Z Haparandy, przez most nad rzeką Torne, przedostaliśmy się na fińską stronę, do Tornio, po szwedzku zwanym Torneå. Tędy wiedzie główny trakt na Nordkapp, droga E-78. Kiedy minęliśmy Karunki, zachciało nam się zbadać, jak też wygląda świat po drugiej stronie rzeki.
Przekroczyliśmy więc rzekę Torne ponownie, na wysokości Övertorneå, by koło wsi Pello przeskoczyć raz jeszcze do braci Finów. I tak posuwamy się raz lewym, raz prawym brzegiem, by po dwugodzinnym slalomie fińsko- szwedzkim, na wysokości Pajali, skierować się ku Muonio i dalej mierzyć prosto na Nordkapp. Tu, w sercu Laponii, rzeka Torne dużym łukiem zmienia kierunek i odbija od naszego traktu. Wypływa bowiem z gór schodzących ku wybrzeżu Norwegii. Funkcje rzeki granicznej przejmuje zaś potok Muonionjoki, i jego się teraz trzymamy.
Wpatruję się w mapę i widzę, że nic tu nie brzmi po szwedzku. Żadne wzgórze, żadna woda, żaden przyczółek, żadna osada ludzka nie przyjęły szwedzkiej nazwy. Dotyczy to również i tych leżących po dzisiejszej szwedzkiej stronie. Wszystkie nazwy są lapońskie bądź fińskie. Choć wieki całe językiem urzędowym, rygorystycznie egzekwowanym, był tu szwedzki. W XIX wieku, zgodnie z ówczesną modą na państwa narodowe, wszystkich, którzy zamieszkiwali Tornedalen, zakwalifikowano jako Szwedów. Chociaż byli to w większości Same. Od tej pory traktowano ich jako Szwedów, tyle że mocno „zlaponiałych”. Tych zaś, którzy w domu rodzinnym posługiwali się fińskim, uznano za Szwedów „sfinlandyzowanych”. Liczono, że czasowo jedynie ulegli urokowi melodyjnej fińszczyzny i tylko czekać, jak porwie ich czar szwedzkiego i urok jurysdykcji królestwa Svea.
Używania języka szwedzkiego żądano już dwa wieki wcześniej. Był jedynym dopuszczonym językiem w sądownictwie i urzędach, choć nikt z mieszkańców Doliny Torne go nie rozumiał. Werbunek do szwedzkiego wojska był tu również rygorystyczny. Kiedy zaś ziemi tej trzeba było bronić, Sztokholm rzucał ją na pastwę losu i Rosjan.
Mimo, zdawałoby się, jednorodnego krajobrazu po obu stronach rzeki, zdumiewają mnie zauważalne różnice w charakterze okolicy, w zależności od tego, czy trzymamy się lewego, czy prawego brzegu Torne. To, co widzę po fińskiej stronie, wydaje się zszarzałe, ściany domów złuszczone, w obejściach i nielicznych osadach więcej widocznych śladów nadszarpnięcia zębem czasu. Przekraczamy most, udajemy się na prawy brzeg rzeki, a tam zieleń bardziej soczysta, kolory domów pastelowe, wszystko schludne i zamożne – ba, nawet słońce wydaje się bardziej ochotne w przebijaniu się przez powłokę chmur. Budzi to moją podejrzliwość wobec samego siebie. No bo czy nie jest tak, że często dostrzegamy rzeczy nie takimi, jakimi są?
Jeszcze nie tak dawno dolinę po stronie fińskiej okupowali Rosjanie. Musiało to odcisnąć się na mieszkańcach. I na domach. Z drugiej strony, znając carskie zwyczaje, aż trudno uwierzyć, że pod jurysdykcją rosyjską mogło powstać tutaj, konkretnie w Tornio, już w 1910 roku gimnazjum fińskojęzyczne, gdy tymczasem po drugiej stronie rzeki, w Haparandzie, gdzie fiński był zakazany a szwedzki urzędowo forsowany, pierwsze szwedzkie gimnazjum założono dopiero 25 lat później.
Każdy z mostów, które przekraczamy, jest mostem granicznym. Łączy i dzieli. Przede wszystkim świeci pustką. Żywej duszy na nich, choć zwracają uwagę okazałe strażnice celników. Bo też i celnikom przypadło spisanie sporego kawałka historii Doliny.
Bengt Pohjanen, pisarz urodzony tu w czasie wojny i nadal tu mieszkający, prawie wszystkie swoje książki poświęcił Tornedalen. Opisuje wspomnienia z dzieciństwa związane ze szmuglem. Rytm życia wyznaczał tu wyrąb lasu i szmugiel. Szmugiel stał się swoistym sportem Doliny. Były dwie drużyny: celników i przemytników. Przemytnikami byli miejscowi gospodarze, szmuglowano zaś konie. Z Finlandii do Szwecji, gdzie kosztowały kilkakrotnie więcej. Bez koni nie sposób było tu wyżyć, podstawą egzystencji większości gospodarstw były dochody z wyrębu lasu. Przechwycenie koni przez celników, co się przecież zdarzało, dla przemycającego gospodarza i jego rodziny oznaczało finansową ruinę.
