Czy turysta może być biedny? Może, ale definitywnie: nie powinien. Tak się przecież mówiło, kiedy zobaczyliśmy prawdziwego turystę z obładowanym, ciężkim plecakiem, często na rowerze lub podróżującego pociągiem, czy nawet autostopem.
Forma tego ostatniego, czyli autostopu, była bardzo popularna w czasach mojej młodości. Sam nawet korzystałem parę razy z tego dobrodziejstwa. Oczywiście, wymagało to wiele ostrożności, odpowiedzialności i rozwagi. Ale w moim przypadku działało to znakomicie. Pamiętam jak dzisiaj, jako osiemnastolatek z 300 złotymi w kieszeni i kartą autostopowicza, w jeden dzień udało mi się przebyć trasę z Warszawy do Morskiego Oka, bez wydania nawet jednej złotówki. Tam na miejscu znalazłem na kampingu zaciszne miejsce do rozbicia najmniejszego w tych czasach namiotu.
Na kampingu (było to bardzo ważne, ze względu na własne bezpieczeństwo) był dostęp do prysznica i bieżącej wody. Udało mi się nawet znaleźć dorywczą pracę na tak zwanym straganie, gdzie sprzedawano warzywa i ogórki kiszone, które znikały jak świeże bułeczki. Wtedy jeszcze nie pojmowałem, dlaczego właśnie ten przetwór był tak popularny i ustawiały się długie kolejki. Jescze przed południem niemal wszystkie produkty rolne zostały sprzedane i pora była udać się na ówczesne SPA, czyli plażę, kąpiel i słońce. Te dodatki na szczęście były darmowe.
Z turystyką zaprzyjaźniłem się na stałe. Zamieniłem jednak plecak na samochód, który też musiałem mądrze zapakować najpotrzebniejszymi rzeczami, ukrytą kieszeń na pieniądze zamieniłem na kartę bankową i podczas urlopu nie musiałem już szukać jakiejś pracy. Jadąc samochodem krętą szosą, w stronę słońca, często jednak spotykam tych tradycyjnych, prawdziwych entuzjastów, kochających naturę, szum wiatru i otwarty horyzont. Pewne jest, że przez te dziesiątki lat od mojej pierwszej turystycznej wyprawy, wiele się zmieniło. Turysta oprócz wyładowanego plecaka, musi mieć też wyładowany portfel. A na pewno kartą bankową do płacenia. Luksusem będzie również cała seria appów na telefonie komórkowym, którym podobno można płacić w Szwecji. Jak jest na tak zwanym Kontynencie, czyli w Europie, nie wiem.
Zawsze preferowałem podróż na tak zwaną ”własną rękę”. Kocham taki sposób wypoczynku, ale akceptuję również tych, niemal masochistów, którzy w godzinach najbardziej nieodpowiednich i bardzo niezdrowych, oczekują na odlot samolotu, który często wyleci kiedy będzie chciał. Tłumy podróżujących, głównie w środku nocy, snują się w poczekalni lotniska. Wielu z nich desperacko usypia na podłodze, gdyż na ławkach nie ma już miejsc leżących. Tak wyglądają często tak zwane zorganizowane wypoczynki. Mnie, kiedy jeździłem z namiotem na urlop, nigdy się nie zdarzyło, żebym nie przespał całej nocy. Wstaję kiedy się obudzę, wsiadam do samochodu i w drogę. Bez stresu, uśmiechnięty, pełen planów, jadę dalej.
Ten rok, 2024, jest dla mnie nieco specjalny. Chwilowa choroba żony pokrzyżowała znacznie nasze ukochane podróżnicze hobby. Zawsze ciągnęło mnie na podbój Europy, a teraz musieliśmy wyszukać coś nowego ”na własnym podwórku”, czyli ”wczasy pod gruszą” lub ”lato w mieście”. W ramach akcji ”Cudze chwalicie, swojego nie znacie”, czy też ”Znasz li ten Kraj” zaczęliśmy poznawać Sztokholm i okolice. Pomimo, że mieszkamy w Sztokholmie od ponad 40 lat, jeszcze nie poznaliśmy pięknych zakątków tego kraju.
