”Pamiętasz Capri?”

Wcześniejsze generacje przypomną sobie z pewnością ów włoski skądinąd, choć tłumaczony na wiele języków, międzynarodowy przebój z lat 30-tych ubiegłego wieku, a zwłaszcza jego pierwsze wersy: „Pamiętasz Capri wśród kwiatów i słońca / Pamiętasz morze niebieskie wśród skał…”. Ja sama pamiętam go przede wszystkim z dzieciństwa, kiedy to moja babcia, miłośniczka Mieczysława Fogga, wykonawcę m.in. tego właśnie utworu, nuciła go często pod nosem. W okresie dorastania zaczytywałam się też w książce Axela Munthe, pt. Księga z San Michele, opisującej jego wieloletni pobyt na Capri. Wydana po angielsku w 1929 roku (The Story of San Michele) oraz rok później po szwedzku (Boken om San Michele), książka ta również przełożona została na kilkadziesiąt języków. Po polsku wydano ją po raz pierwszy w latach trzydziestych, a z czasem doczekała się kilkunastu ponownych publikacji.

Czytając przed laty tę fascynującą pod wieloma względami opowieść nie myślałam o tym, że Axel Munthe był de facto szwedzkim lekarzem i w zasadzie legendą już za życia. Urodzony w 1857 roku w miejscowości Oskarshamn, podjął w Uppsali studia medyczne, a po nich przeniósł się do Francji. W wieku zaledwie dwudziestu trzech lat obronił w Paryżu pracę doktorską, zostając tym samym najmłodszym w tym kraju lekarzem z tytułem medicine doctor. Niedługo potem udał się do Włoch, akurat w czasie, kiedy Neapol nawiedziła epidemia cholery. Munthe zasłużył się bardzo biorąc aktywny udział w ratowaniu chorych i zwalczaniu epidemii.

Niestety, następne lata przyniosły mu kilka życiowych porażek, m.in. rozwód z pierwszą żoną, a z tym kłopoty finansowe, jako że wielu jego pacjentów nie miało możliwości płacić mu za leczenie. Muthe zasłynął bowiem z tego, że z wielkim poświęceniem leczył biedaków, nie żądając za to zapłaty. W 1890 roku przeniósł swoją praktykę lekarską do Rzymu. Tam z czasem zyskał sobie sławę doskonałego lekarza i – zwłaszcza dzięki sfrustrowanym damom z wyższych sfer, które go uwielbiały i na których chorobach (często wyimaginowanych, o czym żartobliwie pisze w swojej książce) – zbił w Rzymie prawdziwą fortunę.

Wtedy też rozpoczęła się jego przygoda z Capri. Axel Munthe zakochał się bowiem w Capri od pierwszej tam wizyty w roku 1888, a zdobyte w Rzymie środki pieniężne umożliwiły mu kilka lat później kupno posiadłości na Anacapri, miejscowości położonej na szczycie tej przepięknej wyspy. Tam, na ruinach pałacu cesarza Tyberiusza, pod koniec XIX w. zbudował swój wspaniały i stojący do dzisiaj biały dom, pod nazwą Villa San Michele. Munthe stał się niezwykle popularną osobą na wyspie, między innymi dlatego, że nadal, wierny swojej naturze, również na Capri poświęcał się leczeniu ubogich bez pobierania opłat. Villa San Michele szybko zasłynęła ze swoich kolekcji antyków i wkrótce stała się celem podróży członków z królewskiego kręgu, zaprzyjaźnionych z Munthe i różnych innych znanych osobistości świata kultury. Przyczynił się też do tego bez wątpienia fakt, że w 1892 roku Muthe dostał propozycję, aby zostać osobistym lekarzem księżniczki Victorii, późniejszej żony szwedzkiego króla Gustava V (wtedy jeszcze następcy tronu). Księżniczka Victoria miała bowiem od lat problemy z drogami oddechowymi. Munthe oczywiście tę zaszczytną propozycję przyjął i od 1893 roku opiekował się księżniczką, a później królową i nie opuścił Victorii aż do jej śmierci w 1930 roku. Victoria przebywała regularnie na Capri, a stopień zażyłości między nimi był wówczas tematem plotek, dociekań i spekulacji. Ale to już temat na inny tekst.

