Nigdy nie pisałem dziennika a główny powód jeden jest, strach. Boję się, że pisząc dziennik mógłbym naruszyć moją intymną warstwę, którą pragnę zachować dla siebie. Inne źródło strachu to świadomość, iż Czytelnik to arcytrudna, rzadko delikatna i z reguły dokuczliwa bestia.
Spoglądając wstecz dostrzegam, że los sporządził drugą połowę mojego życia zupełnie zadawalająco. Nie mówiąc już o pierwszej, której systemowe niewygody z nawiązką przebijała młodość.
Tak podzielone życie spowodowało, że choć nie jestem cząstką terytorium, mam z Polską wspólną granicę przyjaźni. Dopiero stąd gdzie mieszkam, ze Szwecji, zauważyłem wyraźniej miłość moich rodaków do afer, spisków, katastrof, do rozszarpywania ran i hołubienia kultów.
Boże jak my uwielbiamy kulty! Nie wystarczyło mianowanie Matki Boskiej królową Polski, trzeba jeszcze mianować jej Syna królem! Idea stworzona zapewne przez szlachetnego człowieka, ale trochę wstyd przed światem.
Nieustannie tworzymy nowe spiskowe teorie i dokonujemy ekshumacji starych. Katastrofa samolotu z generałem Sikorskim na pokładzie, katastrofa samolotu z prezydentem Kaczyńskim na pokładzie…
Nie zdziwiłoby mnie, gdyby wieczny klient stolika anarchistów, niefrasobliwy kłamczuszek Macierewicz, zaczął głosić, że z zasobów archiwalnych IPN jasno wynika, iż książę Józef Poniatowski nie zakończył życia samodzielnym skokiem w nurty Elstery. To Tusk go popchnął!
Ranek. Siedzę, coś piszę i głupio mi się robi. Pamiętam z automatu imiona Loren, Cardinale, Montand, a za boga nie mogę sobie przypomnieć imienia aktorki, co ma nazwisko Foster i grała z de Niro w filmie, gdzie ten był taksówkarzem… Jodie, kurcze! Oddycham z ulgą i piszę dalej, ale zaraz znowu przerywam, bo nie przypominam sobie imienia Schulza, a po chwil biję rekord świata. Otóż szukam w pamięci, jak miał na imię Jarosławiwaszkiewicz! Można oszaleć.
Już parę razy Go o to prosiłem: Boże! Mogę się podpierać kosturem, co mi tam, swoje wybiegałem, ale ogromnie Cię proszę, zachowaj mi sprawną pamięć!
Że Pan Bóg sobie ze mnie drwi, to w końcu mały pikuś, nie ze mnie pierwszego, ale co sobie o mnie pomyślą na przykład pięćdziesięciolatkowie oraz damy w tym wieku, tylko znacznie młodsze? Pytam, a przecież odpowiedź znam doskonale. Pomyślą to samo, co ja myślałem, gdy w swoim czasie słuchałem emigracyjnych znakomitości w osobach Patka (minister londyńskiego rządu) i Żaby (dziennikarz, bibliofil).
Gdybym jednak pisać dziennik, obawiam się, że byłby pusty. Jestem odludkiem, czego powodów jest parę, ale jeden najważniejszy. Życie wychowało mnie na innych płynach niż Coca-Cola i zupełnie nie mogę rozumieć jak jest możliwe życie towarzyskie bez kieliszka dobrze schłodzonej wódki i śledzia z cebulką w oleju.
Moje najważniejsze stało się do dziesiątego roku życia. Potem zajmowałem się już tylko powtarzaniem odruchów. Piszę dużo o Bogu, pomimo że mam z Nim wiele kłopotów. Bo tak już jest, że z Bogiem można się spierać, ale trudno bez Niego żyć.
Może jednak warto pisać dziennik? Można w nim wyłożyć i przyłożyć. Rzucić na stół, jak zdechłą rybę, pisarską filozofię, lub przyłożyć komuś, gdy przyjdzie ochota.
Na dzienniku można sprawdzić, czy da się pisać o sobie z autoironią, albo uświadomić sobie, że życie pisarza jest zbyt smętne, aby autoironia mogła się sprawdzać. Każde życie i zdarzenie ma swoją tonację a rzeczą pisarza jest jedynie odnaleźć ją i wszystko opisać.
asz