacz (zresztą mówił o niej wyłącznie ”Kopaczka”) mówił z kolei, że była premier nie powinna mieć wstępu do przyzwoitych mediów, gdyż nikczemne kłamstwo o przekopywaniu ziemi na lotnisku w Smoleńsku wyklucza ją z grona Polaków”. Dzisiaj Pietrzak jakby złapał wiatr w żagle i liczy, że jego lojalność do Prawa i Sprawiedliwości zostanie nagrodzona.
Pietrzak jest doskonałym przykładem jak łatwo z szufladki satyryka wpaść do szuflady cynicznego propagandysty. Gdy w jednej z wypowiedzi stwierdził, że „po raz pierwszy w Polsce jest taka władza, którą on popiera, a reszta to idioci” i w związku z tym zapowiedział, że ”teraz będzie śmiał się z tylko opozycji”, postawił się nie tylko w sytuacji niemądrej, co wyjątkowo dziwnej. Zwłaszcza, że jeszcze w 2010 roku twierdził w jednym z wywiadów prasowych, że obowiązkiem satyryka jest śmiać się z każdego, ale może przede wszystkim z władzy, bo to władza decyduje o tym, co się w Polsce dzieje”.
Podobny los dotknął również Marcina Wolskiego, który w ostatnich latach w swoich szopkach zajmował się głównie atakowaniem wrogów prawicy. Ktoś mu przypomniał, że jedna z pierwszych szopek jakie opublikował, ukazała się w roku 1969 … w noworocznym numerze „Żołnierza Wolności”. Wolski żądło satyry skierował wówczas przeciwko izraelskim syjonistom, amerykańskim imperialistom i zachodnioniemieckim odwetowcom. Do dzisiaj uważany jest ten tekst za perłę specyficznego ”marcowego” humoru.
W satyrze to tylko się podoba i cel osięga, co jak najnaturalniej w charakterze śmiesznych i występnych osób postawić się umie – pisał niemal 200 lat temu Kazimierz Brodziński (cytaty za wyd. ”Pisma rozmaite” Kazimierza Brodzińskiego, tom I, wyd. Drukarnia Józefa Węckiego, Warszawa 1830).
Wszelkie dywagacje na temat ”satyry i polityki” są w gruncie rzeczy dywagacjami na temat wolności słowa. Dzisiaj, gdy humor stał się orężem, z którego korzystają dwie strony konfliktu politycznego w Polsce, dyskusja o wolność słowa nabiera nowego wymiaru. Nie wiadomo jednak, czy granice wolności słowa zostaną przesunięte w tę czy inną stronę. Raczej grozi nam to, że znów organem nadrzędnym w tej dyskusji, będą instytucje pilnujące w Polsce prawa. To one obecnie decydują czy jakiś żart jest śmieszny, czy nie. I ta myśl wpisuje się w najczarniejszy humor.
opr. Tadeusz Nowakowski