Rok przed śmiercią, w 1948 roku, Muthe zapisał wszystkie swoje posiadłości na Anacapri, wraz z Villą San Michele i przepięknym ogrodem, Instytutowi Szwedzkiemu w Rzymie. Dzięki temu jest to obecnie zarówno muzeum, jak i pensjonat dla ludzi pracy twórczej: co roku „Fundacja San Michele” przyznaje kilkutygodniowe stypendia szwedzkim pisarzom, muzykom, artystom i wszelkiego rodzaju badaczom na pobyt twórczy w San Michele.

W Księdze z San Michele Munthe opisuje swoje długotrwałe pobyty na Anacapri, pisze bardzo ciepło o tamtejszej ludności, nie szczędzi faktów ze swego życia, zachwyca czytelnika barwnymi opisami przyrody, trudno się więc dziwić ogromnej popularności tej wspaniałej lektury, do której powracałam wielokrotnie, marząc o tym, żeby kiedyś zobaczyć wszystkie te miejsca i pejzaże. I wreszcie, po tylu latach, marzenie się spełniło i dzięki stypendium z „Fundacji San Michele” mogliśmy z mężem spędzić tego lata kilka tygodni na Anacapri.

Trudno sobie wyobrazić bardziej inspirujące miejsce do pracy twórczej! Ale nie tylko pracą człowiek żyje – oczywiście łączyliśmy ją ze zwiedzaniem tych przepięknych okolic. Krajobraz, ze wspaniałą roślinnością, pełen przeróżnych cudów fauny i flory, mnogością barw zapierający człowiekowi dech, jest niezwykły. Przyznam jednak, że kiedy kierowca autobusu wiózł nas po raz pierwszy, z zawrotną szybkością, po wąskiej i pełnej zakrętów drodze z dołu Capri do położonej kilkaset metrów wyżej Anacapri i kiedy to miało się po obu stronach spadziste skały, myślałam, że wybiła moja ostatnia godzina! Na szczęście obyło się bez wypadku, a po paru dniach przyzwyczailiśmy się do tej jazdy w dół i w górę. Zjeżdżaliśmy tam nie tylko po to, aby się wykąpać w Morzu Śródziemnym, ale także by zwiedzić chociażby słynną Lazurową Grotę (Grotta Azzurra), jedną z najbardziej znanych podwodnych jaskiń na świecie. W tej trudno dostępnej, ciemnej jaskini (dwa razy z rzędu odprawiano nas z kwitkiem, jako że morze było zbyt wzburzone i blokowało wejście do groty) morskie fale rozbijają się o podświetlone przez promienie słońca skalne ściany. Widok jest niepowtarzalny, wręcz bajkowy.

Z kolei główną atrakcją Anacapri, poza domem i ogrodem Axela Munthe, jest np. możliwość wjazdu kolejką linową na szczyt góry Monte Solaro. Byliśmy, podziwialiśmy, choć szczerze mówiąc nieźle mnie na tym sunącym pod górę i kolebiącym się krzesełku wytrzęsło. Ale to tylko jedna z możliwości turystycznych, jako że całe Anacapri (nie mówiąc już o samej wyspie Capri) to nie tylko wspaniała przyroda. To także średniowieczne zabytki historyczne, jak choćby słynna Barbarossa na szczycie Anacapri i resztki tej twierdzy, również scedowane Szwecji po śmierci właściciela – Axel Munthe skupował bowiem wszystko, co się dało. Jednak nie tylko dla czystych korzyści inwestycyjnych. Celem np. zakupu Barbarrosy było zamierzenie, aby położyć kres okrutnym polowaniom na ptaki na wyspie: ponad twierdzą rozciągano bowiem sieci, w które łapało się ptactwo, sprzedawane potem w Europie. W 1953 roku, we współpracy ze Szwedzkim Towarzystwem Ornitologicznym, założono tam stację dla ptaków. W 1979 r. zamknięto ją, ale niedawno wznowiono, co w określonych porach roku przyciąga ornitologów ze Szwecji i Włoch. Panorama wzdłuż drogi prowadzącej do twierdzy jest naprawdę godna obejrzenia, ale uprzedzam: prowadzą tam pod górę bardzo strome schody, co w ponad 30-stopniowym upale dało nam się nieźle we znaki. W ogóle całe Anacapri składa się ze schodów! Kamiennych, dość wysokich – więc wspinaliśmy się bez przerwy to tu, to tam, ocierając co rusz pot z czoła i popijając wodę z butelek. Lipiec nie jest może najbardziej optymalną porą roku na odwiedziny Capri czy Anacapri, choć i tak było tam kilka stopni mniej niż w Neapolu (do którego wpierw trzeba się dostać, by statkiem popłynąć na tę wyspę), gdzie temperatura w ciągu dnia wynosiła około 40-stopni! Warto było!