Nasze wakacje są nie tak dokładnie w mieście, gdyż po krótkim przestudiowaniu informacji turystycznej w Sztokholmie okazuje się, że są tu atrakcyjne okolice dla turystyki indywidualnej. Wystarczy przejść się ulicami Starego Miasta lub odwiedzić Skansen by szybko zorientować się, że tłumy ludzi to turyści. Bo przecież Sztokholm nie bez powodu nazywany jest ”Wenecją Północy”. Przyciąga turystów z całego świata. Ci w kapeluszach kowbojskich to pewnie Amerykanie, a ci ze skośnymi oczami to niewątpliwie Japończycy spragnieni, tak jak ja, poznania zakątków Sztokholmu.
Zaczęliśmy skromnie. Zaplanowaliśmy wyprawę na Lidingö. Do pięknego zakątka, niemal na wsi. Celem było skosztowanie dobrego brunchu, czyli coś w rodzaju julbord tylko w środku lata i w środku dnia. Super jedzenie. Koszt to około 350 koron na osobę. Czyli zupełnie znośnie. Przecież zwykły lunch w jakiejkolwiek restauracji to około 120 koron. Po zbyt obfitej konsumpcji postanowiliśmy pochodzić okolicznymi ścieżkami i głęboko pooddychać. Jakby na deser spotkaliśmy przemiłego szwedzkiego artystę Danny Saucedo, który chętnie opowiadał o swych koncertach w Sopocie. Podczas pogawędki znaleźliśmy nawet wspólnych znajomych. Ta pionierska wyprawa zabrała nam cały dzień. Bez stresu, bo o to chodziło. Parking bezpłatny i to też wielki luksus. Odległość od domu niewielka, bo około 40 km.
Nasz turystyczny wybryk bardzo nam się spodobał i nie mogliśmy się doczekać następnego. Wybór padł na Nynäshamn. Znamy te okolice dość dobrze, bo przecież właśnie stąd rozpoczynały się wielkie wakacyjne przygody. Pojechaliśmy samochodem ze względu na kondycję żony, ale bardzo łatwo dojechać można tam również pociągiem podmiejskim. Perełka Szwecji. Wystarczy przejść paręset metrów od promu i wpaść na jedzenie do niezwykle przytulnych restauracji w porcie. Lunch to około 120 koron. Jadłem bardzo smacznie upieczonego kurczaka z frytkami, sałatką, piciem i deser – ciasto, lody i oczywiście kawa. Po jedzeniu obowiązkowy spacer zalecany żonie przez terapeutę, a mnie przez zdrowy rozsądek. Zachęca do tego malownicza droga, dosłownie parę metrów od morza.
Przy tej trasie, zwanej przez niemieckich turystów „Romantische strasse” jest wiele bezpłatnych leśnych parkingów, jeśli ktoś chciałby zatrzymać się na dłużej, opalać się na skałach, czy wykąpać w Bałtyku. Są miejsca na piknik i grillowanie. Muzyka fal uderzających o skały jest niepowtarzalna, koi stres i niemal usypia.
W drodze powrotnej do domu zahaczamy o Flottsbro, wypoczynkowo-turystyczny zakątek w okolicy Huddinge. Okazuje się, że temperatura wody w Mälaren zbliża się do 20 stopni, ładna plaża, piękna natura w okolicy. Cóż więcej potrzeba turyście, żeby dobrze odpocząć, odreagować spotkanie z lekarzem, cieszyć się pozytywną diagnozą i piękną pogodą? Właśnie tam wpadamy na pomysł następnej wyprawy. To będzie Trosa.
To niedaleka, bo zaledwie 60 km od Sztokholmu miejscowość. Byliśmy tam parę lat temu. Wiemy, że podobało nam się i może warto odświeżyć pamięć. Nie będę dokładnie opisywał tego historycznego zakątka, bo każdy z nas przecież podczas tych odwiedzin dostrzeże inną ”perełkę” w tej miejscowości. Trosa zaprasza na piękne widoki, malownicze trasy spacerowe wzdłuż kanału. Portowa atmosfera udziela się każdemu i aż nie do pomyślenia, żeby nie przysiąść w jakiejś tawernie i zjeść zupę rybną. Po jedzeniu niemal koniecznie trzeba odwiedzić najsławniejszy w okolicy kiosk z lodami. Tutejsze lody to niemal symbol Trosy. Tych smaków się nie zapomina. Pierwszy raz w moim długim turystycznym życiu jadłem lody o smaku smażonego masła. Po tej istnej uczcie dla ciała, trzeba zadbać o relaks dla duszy.
