Hip, Hop, Wolność

Jest niedziela 22 kwietnia 2011 r. Piękny poranek wiosenny. Zbliża się godzina dziesiąta. Siedzę zamyślona w pokoju stołowym i spoglądam przez okno na pasemko drogi przebiegającej w pobliżu naszego domu.

Jest ona dość ruchliwa, jak na wiejską trasę komunikacyjną. Spełnia rolę drogi objazdowej, służy do przejazdu ciężkich transportów dla firmy wyrobów betonowych, która zagnieździła się w budynkach dawnej mleczarni i dla pobliskiego gospodarstwa rolnego należącego do Gimnazjum Rolniczego w Östra Ljungby (Naturbruksgymnasiet).  Nie brakuje też na niej samochodów osobowych. W soboty i w niedziele panuje tu błogi spokój. Od czasu do czasu przemknie cichaczem jakiś lekki pojazd. Dzisiaj jest zupełnie inaczej, nie ma przejeżdżających ciężarówek, ani traktorów, ale nie ma też  spokoju na drodze. Co prawda nie duży to hałas, bo tylko warkot samochodów osobowych – jeden za drugim- posuwających się długim sznureczkiem w kierunku wolnego placu przed oborami gimnazjalnego gospodarstwa. Bardzo mnie to zdziwiło. Aukcja, zawody hipiczne, wielki „lopis”? Wreszcie gazeta przyniosła mi odpowiedź. Wielkie wiosenne „show” radości. Nasze gimnazjum, jako pierwsze rozpoczyna cykl uroczystości wypuszczania krów z obór na pastwiska. Tak to zwie się po szwedzku: „Kosläppen”. Gazeta wymienia następne miejscowości i daty gdzie odbędą się kolejne Kosläpp 2012. Można powiedzieć że cała Skania objęta jest tym projektem, organizowanym przez zakłady mleczne „Skåne mejerier”. Oczywiście w celach reklamowych, ale co to obchodzi krowy albo tłumy widzów zgromadzonych w pobliżu obór. Napięcie rośnie w miarę oczekiwania na nastanie godziny dziesiątej. Całe rodziny z dziećmi  i bez dzieci, osoby samotne, reporterzy i wśród nich mój wspaniały syn ze swą fotomaszyną w ręce. Mam obiecane fotografie głównych bohaterek  całej uroczystości. Zaraz otworzą się wszystkie drzwi ogromnej stodoły…..Już! Są! Przez otwarte wrota, do wolności, wybiegają na zieloną murawę….. uszczęśliwione krowy. To widać w ich oczach, ruchach, podskokach, galopach. Niektóre wykonują skoki w górę jakby nie ciążyły im ogromne wymiona ani potężne ciała. Niby powróciły cielęce lata. Wolność, wolność! Kto jej nie kocha, kto nie potrzebuje? Nie ma takich wśród ludzi ani wśród zwierząt. Po długiej zimie w ciemnej oborze otwarte niebo nad głową, świeża trawa pod nogami i wolna przestrzeń dookoła. Radość krów udziela się publiczności, słychać wołanie, oklaski, śmiechy i śpiewy. Część ludzi stoi bez ruchu wpatrzona na krowie harce. Prawdziwy popis wiosennego upojenia. Można to nazwać też świętem wiosny.  To jest piękne święto i piękni ludzie, którzy potrafią się cieszyć wiosną wspólnie ze zwierzętami i widzą w tym dużą atrakcję. Imponuje mi taka postawa życiowa, jakże inna od rozrywek tłumów gonionych przez rozwścieczone byki w Pamplonie.

Gospodarze rolnego gimnazjum przygotowali jeszcze spotkania z innymi zwierzętami w swym gospodarstwie. Chętnie uczęszczane przez dzieci.

Entuzjastów do dalszej celebracji tego rodzaju święta wiosny czeka jeszcze dalszy ciąg odwiedzin dziesięciu kolejnych miejsc gdzie nastąpi „wypuszczanie krów”.

Ciekawam, czy w mojej Ojczyźnie odbywają się podobne „imprezy”? Bardzo chciałabym tego. Polskie święto święcenia zwierząt domowych jest bardzo pięknym gestem i zawdzięczamy je kościołowi. Nie obniżając znaczenia tego wkładu kościoła w Polsce do pobudzania u ludzi wrażliwości na sprawy zwierząt, podoba mi się społeczne i niezależne zainteresowanie jakie tutejsi ludzie w Skanii wykazują swoim „Młodszym Braciom”  . Oj, chyba znowu coś kościelnego (słowa św. Franciszka?). Wszystko jedno, ludzie tutejsi mają poczucie wspólnoty z naturą i na pierwszym miejscu ze zwierzętami. Kochają zwierzęta i nie potrzebne im są jakiekolwiek od górne pouczenia czy przykłady.

