Odeszła biblioteka. Nie pierwsza i nie ostatnia. Ale największa polska biblioteka w Szwecji. 11 tysięcy skatalogowanych tomów.
Narodziła się wiele lat temu, staraniem Polskiego Komitetu Pomocy (PKP). Później prowadzona była przez Radę Uchodźstwa Polskiego (RUP). Gdy zjawiłem się w Sztokholmie na początku 1965 roku mieściła się w lokalu na Jungfrugatan 30. Po kilku latach przeniosła się opodal, na Östermalmsgatan 75, gdzie spoczywa w spokoju do dziś. Różne panie wypożyczały tam książki, pamiętam dobrze Danutę Kubiak, mniej Annę Małecką. Jestem chyba (byłem?) jednym z najstarszych jeszcze żyjących, zarejestrowanych czytelników.
Bibliotekę postawiła na nogi p. Maria Winiarska, profesjonalna bibliotekarka, absolwentka uczelni w Borås, później pracująca w Stockholms Stadsbiblioteket. Będąc już na emeryturze sporządziła istniejący do dziś, choć już trochę zdezaktualizowany i nienowoczesny katalog kartkowy, alfabetyczny, także rzeczowy. W połowie lat 1980. założyła również, wraz z innymi osobami, Towarzystwo Przyjaciół Biblioteki Polskiej (TPBP), typowy “idéel förening”, którego zadaniem miała być opieka nad biblioteką, zakup i katalogowanie książek, organizacja dyżurów i kiermaszy książki używanej. Wszystko w ramach skrupulatnie przestrzeganych reguł pracy społecznej.
W pewnym okresie pobierano od czytelników symboliczną opłatę (chyba 2 kr) za wypożycznie, później i tego zaniechano, zadawalając się jednorazową sumą (dziś100 kr), zwaną kiedyś kaucją, później wpisowym.
Ta suma się zmieniała wraz z inflacją i wartością pieniądza, moja kaucja wynosiła AD 1965 – 10 koron.
Przewodniczący zarządu TPBP się zmieniali. Po Michale Moszkowiczu (krótko) i Marii Winiarskiej (dłużej) nastąpili m.in. Aleksandra Josephson, Tadeusz Nowakowski i niżej podpisany (od roku 2011). Maria Winiarska namówiła mnie do wstąpienia do TPBP, później do zarządu.
Sytuacja zaczęła się zmieniać, gdy lokal RUP-u, zwany OPON (Ośrodek Polskich Organizacji Niepodległościowych) przestał rozumieć (i wyrażać swą nazwą) wobec kogo i czego jest niepodległy. Komunizm w Polsce ustąpił w roku 1989, później rządy zmieniały się jak w kalejdoskopie.
Nawiasem dodajmy, że niepodległość i niezależność, trochę jak w nazwie “Solidarności”, miały działać w odniesieniu do komunistycznych rządów niedopuszczających wolnej myśli. Dlatego differentia specifica BP było staranne gromadzenie wydawnictw emigracyjnych, z Biblioteką Kultury (paryskiej) wydawaną przez Instytut Literacki (w Paryżu) na czele.
Tak było do dziś, gdy samizdat (drugi obieg) i tamizdat (emigracja) były tematycznym i politycznym trzonem zbiorów. Obok oczywiście innych wydawnictw, także krajowych, oczywiście z pominięciem komunistycznej propagandy.
Wracając do nazwy OPON. Można było żywić nadzieje, że owa niepodległość występowałaby wobec każdego rządu w Polsce nie przestrzegającego reguł demokracji. Nadzieja ta okazała się płonna około roku 2005, a jeszcze silniej 2015, gdy prawicowo-nacjonalistyczna partia PiS rosła w siłę i jej wpływy zaczęły sięgać także poza granice Polski. Budząc przy tym ksenofobiczne upiory straszące prawdziwych Polaków wyimaginowanymi zagrożeniami ze strony innej rasy, innej orientacji seksualnej, innego stosunku do prawa aborcji. Te poglądy panoszyły się wśród szwedzkiej Polonii za pośrednictwem władz RUP, Kongresu Polaków, jego lokalnych odgałęzień i niektórych podwiązanych organizacji. Może nie dotyczyło to większości członków, ale na pewno władz.
Konflikty zaczęły się z inicjatywy “Żelaznej Lady” RUP-u, narzucającej cele i sposoby działania, kontrolującej szczegóły pracy TPBP, zgłaszającej niezgodę na opłacenie stosunkowo niewielkiego honorarium za opracowanie katalogu całego księgozbioru w internecie. Ta wymuszona rezygnacja spowodowała powstanie katalogu pełnego błędów i braków, którego korekta trwała parę lat i kosztowała cały zarząd, a później głównie niżej podpisanego, wiele godzin dodatkowej pracy.