Bengt Pohjanen opisuje w jednej z książek, w jaki sposób jego ojciec bawił się w podchody z celnikami. Ojciec uruchamiał ciężarówki, które nocą krążyły od wsi do wsi, drogą na północ, wzdłuż granicznej rzeki. Ze wszystkich punktów celnych szły sygnały, że coś się święci, wszędzie na punktach granicznych zaostrzano czujność. W tym czasie Pohjanen senior, idąc przełajem, przeprawiał konie przez rzekę.
Ludzie urodzeni w Tornedalen mówią bardzo dobrym językiem szwedzkim, bez naleciałości gwarowych. Choć w Szwecji nie trzeba się wstydzić regionalnej specyfiki. Dialektami tu nigdy nie pogardzano, nie przymuszano do jednej prawidłowej wymowy. Wręcz przeciwnie, nawet najbardziej wykształceni z tubylców dumni są ze swego dialektu, kultywują go, posługują się nim publicznie nawet wtedy, kiedy piastują ważne urzędy. Z jednym wyjątkiem. Wzorowym szwedzkim posługują się właśnie mieszkańcy Tornedalen. I to z prostej przy- czyny. Zarówno po szwedzkiej, jak i po fińskiej stronie mówiono w domach tornedalskim fińskim. Nikt nie mówił tam po szwedzku. Do szwedzkiego trzeba było przymusić. Dlatego państwo szwedzkie posyłało do tamtejszych szkół najlepszych nauczycieli.
Bengt Pohjanen jest pisarzem dwujęzycznym. Pisze, że mimo związania z tornedalską ziemią, czuje się bezdomny. Jako Tornedalczyk nie jest Szwedem, nie jest też Finem. Nie należy także do jakiejkolwiek mniejszości. Nie jest ani Lapończykiem, ani Karelem. Jest tylko bożym przybłędą.
Dla Pohjanena Tornedalen to krajobraz pogranicza, gdzie tożsamość kształtuje się inaczej niż na terenach odległych od linii granicznej. Pogranicze jest wieloimienne. Pozwala na ostrzejsze widzenie wielu rzeczy. Pogranicze to szczególna zona, gdzie tolerancja i nietolerancja, otwarcie i zasklepienie osobliwie zgodnie ze sobą współżyją. Szerokość widzenia, a tuż obok ciasnota myślenia. Wielkoduszność, ale zaraz obok małostkowość. Ciekawość świata, ale ocierająca się o zasklepienie. Pary opozycji mocniej tu zazębione.
– Pogranicze, bratku, to przekleństwo, ścieranie górotworów – zwykł mówić do mnie tato, kiedy dyskutowaliśmy o śląskich losach. – Granica to zawsze w jakimś sensie linia konfrontacji. Łączy i dzieli. Bo oznajmia przedział, uświadamia różnice. A różnice kojarzą albo odpychają ludzi, burzą lub budują, to zależy od wielu rzeczy. U nas, na Zabrskiej w Katowicach, latami zgodnie żyli Polacy, Niemcy, Żydzi, Ślązacy. Dopóki do władzy w Niemczech nie doszedł Hitler. Odtąd ulica nasza była pełna granic, podzielona. Zobacz Jugosławię, zobacz Sarajewo… Zawsze się znajdzie ktoś, kto ludzi otumani. A najchętniej tumanią ci od wielkiej polityki i ci od wielkich interesów. No a ludzie dają się tumanić, judzić, mamić. Chętnie na to idą, idą w to jak w dym! A wiesz dlaczego? Bo mogą sobie pofolgować. Mogą być nikczemni i podli bez uszczerbku dla sumienia.
I, dodajmy, do tego mogą liczyć na odznaczenia. Za zasługi, za obronę wartości, za odwagę. Co za komfort! Jaka ulga! I ludzie to lubią. Stroją się w piórka ofiar, kiedy dostają łupnia, chętnie też wchodzą w rolę kata, kiedy tylko nadarzy się okazja. Dlatego zawsze będzie pogoda dla ideologicznych szarlatanów i politycznych wszarzy, bo co jak co, ale na ludzką małość zawsze mogą liczyć!
Inny rys pogranicza. Ożywienie duchowe w tornedalskiej dolinie przybierało rozmiary nieznane w pozostałych częściach Skandynawii. Działali tu laestadianie, pietyści, wizjonerzy, rozpalonymi oczyma zaświadczając o cudownych spotkaniach z Bogiem. Stąd ruszali w świat charyzmatyczni przywódcy, przedstawiciele pokutnej pobożności, mistycy ran Chrystusa. Aż trudno uwierzyć, że tak zagęszczony pejzaż duchowy towarzyszył tej rozrzedzonej, słabo zaludnionej Dolinie. A żywa była tu również mistyka lapońska, tradycja szamańska. Tutaj wreszcie zagościł na dobre komunizm, idee leninowskie żywe były jak diabli. Spierano się tu chętnie i dogłębnie o ład świata i duszy człowieka. Chętnie przenikano granice, nie tylko te na rzece Torne, ale i te, które dzielą i łączą to, co wypowiedziane i nieodgadnione, pojęte i niepojęte. I w tej niewielkiej przecież dolinie wszystko na siebie jakoś oddziaływało, wzajem się kształtowało.
Zygmunt Barczyk