Kiedy w czerwcu 2007 roku wyjeżdżaliśmy z Polski nasze psy biegły jak oszalałe wzdłuż ogrodzenia, Babcia płakała… Jak ja. Jeździłem już do Szwecji na wakacje, ale teraz mieliśmy tam zamieszkać. Zostawiłem dom, w którym się wychowałem. Najukochańsze miejsce na ziemi.
Szwedzki celnik powitał nas słowem välkommen. Wtedy jeszcze nie wiedziałem co to znaczy. Rodzice nie pytali mnie czy chce jechać. Tak zdecydowali. Chcieli żeby tata nie był już gościem w domu. Teraz miałem mieć tatę, na co dzień.
Były wakacje. W kościele świętego Jana podszedł do mnie ksiądz i zapytał czy chcę dołączyć do ministrantów. Jeden z nich został moim przyjacielem. Bardzo tęskniłem za kolegami z Polski. Razem z nimi robiłem babki z piasku, potem ślubowałem na pierwszaka a później odbierałem kolejne świadectwa. W Szwecji wszystko zmieniało się jak w kalejdoskopie. Nie jest łatwo, kiedy nie można się bronić, bo nie zna się słów. Ale Szwedzkiego uczyłem się szybko, zobaczyłem, że tutaj szkoła wygląda zupełnie inaczej niż w Polsce. Bardzo podciągnąłem się w pływaniu a mój młodszy brat został mistrzem w bandy. Wszyscy chodziliśmy do szkoły. W Polsce to mama sprawdzała moje zadania, teraz ja często pomagałem jej!
Myślę, ze dzięki temu, że przyjechałem do Szwecji bardzo wydoroślałem. Mam tu mieszkać jeszcze rok. Chciałbym w tym czasie jak najwięcej zobaczyć, bo Szwecja to piękny kraj. Ale teraz już wiem, że mój dom jest w Polsce. Tam chcę się dalej uczyć. Tata to rozumie. Musimy się tylko spieszyć z powrotem żeby rodzice, młodszy brat się nie rozmyślili.
Ale gdyby chcieli nas jeszcze kiedyś gdzieś zabrać, nie będę się bał. Tylko teraz chętnie podszkoliłbym angielski. No i może trochę więcej słońca?
Jan Łączyński