Wola chwili

Nieuchronność zła widzę jak jakieś przyczajenie tuż pod powierzchnią codziennej krzątaniny, obyczajów, uśmiechów, ustrojów, nastrojów, a wojny to tylko okrutnie ujawniają.

Moje życie uważam za udane. Nie dlatego, że ominąłem siły zła, a ponieważ mam podejrzenia, że wielkość rodzaju ludzkiego oparta jest na fałszu. Mam tylko nadzieję, że to co absurdalne i zbrodnicze, kiedyś przegra i stanie się tak nie za przyczyną człowieka, tylko dlatego że ukryta struktura rzeczywistości jest rozumna i sprzyja naturze, której mamy szczęście być – nie rozumiejąc że to przywilej, częścią.

Naszą niedogodnością jest energia, a szczególnie przedziały czasu i jego rytm. Czas jest niespójny z cyklem ludzkiego życia, co powoduje, że miliony, może miliardy, odczuwają swoje życia jako okaleczone i pozbawione… Właśnie tak, pozbawione, tylko  czego pozbawione nie wiedzą i w takim stanie umierają. Nie pojmuję, że religia ośmiela się oceniać i kłaść na wadze dobra i zła, biedne dusze. Wydaje się, że dziś spełnia się proroctwo kacerzy, przemija „wielka grzesznica” kościół katolicki.

Energia musi natrafiać na opór. Opór ją ćwiczy i jednocześnie ocala. Bez oporu energia traci znaczenie i w ogóle sens.  Ale co się stanie, gdy napotka idealnie litą ścianę bez najmniejszej szczeliny? Wtedy zawraca do swojego wnętrza, zjada sama siebie i to jest chwila kiedy istoty obdarzonej mądrością potrafią postawić pytanie: Może ściany w ogóle nie ma? Może to moje złudzenie, moja wina, moja walka z samym sobą? I to jest miejsce dla artysty, jego momentum.

Artysta niezależnie od uprawianej dyscypliny ma paterialistyczny stosunek do grzechu, a dzieje się tak dlatego, że artysta uważa cnotę za podporę porządku społecznego, którym gardzi. Sztuka rodzi się z pragnienia dobra i to nadaje jej szlachetność, potem idzie zręczność umysłu, sprawność ręki, możliwości gardła artysty, a dopiero na samym końcu najważniejsze, palec Zeusa. Tu sprawa się nieco wikła, bo artysta nierzadko zaprzecza istnienia siły wyższej, ponieważ nikt kto jest dobry, nie wymyśliłby świata, w którym żywe istoty poddawane są i same stosują wymyślne tortury. Artysta wierzy, że może uda mu się coś zmienić i ma nadzieję zawstydzić Zeusa.

Jest w nas coś, co nazwałbym zarażeniem śmiercią. Człowiek zapomina szybko i wtedy wątpi w to, co widział na własne oczy, a to już pachnie bezsensem. Ale właśnie tam, na tym nieokreślonym terenie, powstaje najwartościowsza poezja i proza. Na tej niesprecyzowanej granicy, gdzie poeta już już zapomniał, ale jeszcze jeszcze pamięta. Może zręczniej byłoby przyznać się do naiwności, niż dotykać słowem tego, czego nie powinno się w ogóle ruszać? To pytanie pozostanie bez odpowiedzi, ponieważ jest za trudne. Co mamy powiedzieć na sen, w którym jesteśmy widzem tego, co się ma wydarzyć i budzi nasze osłupienie, kiedy się wydarza?

Dorosłość człowieka poznaje się nie po tym, czego dokonał, ale po ilości głupstw, które udało mu się ominąć, co jest tylko swobodnym założeniem, gdyż sporą część przeszkód ominął bezwiednie. Czy jest jakiś inny niż teoretyczny związek między mną dzisiejszym, a pewnym młodym człowiekiem w Gdyni lat 50/60 ubiegłego stulecia? Nie ma żadnego! Bardzo sobie cenimy samodzielność i dojrzewanie umysłu, ale drażni nieubłagalność czasu, który bezlitośnie  przekierowuje uwagę w nowych nieznanych kierunkach.

Za brak rozumu ponosi się karę. Banalna konstatacja w uszach wielu, albowiem niewielu już pamięta, że w czasie ostatniej światowej wojny boleśnie się o tym przykonaliśmy. Wyciągając wnioski i nauki i oczekując opamiętania popełniamy błąd, gdyż zapominamy, że człowiek zazwyczaj myśli analogiami. Przeczuwam, że bliscy jesteśmy czasu, kiedy ludzie codzienni podniosą ogromny krzyk, ale niestety na wszystko będzie już za późno. To podpowiada mi atawistyczna pamięć strachu zapamiętana z dzieciństwa.

