Poznałem niedawno człowieka, z którym wymiana myśli sprawia mi wiele satysfakcji. Mija czas i znajomość zacieśnia się, żeglując być może ku przyjaźni. Śmieszne to trochę, bo nie znamy się osobiście, „widujemy się i gadamy” wyłącznie za pośrednictwem chmury! W jego życiu zdarzył się niedawno prawdziwy dramat, bowiem na długie minuty przestał żyć. Ale przeznaczenie czuwało i przy pomocy lekarzy go wskrzesiło. Na całe szczęście mózg nie doznał szwanku, myśli, mówi, porusza, pisze, ku radości świata równie sprawnie jak drzewiej.
Wspomniałem sobie o nim i jego zakończonej szczęśliwie życiowej przygodzie, kiedy uzmysłowiłem, że być może największą i niepowetowaną stratą w życiu jest to, czego nie zdążymy pomyśleć. Stykamy się z fizyczną rzeczywistością a ta podlega logice, która wysuwa różne sugestie. Na przykład, że wszystko się w końcu jakoś w życiu balansuje. Czyżby? Światu, co ilustrują wieki doświadczeń, daleko do takiego stanu rzeczy, bowiem postęp nie polega na posłuszeństwie obowiązującej logice, a na jej ciągłym przekraczaniu, to gdzie tu balans?
Ludzie kierują się – kreśląc grubą kreską, dwoma rodzajami wiary, mistycznym i rozumowym. Amerykański astronauta Aldrin przemycił na pokład księżycowego modułu „Lem” (polski pisarz Stanisław Lem dał mu imię) poświęcony opłatek i wino, z zamiarem przyjęcia „tam” komunii. Dla niego religijny obrządek był ogniwem łączącym technikę z marzeniem i tym sposobem Aldrin przebył drogę jakby tyłem do przodu, od maszyny do rytuału.
Wydaje się, że wierzący w rozum rzadziej ulegają obawom, zachwianiom, wahaniom, czego nie można powiedzieć o ludziach „obarczonych” mistyczną wiarą. Wewnętrzny kosmos myślących religijnych, składa się nierzadko z chaosu i westchnień, upadków i ekstaz, ale uważają się za wybranych, bo są blisko „wiecznego milczenia” nazywanego powszechnie Bogiem.
Jesteśmy być może jedynymi mieszkańcami tej planety, choć to wcale nie takie pewne, dysponującymi umiejętnością abstrakcyjnego myślenia. To powoduje, że wydaje się nam niemożliwe, by ten nieprawdopodobnie zsynchronizowany Super Układ, mógł powstać bazując wyłącznie na kanonach ewolucji.
Dla bardziej rozumowo myślących ludzi to prawdziwy kłopot, bo w co ma w końcu wierzyć człowiek, który nie jest związany z żadną religią, ale jednocześnie trudno mu zaakceptować ateistyczną koncepcję, że rozumne, bogate, pełne finezji życie, powstało za przyczyną zbiegu okoliczności (piorun walnął w bagno) i ewolucji.
Nasze istnienie wskazuje, że za ową cudownie uporządkowaną i zsynchronizowaną całością, musi kryć się Umysł dysponujący energią. Co by się stało, gdyby Umysł ów wpadł na pomysł wyciągnięcia wtyczki z sieci, strach pomyśleć.
Słowem nie jest najlepiej i pozostaje uncja niedosytu, bo jakby czegoś brakowało. Może Umysł nie dokończył dzieła? Może nie stworzył wszystkiego tak, jak początkowo zamierzał? Może dał początek temu co niezbędne, a potem zaszło coś niespodziewanego? Może zmienił zainteresowania? A może jesteśmy tworzywem jakiegoś innego Cudu, a dobrotliwego Boga wymyśliła grupa wyrachowanych nawiedzonych „na pożytek nasz zbawienny”?
Wielu ludzi wierzy, że otrzymaliśmy z rąk Boga dar wolności, który jest jednocześnie darem miłości. Przyjemnie pomyśleć, ale sprawy się wikłają. To prawda, że potrafimy generować szlachetność i miłość, ale niestety z dużo większą łatwością, wręcz upodobaniem, produkujemy różnego rodzaju podłości.
I tak toczy się nam, zdezorientowanym i zmęczonym świadomościom, zaplątany w czas dzień.
Andrzej Szmilichowski