Koniec podróży z przesiadką. Wspomnienie o Michale Moszkowiczu. W siódmą rocznicę śmierci

Dla jednych był prawdziwym pisarzem z pokaźnym dorobkiem, a dla innych tylko emigrantem pamiętnych lat 1968/69, który potrzebował opisać wyjazd z Polski i jego skutki. Ale byli i tacy uważający, że talentu nie miał za grosz.

„Grosik”, to młodzieńcze opowiadanie Michała o chłopcu ściskającym w ręku cenny grosik, który w chwili nieuwagi wypuszcza z dłoni i z żalem widzi tą cenną dla niego monetę, tocząca się w kierunku kanału… Próżno dociekać, czy Michała szczęśliwy grosz przepadł przed barakiem w Magnitogorsku, czy na ulicy Elektoralnej w Warszawie… W Sztokholmie o pieniądzach myślał w wypadku ich braku, czyli prawie zawsze. Grosz się Go nie trzymał…

Magnitogorsk – miejsce urodzenia Michała – na zawsze odcisnęło się na jego psychice. W Rosji był Polakiem, a w Polsce, we wczesnych latach, był Ruskiem. Zawsze zmagał się z ponurymi wspomnieniami i w każdej z książek wracał do Magnitogorska, legendarnej budowli komunizmu i do ekspatriacyjnej podróży do Polski. Czasami uśmiechaliśmy się do Niego mówiąc, że pisze wciąż tę samą książkę. Nie odpowiadał na zaczepki. Wolał podjąć temat twórczości swojego idola i równolatka, Boba Dylana.

Rodzice Michała i Jego dwie siostry – Leny i Danuta – tęsknili za Polską i Warszawą, wrócili i zamieszkali przy ul. Elektoralnej. Stąd, okolice Ogrodu Saskiego, pl. Bankowego (d. Dzierżyńskiego) były dziecięcą i młodzieńczą okolicą Michała, łącznie z kawiarnią Błękitną na tyłach Pałacu Błękitnego, gdzie przesiadywał wagarując.

W połowie lat 60-tych warszawskie Krakowskie Przedmieście było nie tylko towarzyskim corso, ale dla studentów i początkujących publicystów szlakiem wymiany doświadczeń i ulicą porozumienia. Na hasło „Krakowskie” lub „Kawiarnia Telimena” Michał rozjaśniał się wspomnieniowo-ironicznie: – Biegało się po Krakowskim z pękiem rękopisów i przekonywało samego siebie – przecież kiedyś mi to wydrukują! A później autobusami przyjechał na Uniwerek aktyw robotniczy i wszystko rozpieprzył…

Znajomy Michała z Uniwersytetu Warszawskiego, niedawno zmarły Janusz Głowacki, napisał kiedyś o powodzeniu i sukcesie: „Przyjemności żyją po śmierci. Polacy są ciągle zmartwieni, zamiast czerpać z życia, ile się da…” Czy Michał czerpał z życia w ten sposób? Czerpał jak potrafił i dźwigał swoją obolałość przez całe dorosłe życie.

Na Krakowskim czuł się najlepiej. Własne splątanie rosyjsko-polskie było dla niego niechcianym ciężarem. Wtedy, przed emigracją, snuł plany literackie, które realizował w odmiennej formie na obczyźnie. Ale w Szwecji wspomnienie oderwania od Polski zwielokrotniło się. Może właśnie się zorientował, że pisanie o emigracji to tylko pretekst? Gdyby się urodził w Nowym Jorku byłby innym człowiekiem, bez tego stalinowskiego garbu, który dźwigał całe życie.

Do podtrzymywania starych, warszawskich znajomości, nie miał chęci. Zdawał sobie sprawę, że zbyt wiele musiałby przypominać kolegom, opowiadać o sobie, wracać do czasów szkolnych czy nawet magnitogorskich. Z czasem wspomnienie emigracji odczuwał jako obezwładniającą bezsilność.

W opisy swojego losu wplatał emigracyjne przemyślenia. Nie narzucał spostrzeżeń, oczytany i rozumiejący świat, który zmusił Go do licznych przeprowadzek, skąd czerpał poczucie krzywdy. Ale na to nikt nie mógł znaleźć lekarstwa. Rodzice również osiedlili się w Szwecji, a siostry w Londynie.

Zostawił po sobie wiele książek w których opisał uwikłanie wrażliwego człowieka w Historię Europy Wschodniej, wojenną i powojenną wędrówkę ludów i trzymanie się polskości. Bez wielkich słów i patriotycznego patosu. W Polsce napisano o Jego twórczości dwie prace magisterskie i zrealizowano film.

W Sztokholmie spotykaliśmy się często w kawiarni „Claudia”, która już nie istnieje. W grupie kolegów gawędziliśmy, snuliśmy projekty, które czasami obracały się w realność. Zdarzało się nam pomilczeć na interesujące tematy, a niekiedy zajadle dyskutowaliśmy o książkach czy o polityce.

Usiłował gdzieś znaleźć pracę, starał się i nawet nosił skrzynki z bananami, ale wtedy zamykał się w jakimś magazynku i czytał książki. Miejsca nie zagrzewał… Rodzice zmarli i jedna z londyńskich sióstr. Przeprowadzał się wielokrotnie i wreszcie z żoną Iwoną, po wieloletnim oczekiwaniu, dostali mieszkanie na Söder. Michał miał tam tak zwaną nyżę, czyli malutki pokoik z łóżkiem i biurkiem. Ale Iwona po ciężkiej chorobie zmarła. Syn już wcześniej założył rodzinę i zamieszkał w odległej dzielnicy Sztokholmu i Michał został sam.

Ostatnie lata, gdy pozostawał na łasce szwedzkich Domów Opieki, rozdzielał między Rodzinę i pamiętających o Nim Przyjaciół. Próbował pisać, ale znękany chorobą gasł powoli, coraz bardziej zgorzkniały, smutny, skrycie szukający rozwiązania swojej podróży z Magnitogorska do Sztokholmu z przesiadką w Warszawie.

Tadeusz Urbański

Lämna ett svar