Dziwny jest ten świat, śpiewał mój kolega ze sceny i estrady, wielki Czesław Niemen. Nie mylił się, świat jest dziwny. Bardzo odrębny, ciekawy indywidualnością i zarażony pasją tropienia zła, ale równocześnie produkujący stale nowe jego zastępy. Świat przeżywający nieustanne męki grzechu, ale deklarujący wolę przemiany, walkę o lepszego człowieka, o coś lepszego niż jest. Świat boleśnie realny, wypełniony słabością ale i heroizmem, zbrodnią ale i świętością, szlachetną wielkością ale i nędzną małością. Świat kontrastów ze stałą przewagą zła.
Wiemy że uogólnianie prawd rani życie, ale równocześnie przemawia do wyobraźni i serca, gdy zamyka się w banalnych sentencjach, w rodzaju – Wielka prawda nie boi się małych błędów. Ale gdzie tam! Nawet w obliczu największych prawd, nie wolno przymykać oczu na małe błędy, gdyż niepoprawiane rosną i potężnieją.
Dziwny on, ten świat człowieka. Każdy mężczyzna jest w jakiejś mierze dzieckiem kobiety, którą kocha. Wewnętrzne życie mężczyzny, jego odrodzenia i upadki, dzieją się z reguły za przyczyną kobiety. Czyż nie jest on w tym sensie również jej powołaniem?
Miłości są dwie: Kochanie samego siebie. Kochanie innych. Ból i zło znajdują się poza kochaniem siebie, w przeciwieństwie do kochania innych, gdyż jest tam jeszcze dobro, bywa że nazywane bogiem. Można zatem powiedzieć, że za każdym razem gdy człowiek wybiega z miłością poza siebie, jest to akt wiary? Wiary w boskość świata?
Niełatwo uwierzyć w ludzkość, a jeszcze trudniej pogodzić się z nieuniknionością śmierci, ponieważ wraz z nią znikają prawdy, w które wierzyłeś jako ziemskie „ja”. Czy można więc powiedzieć, że gdy jesteś pewien swojej prawdy, śmierć przestaje mieć znacznie? Teoretycznie tak, praktycznie nie do sprawdzenia, ale najsilniejszy jesteś w cierpieniu.
Oooo, cierpienie! Tę czarę trzeba umieć wypić do samego dna, do ostatniej kropli. Potrafi wgryźć się aż do kości, tak że nie ma już ciała tylko sam ból! Równocześnie trudno uwolnić się od myśli, że ucieczka od cierpienia może być stratą czegoś niezwykle cennego, mianowicie otwarcia drogi do głębszych warstw „ja”. Do wspaniałości których inaczej nigdy nie zobaczysz, do tęsknot których bez cierpienia nigdy nie doświadczysz.
Dopiero stamtąd, z najintymniejszych zakamarków duszy potrafi wyrwać się okrzyk: Jakim potworem musiałby być bóg, gdyby istniał! Nieludzkie prawa walki o byt i brutalne eliminowanie słabszych, jedna wielka apokaliptyczna rzeź, istota czerpiąca soki życia ze śmierci drugiej istoty i pożerające ją, zanim sama zostanie pożarta. Ból, krew, cierpienie i tak przez cały niekończący się cykl. Selekcja bez litości i sprawiedliwości. Potomstwo pokutujące za błędy przodków, eliminujące słabszych, w świecie zachowującym równowagę tylko dzięki wzajemnym wyniszczaniu się gatunków.
Jeżeli bóg istnieje, jest mózgiem bez serca, maszyną obliczeniową, umysłem matematycznym, potężnym potworem dla którego cierpienie nie ma żadnego znaczenia i tu ważne pytanie: Czy na pewno miał w planach ofiarowanie człowiekowi świadomości?
Czy to, że ją mamy nie jest tylko boskim błędem? Ego trzyma człowieka na dystans, ale jego relacje sprawiają, że nigdy nie jest samotny. Tak powstała istota o czułym sercem i marzeniach o szczęśliwym życiu, o dobru i sprawiedliwości. A zatem: Ewolucyjny ciąg przemian, czy boski błąd?
Może zamiast wierzyć we wszechobecny, nadprzyrodzony, niczym nieporuszony, obojętny, bezlitosny i zły rozum, lepiej nie wierzyć w nic, prócz trochę niedorzecznej i trochę brutalnej przyrody? Giganta na którego grzbiecie trwamy uczepieni niczym pluskwa?
Czytam co napisałem i czuję, że się może tu i ówdzie nazbyt rozpędziłem, ale czyż temu co widzimy i przeżywamy możemy przeciwstawić coś więcej, jak tylko słaby bunt i świadomość trapioną brakiem sprawiedliwości? Twoje i moje, nasze życie nie jest chaotyczne, to świat jest.
Andrzej Szmilichowski