Jednak najważniejsza dla mnie była Villa San Michele, obok której mieszkaliśmy i przynależący do niej ogród. Pamiętajmy, że Munthe mieszkał na Anacapri przez prawie sześćdziesiąt lat, a jego ukochany dom jest obecnie, jak wspomniałam, muzeum zawierającym około 1600 starożytnych artefaktów i dzieł sztuki, datowanych na 1250 rok p.n.e. Wystawione są tam także jego osobiste rzeczy, w tym rękopis książki The Story of San Michele. Ogród willi, czy raczej przestronny park, który przed kilku laty zdobył nagrodę jako najpiękniejszy w całych Włoszech, łączy śródziemnomorską florę ze znaleziskami archeologicznymi i oferuje widok z lotu ptaka na miasto Capri i Marina Grande, z Wezuwiuszem na horyzoncie.

Axel Munthe był zapalonym podróżnikiem, a jego kolekcja obejmuje dzieła sztuki i antyki z podróży po całym świecie oraz z ruin archeologicznych na Capri. Jednym z najbardziej godnych uwagi eksponatów jest słynny sfinks z czasów Ramzesa II, którego Munthe przywiózł z Egiptu i który stoi odwrócony „twarzą” do morza. Pod nim widnieje ogromna przepaść, więc nikt nie może zobaczyć go en face, ale który, jak go pogłaskać, spełni ponoć każde życzenie. Przyznaję bez bicia, że dokładnie go oklepałam! 🙂 Ale jest tam też starożytna maska Meduzy, a także rzymskie mozaiki, rzeźby i fragmenty architektoniczne. Kaplicę willi zdobią średniowieczne dzieła sztuki religijnej oraz przedmioty z okresu renesansu neapolitańskiego, a w jadalni i kuchni eksponowana jest szwedzka cyna z XVIII wieku oraz lombardzkie naczynia miedziane z XVI wieku.

Notabene, Munthe, patrząc na to z dzisiejszej perspektywy, był w sumie typowym kolonialistą – zarówno dom, jak i park wokół niego, wypełnione są starożytnymi posągami, rzeźbami, obrazami, które sprowadzał sobie za bezcen z Grecji, Egiptu, itp. Nie mówiąc już o obszarach ziemskich, które kupował za grosze od mieszkańców czy o służbie zatrudnionej u niego za „wikt i opierunek”, acz bez wyposażenia. Ale kiedy napomknęłam o tym mimochodem poznanemu tam mieszkańcowi Capri, usłyszałam od razu, że Munthe leczył za darmo co biedniejszą ludność całej Capri i był powszechnie uwielbiany – tak jest zresztą do dzisiaj. No cóż, obecnie Anacapri oraz Villa San Michele i park ściągają tysiące turystów, więc na złe nie wyszło.

Pomijając ten aspekt – Anacapri jest fantastyczne, nie przesadzam! Nie ukrywam też, że była to jedna z najpiękniejszych podróży w moim życiu (do tej pory rekord biła pustynna Australia!). Być może przyczynił się do tego wielki sentyment, wyniesiony z mojej fascynacji w młodości książką Axela Munthe. Bo też wzruszyłam się niemal do łez, kiedy w muzeum Villi San Michele zobaczyłam wielką gablotę z wszystkimi przekładami jego książki, a wśród nich, na samym dole, stare polskie wydanie Księgi z San Michele, dokładnie takie samo, jak to, które czytałam jako nastolatka ponad pół wieku temu!

M. Anna Packalén Parkman

 

Lämna ett svar