Nie ma psów uwiązanych na łańcuchach, nie ma tuczenia gęsi sposobem wpychania im do gardła ogromnych klusek, nie ma skubania na żywo gęsi czy kur w celu uzyskania pierza, nie ma brutalnej tresury koni czy psów i tp. Może i u nas w Polsce zaniechano już  złego traktowania zwierząt w gospodarstwach wiejskich. Ludzka świadomość dorośleje. Zaczynamy rozumieć że zwierzęta cierpią gdy jest im źle, potrafią cieszyć się, odczuwają ból, przywiązują się do ludzi i do sobie podobnych, potrafią być wierne, potrafią nienawidzieć, potrafią kochać, potrafią nawet, na swój sposób, rozmawiać. I choć to może nie wystarczy aby je zrozumieć, aby dotrzeć do sposobu ich „rozumowania”,  powinniśmy traktować je z szacunkiem. Nie zawsze to się nam udaje, pomimo deklaracji jakie wygłaszamy w tej sprawie. Pewne znamienne zdarzenie uświadomiło mi jak głęboka jest czasem przepaść między tym co   mówimy a tym co czynimy.

A było to tak. Mieszkałam wtedy w lesie na górce, którą żartobliwie nazywaliśmy czasem Blueberry Hill. Nie ze względu na mnogość jagód w lesie, lecz na uzupełnienie ich braku, zakupem kilku krzaczków ogrodowych amerykańskich czarnych jagód. Marzyliśmy aby z czasem założyć taką plantację. Inną nazwę nasza górka otrzymała po wymalowaniu na żółto cementowej części naszej studni; wystającej z połaci trawnika, niby komin łodzi podwodnej. Więc od tego czasu miałam Yellow Submarine, ukrytą pod górki powierzchnią, i mogłam wykrzykiwać Ohoj!, na cześć Beatlesów i mojego własnego marynarza.

Na dole górki przebiegała wiejska droga, która prowadziła do niedalekich gospodarstw wiejskich – w lewo i na prawo do głównej drogi (dawny szlak królewski) łączącej nas z autostradą E4. Przy drodze znajdowała się nasza skrzynka pocztowa. Po drugiej stronie drogi, za elektrycznym ogrodzeniem widniało zielonością pastwisko a na nim pasło się dość duże stado krów. Ilekroć znajdowały się w pobliżu ogrodzenia, pozdrawiałam je i przemawiałam do nich czułymi słowami. Jak najbardziej szczerze. Czasami całe stado czekało już na mnie gdy schodziłam na dół po listy albo zjeżdżałam samochodem. Zawiązała się między nami prawdziwa przyjaźń. Aż to tego dnia gdy przyjechała do mnie Urszula w odwiedziny. Postanowiłyśmy pojechać razem po zakupy (lepszej atrakcji nie udało mi się wymyślić dla mojego gościa). Pozamykałam dokładnie wszystkie drzwi domu (mąż odbywał swój trzymiesięczny rejs na morzu). Zjechałyśmy na dół, zatrzymałam samochód przy skrzynce pocztowej i jak zawsze podeszłam do ogrodzenia pastwiska, za którym stały już moje przyjaciółki czekając na mnie. Powitałam je jak zawsze, dodałam że jedziemy po zakupy i że niedługo wrócimy. Po czym wsiadłam do samochodu i pojechałyśmy. Starałam się dogodzić Urszuli i uraczyć smakołykami, które kupiłyśmy. Gdy po powrocie zasiadłyśmy do stołu w kuchni i oddałyśmy się ucztowaniu, nagle Ula krzyknęła: „popatrz na drogę!” . Ujrzałam, przez szklane drzwi do werandy jak wędruje pod górkę, w stronę naszego domu, całe stado moich znajomych krów.  Gdy już pierwsze dotarły do naszego trawnika, moja znajoma zaczęła panicznie krzyczeć, wybiegła przed dom i zaczęła odganiać krowy: a kysz, a kysz!! Ja   wybiegłam za nią i zachowałam się identycznie. Jeszcze Ula dodała: „zniszczą ci trawnik”. Tak bałam się aby mi go nie zniszczyły swymi ciężkimi kopytami. Krowy stanęły i spoglądały na nas przez chwilę, po czym zawróciły i zaczęły schodzić na dół. Tak się skończyła moja fałszywa miłość do krów i ich zaufanie do mnie. Gdy myślę o tym zdarzeniu

zastanawiam się czy już nikomu więcej nie zaufały, jak wtedy wydostały się zza elektrycznego ogrodzenia, jak tam powróciły, co czuły gdy wracały z górki? Czy to że nie można ludziom ufać, że dzikie zwierzęta wiedzą jak z ludźmi postępować a oswojone i domowe powinny nie wiele sobie z tego robić co ludzie do nich mówią.

Wstyd mi. Powinna byłam poświęcić krowom mój trawnik. Może bym wtedy zrozumiała więcej.

TJK

Foto: Public Domain

Lämna ett svar