Uczestniczenie w życiu zgodnie z „naturą istnienia” jest u mnie nierozerwalnie związane z porankami. Człowiek jakby wynurzał się ze snu takim, jakim jest naprawdę. Myślę, że bez większej pomyłki można powiedzieć, iż o tej porze dnia i tuż po przebudzeniu, jest się bardziej duszą niż czym innym, tworem nie związanym z tymi wszystkimi uzależnieniami, których nie ma co wymieniać, każdy zna na pamięć. Owe zwiewne krótkie chwile, które są nie wiadomo czym, a w każdym razie niczym konkretnym, żadnym ”pożytecznym” zajęciem, a tylko bezruchem, utonięciem w tym, co najistotniejsze, w istocie bycia.
Jako szczęśliwy i nie przymuszany już do niczego emeryt uważam, że jest zbrodnią na dobrostanie człowieka, że przez większość życia, dosłownie od pierwszej klasy szkoły, jest takich poranków pozbawiony i nie chodzi mi o jakieś określone przyjemności, a raczej powrót do „kim się jest”. Dla psychicznego zdrowia dobrze jest o tym pamiętać. Przypominają się czyjeś, dawno temu przeczytane i zapamiętane, dwa życzenia: Młode lata – Żebym mógł mieć to, czego pragnę. Stare lata – Żebym pragnął mieć to, co mogę mieć.
Zastanawia mnie coraz częściej – a rozwiązać tę zagadkę niełatwo jeśli zgoła możliwe – dlaczego w polskim – bo jednak nie tu, „na Zachodzie”, w Szwecji gdzie mieszkam – życiu publicznym jest tyle nienawiści? Przywódcy bloku rządzącego, ale nie tylko oni, mają swoje ludożercze skłonności wypisane na twarzy i nie są to w żadnej mierze namiętności chwilowe, przeznaczone na użytek kampanii wyborczej. Nie, ci ludzie (ten „rodzaj człowieka” wydaje się trafniejszym określeniem), niejako służbowo, ale podejrzewam że prywatnie również, z całej duszy nienawidzą liberałów, komuchów, Żydów, Ruskich, Niemców, Ukraińców (ich też!), pedałów, słowem tych, którym uśmiecha się Polska inna niż (o ironio!) Prawu i Sprawiedliwości.
Stanąć dziś w szrankach zdań jest jednoznaczne z wystąpieniem zbrojnym, z oszczepem, toporem, dzidą, z czymś mocno kłującym oponenta w ręku. Stronnik inaczej pojmowanej rzeczywistości, to osobisty nieprzyjaciel i wróg, bowiem „nasz” obóz jest w krwawej walce z „ich” obozem, a sprawiedliwość – chce czy nie chce – ma być po naszej stronie!
Może wymagamy od siebie za wiele? Na przykład, abyśmy kulturą polityczną dorównywali krajom zachodnim? W Polsce, przykro to mówić, na dobrą sprawę jeszcze się Zabory nie skończyły, jeszcze rozpościera się panorama mentalności chłopsko-pańszczyźnianej, trudno więc wymagać (ale tęsknić wolno), żeby była możliwa przyjaźń i wzajemny szacunek, kiedy wyznaje się różne poglądy.
Dziwny to kraj, w którym można stać na najwyższym stopniu państwowego piedestału (premier, prezydent, rząd) i mieć swobodę podejmowania decyzji na poziomie przejścia z jednej strony ulicy na drugą. Zażenowanie bierze patrząc na setki policyjnych samochodów zgromadzonych na jednej uliczce Żoliborza, na dziesiątki rosłych policjantów zagradzających drogę staruszce z plakatem w ręku. Smutek ogarnia, że w decyzyjnych kołach kraju znaleźli się nieomal wyłącznie cynicy i dorobkiewicze. Krew się burzy obserwując, co się w Polsce przez ostatnie lata działo i dzieje.
Andrzej Szmilichowski