Zdarzenie? Tak, wydana książka to absolutnie zdarzenie. Był Tadeusz i przywiózł „Czas przyszły niedokonany”. Ładna okładka, projektu zaprzyjaźnionej i bardzo lubianej „malarki kobiet” Danki Jaworskiej. Zjedliśmy lunch, a potem Tadeusz wyjął nagrywarkę i zrobił „wywiad z autorem”, a ja swoim zwyczajem plotłem jak Twardowski na mękach. Boże najwyższy, czy ja kiedykolwiek nauczę się głosem składnie opowiadać swoje myśli?
Oczywiście książka jest zdarzeniem, jakżeby inaczej być mogło! W tym przypadku moim dwudziestym dziewiątym kolejnym zdarzeniem. Czy radosnym? No pewnie, ale na marginesie z przykrością odnotowuję, że z radosnymi emocjami w moim życiu jakoś się średnio zrobiło. Co począć, trzeba się zdobyć na cierpliwość i przeżyć kolejny rok możliwie najspokojniej. Ale również uświadamiając sobie, że najistotniejsze dla mnie treści i wartości „to już były”.
Jesień sączy się balkonowymi szparami niosąc z sobą melancholię. Muszę coś z tym koniecznie zrobić. Przecież na litość boską ciągle jestem, trwam, cieszę się światem i ludźmi, dziećmi i wnukami, moim miejscem w życiu, pisaniem, tenisem! Cieszę się mieszkaniem i drobiazgami, które wokół siebie zgromadziłem, a te z kolei swoim istnieniem potwierdzają mi mnie na każdym kroku.
Minęły z niewielką górą dwa lata od odejścia Krystyny i ciągle uczę się być sam. Chyba będę musiał poważniej i bliżej zadumać się nad formą samotnego szczęścia. Mojego własnego najwłaśniejszego szczęścia, tak bardzo intymnego, że niemożliwego do podzielenia się nim z kimś innym. Człowiek w prawdzie nie żyje sam, ale jest sam.
Takie niuanse uczuć i drgnięcia serca? No właśnie! Rodzą się myśli złe i dobre, marzenia szlachetne i grzeszne, ambicje spełnione i te ważniejsze bo niespełnione. Tęsknoty, szaleństwa, obłędy, akty strzelistego szczęścia wypełniające całe ciało, oraz cierpienia trudne do wypowiedzenia słowami.
To wszystko składa się na mroczną i niedostępną chwilami, a chwilami cudowną tajemnicę każdego człowieka. Wspaniałą błogosławioną tajemnicę, której świadomość posiadania czyni człowieka dumnym i bogatym. Życie nie jest spektaklem, nie jest sztuką kierowaną, w każdym razie nie kierowane w szczegółach. I całe szczęście, bowiem życie sterowane przestaje być sztuką życia, a staje sztuką jak przeżyć.
Na ratunek przychodzą sny. Sen jest czymś zupełnie cudownym, będąc jednocześnie nierzadko czystą makabrą. Pomyślałem sobie w tej chwili, że sen jest trochę jak śmierć. Niby mamy piękne sny, ale kto da gwarancję, że są one na pewno nasze osobiste? Człowiek umiera na parę godzin, żeby rano zmartwychwstać i od nowa kręcić się na ogół głównie wokół swoich spraw i siebie. Ponieważ jeśli nawet zrobimy czasem coś dla drugiego człowieka, to i tak czerpiemy z tego osobiste egoistyczne przyjemności. No i da capo, potem znowu jest wieczór i zmachani, zbiegani i utrudzeni, z ulgą „umieramy”!
Moje powodzenie w życiu – bo uważam, że powiodło mi się – można nazwać również szczęściem. Szczęściem, głównie związanym z sympatią ludzi, którzy mnie otaczają. Bo zupełnie możliwe, że jest tak, iż znalazłem się na tym świecie dla nich, dla ich radości i uśmiechu. A jeżeli od czasu do czasu uda mi się to osiągnąć, bóg zapłać.
Nachodzą mnie radosne myśli z gatunku „jeszcze Polska nie zginęła”. Istnieją jeszcze w narodzie, a co najważniejsze coraz głośniejsi ludzie, którzy znajdują siłę i ochotę na podejmowanie przez nikogo nie narzucanego obowiązku występowania w obronie ojczyzny i jej ustanowionych praw. Każe mi to wierzyć, że już niedługo tego, co jest. Że przetrwają, zwyciężą i okrzepną moralne wartości, i że będą przekazane następnemu pokoleniu.
I to by był dziś, w wyjątkowo radosnym – wyszedł „Czas przyszły niedokonany” i moje osiemdziesiąte piąte urodziny – dniu, na tyle.
Andrzej Szmilichowski