Dalszym krokiem było powstanie komisji doradczej, później doradczo-decyzyjnej, narzucającej nam jakie książki winniśmy kupować dla Biblioteki. Ta komisja działała na zasadzie “jedna pani drugiej pani pożyczyła rondla”, coś tam nam podrzucała do zbiorów i nawet nie raczyła sprawdzać, czy i jak się z tych poleceń wywiązujemy. W trzecim roku tej przepychanki poprosiłem zebranych do drugiego pokoju, pokazałem wypełnione półki, gdzie już szpilki nie dało się wepchnąć i ogłosiłem non possumus. Bywały też nakazy, jak katalogować, w jakiej kolejności, co również odrzucałem jako niefachowe.
Potem przyszła pandemia, a pod jej koniec Kongres, który w międzyczasie przejął schedę po likwidującej się RUP (a nas nie raczył przyjąć do grona podległych mu organizacji, co uczyniło nas wreszcie niezależnymi) zaprosił kilka osób z zarządu na spotkanie on-line. I zawiadomił ustami prezesa Janusza Górczyńskiego, że powołał nową Radę ds Biblioteki Polskiej. Zapytałem wtedy, czy TPBP winno się rozwiązać i usłyszałem: Ale skąd! Będziemy współpracować. Ale na razie przekażcie nam bez zwłoki wszystkie hasła i kody katalogu.
Nie bardzo uwierzyłem i odpowiedziałem: Prześpijmy się nad tym. Przemyślmy przez lato i spotkajmy się jesienią (2021) dla przedyskutowania warunków współpracy. Żądania przekazania kodów wznawiano z różnych kierunków, a jesienią żadna propozycja kolejnego spotkania (twarzą w twarz) nie nastąpiła. Za to Kongres zaprosił (wyznaczył?) dwoje członków naszego zarządu do nowopowstałej Rady. Na zebraniu zarządu postanowiliśmy tej propozycji nie przyjmować, o czym zawiadomiliśmy Kongres.
Później następowały już tylko dalsze ograniczenia, aż po wymianę drzwi i kluczy, tj zakaz wstępu do OPON-u.
I tak jest do dziś. Niestety członkowie zarządu TPBP (wyjąwszy mniejszość na czele z przewodniczącym) poczuli się zmęczeni tą zabawą w kotka i myszkę, i narastała tendencja do likwidacji Towarzystwa Przyjaciół Biblioteki Polskiej w Sztokholmie. Byłem temu przeciwny. Zaproponowałem zebranie zarządu (co wszyscy zaakceptowali) i wyjechałem na 2 tygodnie urlopu. Po powrocie, otwierając pocztę, dowiedziałem się, że sekretarz zarządu, wbrew poprzednim ustaleniom, na własną rękę przekonała większość zarządu, co do konieczności zwołania walnego zebrania TPBP w celu natychmiastowej (samo)likwidacji. Natychmiast to oprotestowałem i zwołałem zebranie zarządu dzień wcześniej. Dopiero wtedy większością głosów zapadła decyzja zwołania zebrania walnego, ale ponieważ – co wie każde dziecko – ustawa nie działa wstecz, zebranie walne (nazajutrz, kilkanaście osób na ponad 40 członków) stało się podwójnie bezprawne. Nie było zwołane przez zarząd, a decyzja w przeddzień mogłaby tylko dotyczyć zebrania walnego za najwcześniej dalsze 2 tygodnie. Takie są przepisy, które bezceremonialnie zgwałcono.
Ta autokapitulacja przypomina mi sytuację na – powiedzmy – Titanicu, gdy szczury uciekają z tonącego okrętu, a kapitan, według tradycji „ostatni opuszcza pokład”.
Można uznać za ironię losu, że osoba współinicjująca prawie 40 lat temu TPBP, stała się teraz jednym z jego grabarzy. Zapewne z innych pobudek niż inny czołowy grabarz, składająca całą niedawną przeszłość biblioteki w hołdzie ludziom, którzy najpewniej doprowadzą do jej całkowitego zaniku, czyniąc z dobra kultury martwy skarb, nie służący nikomu poza umacniającą się władzą, jak ich kiedyś nazwano metaforycznie – “analfabetów”.
Metafora ilustruje opinię, że ci ludzie nie chcą, nie potrafią, nie znajdą czasu i energii na profesjonalne prowadzenie biblioteki.
Aleksander Kwiatkowski