Dosłownie parę kilometrów w lewą stronę od portu znajduje się Havsbadet czyli morskie kąpielisko wraz z piaszczystą plażą. Woda w tej zatoce ma dość przyjazną temperaturę i kąpiel pozwoli na dodatkowy relaks. Spokój i cisza nagradzają nasze dzisiejsze zmęczenie wędrówką po Trosie. Nie trzeba myśleć o parkingach. W samej Trosie 2 godziny bezpłatne, a parking przy plaży cały dzień.
Sobota i niedziela to odwiedziny Uppsali. To już inna historia. Musieliśmy wcześniej się przygotować. Zamówiliśmy hotel z całodniowym wyżywieniem. Co prawda hotel nie ma własnej restauracji, ale współpracuje z włoską tawerną położoną w pobliżu hotelu, nad samym kanałem. Uppsala jest piękna. Super restauracje i super… ceny. Piwo 130 koron. Miejsce w hotelowym garażu to tak jak dwa piwa. Ale było warto.
Wieczorem wybraliśmy się do Starej Uppsali (Gamla Uppsala) i tam następna niespodzianka. Obozowisko Wikingów, którzy jakby od razu przyjęli mnie do swojego grona. Dobrze, że pamiętałem opowiadanie Walerego Przybyszewskiego ”Szwedzi w Warszawie” i przypomniałem mojej nowo zaprzyjaźnionej rodzinie Wikingów o Karolu Gustawie, Janie Kazimierzu i Czarneckim.
Po długim i zasłużonym odpoczynku, jakby po odbytej walce, jemy hotelowe śniadanie. Czas w Uppsali minął nam bardzo interesująco i szybko. W drodze powrotnej do domu zaplanowaliśmy odwiedziny Sigtuny. Warto, a nawet koniecznie powinno się tam zawitać. Zaskoczyła nas gościnność i prawdziwa otwartość dla turystów. Jak już pisałem, że dla mojego komfortu i spokoju ważny jest parking. Miasto spisało się na medal. Bezpłatny i czterogodzinny. W tym czasie można obejść niemal wszystkie uliczki Sigtuny. Obejrzeć dziesiątki interesujących loppisów mieszczących się w przydomowych ogródkach, sprzedających różne starocie. Niemal wszystkie domy to początki dziewiętnastego i dwudziestego wieku. O historii Sigtuny najlepiej dowiedzieć się z Internetu
Czas na wyprawę promową ze Slagsty do Ekerö. Co prawda przeprawa przez Mälaren to niepełne dziesięć minut, ale możliwość oglądania i fotografowania znanych miejsc, ale z innej strony, jest bardzo interesujące. Po lunchu, który zjedliśmy w Ekerö centrum, jedziemy do Adelsö. Po paru godzinach zachwycania się starą, niemal skansenowa częścią wyspy, jedziemy w drugim kierunku do SPA Hotelu w Färentuna.
Po powrocie do domu należy się nam co najmniej jednodniowy odpoczynek, żeby nabrać sił i przygotować wyprawę do Taxinge Slott. Co prawda zupełnie nie przypomina zamków, które parę lat temu zwiedzaliśmy we Francji, ale nie mniej zachęcam do odwiedzenia tej okolicy. W miejscowej, zamkowej kawiarni, niesamowicie smaczne desery. Na terenie zamkowym jest bardzo dobrze zorganizowana plaża. Jest też starodawna stacja kolejowa, skąd kolejką wąskotorową możne udać się do Mariefred. Co ciekawe, do Taxinge można przypłynąć z centrum Sztokholmu statkiem z Klarabrygga. My wybraliśmy jednak samochód. I dobrze. To możliwość poznania innych okolicznych miejscowości. Po plażowaniu pojechaliśmy do Malmköping.
Przeszły prawie trzy tygodnie naszego nieprzewidzianego urlopu. I nie mieliśmy ani jednego nudnego dnia. Do zwiedzania w tym roku mamy jeszcze Eskilstunę, Vaxholm i parę innych miejsc, które warto poznać. Parę dni spędzimy u córki w domu w Saltjöbadet. To też oaza spokoju z basenem, plażą i widokiem na morze.
Mam nadzieję, że moim opowiadaniem zainspiruję Czytelników moją ideą spędzenia urlopu w zasięgu parudziesięciu kilometrów od domu. Bo przecież ważne jest to, gdzie się dobrze czujemy. Z turystycznym pozdrowieniem
Marek Lewandowski
Foto. Wikipedia