W 2012 roku zmarł Neil Armstrong, małomówny i zawsze elegancki dowódca załogi amerykańskiego statku kosmicznego, który razem z Buzzem Aldrinem zostali pierwszymi ludźmi, co ruszyli w tany na księżycu.
Dzień 20 czerwiec 1969 roku odmienił wszystko. Albo nic nie zmienił. Podobnie jak zabójstwo Johna F. Kennedy’ego czy śmierć Jana Pawła II-go.
Tańce na księżycu, duża sprawa! Neil i Buzz zostali bohaterami ludzkości na miarę Kolumba, braci Wright, Einsteina.
Wydarzenie wielkie i równie wielkie różnice w odbiorze. Norman Mailer napisał o pierwszej księżycowej rakiecie z ludźmi na pokładzie: W końcu człowiek stworzył coś, czym może rozmawiać z Bogiem. Mailer ostro pił, musiał być na niezłym cyku, kiedy pisał to bzdurne zdanie.
Nie wiem czy w ogóle warto tą koszmarną czkawkę najnowszej historii świata wspominać, ale nic by z tego wszystkiego nie wyszło, gdyby niemiecki nazista Wernher von Braun nie skonstruował odpowiedniej rakiety. Jeśli Hitlerowi by II Wojna Światowa wyszła jak chciał, von Braun nie zostałby amerykańskim obywatelem i pierwszy człowiek na księżycu nie nazywałby się Neil Armstrong.
Wiele się zmieniło od dnia, gdy Neil i Buzz podskakiwali w butach z ołowianymi podeszwami (grawitacja!) po księżycu. Upadło państwo sowieckie, mamy w to miejsce Putinland. Niemcy, ku uldze Europy, na powrót się ucywilizowały. Chiny pozbyły się symbolu „rewolucji kulturalnej” Mao Zetonga. Kosmos nie został amerykańską kolonią. W ogóle wygląda na to, że jeśli kosmos zostanie czyjąś kolonią, to raczej chińską.
Kto dziś pamięta o lądowaniu człowieka na księżycu, które miało miejsce 43 lata temu? Bagatela nie warta zachodu! Otóż nieprawda, ostatni romantyk Europy pamięta. Ja pamiętam! Miałem łzy w oczach, gdy Neil postawił nogę na księżycu.
asz