Gdybym miał określić tylko dwoma słowami, jak pobyt w Szwecji mnie zmienił, powiedziałbym puste przestrzenie. Ale najważniejsze co osiągnąłem, to demokratyczność odruchów w stosunku do ludzi, a także osiągnięcie tą drogą wzmocnienie, o paradoksie!, mojej polskiej tożsamości.

To ładnie zabrzmiało, ale co mi z tego, kiedy jestem jednym z wielu? Tu cię mam, zawołałem pełen satysfakcji! Rozdęte ego ambicji i pychy, drogi przyjacielu! Na darmo zapewnienia, że się tego nie ma, a jeśli nawet, to przecież pod kontrolą.

Żyjemy w świecie, który coraz bardziej i szybciej wychodzi ze swoich trybów! Tak, ale można trochę łagodniej. Na przykład: Żyjemy w świecie, w którym bieg życia dostosowuje się do danych, złożonych w losach człowieczeństwa wcześniej.

Tylko ślepy i głuchy może nie przeczuwać tragicznej sytuacji, w jakiej znalazł się rodzaj ludzki. Gatunek, który zarozumiale pragnął wziąć w swoje ręce Historię, zapominając lub nie rozumiejąc, że Historia jest okrutnym bóstwem. Rozkazy padające z jej ust, są głosem sprytnych kapłanów ukrytych w jej pustym wnętrzu i nie ma przed tym schronienia, bo oczy bóstwa imieniem Historia są tak wymyślone, że patrzą wszędzie tam, gdzie idzie człowiek. A w końcu nadejdzie taka pora, taki dzień, kiedy człowiek stanie przed obliczem Zeusa, a ten wyciągnie środkowy palec, dotknie czoła i powie: Kretyn z ciebie malcze! Zmarnowałeś życie, które ci ofiarowałem, na zajmowanie się głupstwami!

Ambicje i ich zaspokajanie nie należy rozpieszczać, a najlepiej negować. Są bowiem zewnętrzną oznaką, ozdobą społeczną i symbolem uznania, ale motywy metafizyczne aż biją w oczy. Wyobraźmy sobie zwykły dzień w jakimś mieście, wybierzmy sobie lokatora i puśćmy go w ruch w codzienne opary absurdu. Jaka jest racja istnienia lokatora? Bezsensowna krzątanina, uśmiech, awantura, pieniądze i pieniądze, zwierzenia, kopulacje, niemądre rozrywki. Przy odrobinie przenikliwości można podzielić lokatorów na typy, odgadnąć przynależność klasową, obyczaje.

Skróćmy teraz perspektywę czasową: dzieciństwo, dojrzałość, starość, zbijają się w jedno i upływają w ułamku sekundy, potem już tylko powietrze. Rozpatrywanie jednego lokatora ma niewiele sensu, bo wnikając w jego umysł odkryje się tylko wiele bredni, ale nie mamy wyboru. Nie zdaje sobie sprawy, że nic nie jest jego własnością, bo wszystko należy do formacji historycznej, która go poczęła. Stroje, ruchy, charakterystyczny uśmiech, wierzenia, uniesienia, poglądy. Wszystko jest wcieleniem sił inercji i przez to lokator ulega złudzeniom, że jest sobą, nie będąc żadnym sobą. Gdyby był duszą, jak uczył go Kościół, może by się bał, ale wierzenia zostały przekreślone, więc pozostało tylko trwanie detali: jeść, pić, zarabiać, ciupciać, rodzić dzieci. Co dalej? Czy tak ma być? U boga ojca, czy ten cały matrix ma trwać w nieskończoność?

Jest potrzeba nowego człowieka. Takiego, który będzie tworzył formacje historyczne, a nie był ich niewolnikiem. Człowieka silnego i uwalniającego się z kręgu cierpień matrixa. Inaczej, dopóki jest zły i głupi, niech cierpi! Dopóki rechocze, pije, żre, pierdzi, opowiada głupie dowcipy, kradnie, zabija, i w tym widzi piękno życia, ma cierpieć!

Słusznie, ale przecież wiedza? Cóż wiedza? Wiedza na poziomie codzienności tym się odznacza, że daje poczucie, iż wszystko jest zrozumiałe i wytłumaczone. Jest podobna systemowi kładek rozpiętych nad przepaściami. Można po nich przemieszczać się w przekonaniu, że żadnych przepaści nie ma, co nie zmienia faktu, że istnieją. Daje to komfort złudzenia posiadania pełnej wiedzy, która odpowiada na każde pytanie. Nic nie wyjaśniające formuły mają jedną silną stronę, zapewniają pozorną satysfakcję  w oczekiwaniu na świat przyszłości, który będzie podobny do mitycznego świata bogów Zeusa.

Andrzej Szmilichowski

Nacka 27.11.2024

Lämna ett svar