Dom

Ledwie wstałem, jak zwykle wczesnym rankiem i włączyłem wodę na kawę, dzwonek przy drzwiach. Otwieram i patrzę kto, a to spacer! Stoi w drzwiach, nic nie mówi, czeka. Co miałem robić, dopiłem szybko kawę, wrzuciłem do plecaczka zaspany poranek, podniosłem kołnierz kurtki, jak prawdziwy pisarz splotłem palce za plecami i ruszyliśmy.

Wokół zimowa kokieteria skandynawskich lasów. Drzewa jak z chińskiej porcelany, ale niebo jeszcze nieposprzątane, nad zamarzniętym jeziorem bledną resztki gwiazd. Jedna błyszczy bardziej i jakby mruga, ale okazało się, że to samolot. Nieme szeregi willi, las biały jak nie las, w powietrzu dygocą z zimna obudzone ptaki. Ścięta mrozem tafla jeziora i kropki wędkarzy pochylonych nad swoimi dziurami w lodzie. Wiatr potrąca drutami, aż krew się w człowieku burzy, kiedy słucha stukotu spadających wróbli.

Nie wiem czy jestem szczęśliwy, ale na razie nie jestem nieszczęśliwy, a to już coś. Powodzenie? Cóż po nim? Powodzenie, nazywane czasami szczęściem, ma z zasady kapryśną aurę. Na razie mamy piękną zimę i idzie ku jeszcze piękniejszej wiośnie, można wytrzymać.

Wspominałem dziś zmarłych mojej rodziny i przesuwając paciorki ich głów nie napotkałem nic. Uparta pamięć puka w daty, a tu tylko irytująca pustka. Jakieś wspomnienia, jakieś zdania ugrzęźnięte w ciszy może bym i znalazł, ale szybko skamieniałyby na tym mrozie. A co począć ze skamieniałymi słowami?

Ostatnio coraz częściej się słyszy o zbliżającym się szybkimi krokami końcu i wcale mnie to nie przeraża. Jakby nie liczyć, w końcu zawsze trzeba zapłacić rachunek i tyle tego. Pięknie się żyło w wygodnych dołkach półprawd i kompromisów, odgrodzeni od wszystkiego, co nieoczekiwane. A teraz raptem ogarnia przerażenie? Pocieszam się, że to może tylko zwyczajowa myślowa retoryka, na której przyzwoici inteligenci skręcają sobie kark od stuleci. Być może energia zawarta w latach ustępstw uszczelniła nam życie tak, że staliśmy się durnowato odporni? Wielu, większość spokojnie trwa w wierze, iż ich kokony są nieprzepuszczalne na wszystko i tym sposobem nasz tradycyjny polonez o świcie trwa.

Spacer idzie przede mną i zręcznie wybiera niewielkie placki wolne od lodu, bym miał gdzie bezpiecznie postawić stopę. Nieźle mi idzie, ale nadzieja na coś więcej w niedalekiej przyszłości raczej płonna, wszak ogólnie wiadomo, co lód ma w planach. Spokojnie i bez pośpiechu białosinymi jęzorami podgarnia pod siebie wszystko, co napotka. Pytanie, czy los też? Naturalnie! Przede wszystkim los.

Wczoraj ktoś zapukał do moich drzwi. Gdy otworzyłem wszedł i zaraz począł pouczać mnie o rzeczach i sprawach, a znał się na wszystkim. Mówił długo i chwilami tak zawile, że dopiero gdy poszedł, poukładałem to sobie jakoś w głowie. Mówił, że nad tym co się dzieje nie sprawuje władzy, ale potrafi pocieszać i wzbudzać nadzieję. Dobre i to, pomyślałem. Nasłuchuj znaku – powiedział na odchodnym. Nasłuchuj pilnie, a gdy nadejdzie pora zrozumiesz wszystko… Tu zawiesił głos, jakby chciał coś dodać. Ale nie, zamilkł i nie żegnając się odleciał.

Pomimo dość obcesowego zachowania uważam, iż wszystko odbyło się w normie, że był dobrze wychowany. Tylko źle wychowani żyją w przekonaniu, że mają obowiązek być zawsze dobrze wychowani. Czy to dotyczy również aniołów? Tego nie wiem, skąd miałbym wiedzieć? Jakby nie było, z jednego jestem rzeczywiście zadowolony. Otóż w końcu pojąłem, dlaczego anioły mają naturalną łatwość fruwania. Otóż anioł unosi się bez problemu w powietrzu nie dlatego, że ma skrzydła, to byłoby zbyt banalne. Anioł swobodnie fruwa, bo traktuje siebie lekko!

Marzną mi stopy, a gdy rozżarzyłem zapałkę, zobaczyłem jak stoją tam zziębnięte i samotne. Nieliczne samochody zostawiają za sobą drogę mleczną spalin, a klomby kwiatowe, tak bogate w kolory latem, wyglądają jak zadeptane torty kremowe. Od jakiegoś czasu słyszy się, że krowom zaczęło zamarzać mleko. Trudno temu przeciwdziałać, bowiem niestety wiemy o problemach trapiących krowy ciągle zbyt mało. Ale może by ich los stałby się lżejszy, jeżeli krowy piłyby mniej wody?

Zauważyłem, że mój dom zsuwa się niepostrzeżenie na lód. Ciekawe, że choć wielki jest i ciężki, zupełnie nie robi hałasu, osuwa się w kompletnej ciszy. Jest w tym wszystkim jakiś apokaliptyczny patos, ale jestem z siebie dumny, bo nic a nic się nie boję.

Coś puka mnie w ramię. To zmarznięty do szpiku kości spacer. Słyszałem, że przejmujący mróz jest najintymniejszym wyrazem boskości. Czas wracać.

Andrzej Szmilichowski

Lämna ett svar