Wieczność zaczyna się dzisiaj

Mam domek w głuszy. Gdy chcę porozmawiać z najbliższymi sąsiadami, wspinam się na najwyższy punkt na wyspie, kamienne wzgórze z kurhanem z czasów brązu.

W kurhanie mieszkają starzy (od trzech tysięcy lat) sąsiedzi. Są małomówni, rozmowa z nimi sprowadza się często do odgłosów wiatru buszującego w skałach. Ale mnie wystarcza, nauczyli mnie słuchać duszą.

Latem widać z kurhanu jak poranna bryza przechyla jachty. Muszę ich kiedyś spytać, czy znali żagle? Tak tylko mówię, wiadomo, że żeglowali. Nawet ścigali się rywalizując o mistrzostwo sztokholmskiego archipelagu (wówczas nie nazywał się archipelagiem, a tym bardziej sztokholmskim) i o pieniądze (brązowe oczywiście!).

Wody archipelagu sięgały wówczas o wiele wyżej niż dziś, i krajobraz był inny. Archeolodzy twierdzą, że las w tamtych odległych czasach, to były głównie buki, ale wyglądał podobnie do dzisiejszego. Tak jak i oni, ludzie z brązu, byli podobni do nas i podobnie żyli.

Rywalizowali o pierwszeństwo w śpiewanej poezji, opisywali przyrodę i samych siebie, dłubali rzeźby w bukowym drewnie, matki robiły dziewczynkom szmacianki do zabawy, ojcowie chłopcom strugali dzidy. Słuchali swoich starców i ich legend, siadali w kręgu, kłaniali się bogu ognia, odwiedzali nawzajem, przyglądali jak młodzi rozrabiają, popisywali się efektownym dęciem w róg. Zupełnie jak my, tylko z innymi gadżetami w ręku.

Oniemiałem, jak pewnego dnia uchyliła się skała, wyszli z kurhanu, i kucnęli naprzeciw. Macie pojęcie, prawdziwi ludzie z brązu! Pytacie, o czym rozmawialiśmy, i czy w ogóle rozumieliśmy swoje dialekty? Oczywiście! Porozumieliśmy się bez trudu.

Mówiliśmy o wszystkim. O jedzeniu, o piciu. Spróbujcie tych korzonków? Dobre, prawda? Tam, za tamtą skałą rosną! A jak tam u was? U nas? O, my potrafimy przenieść się z miejsca na miejsce, nie robiąc jednego kroku! Tylko siadamy na coś, co się samo porusza. Nawet latać jak ptaki umiemy! A oni na to – Ty głupi chyba jesteś! Albo szalony! Mów prawdę! Nasi skaldowie też wymyślają bajki, albo opowiadają, co im się przyśni!

Zaprosiłem ich na wino z Nowej Zelandii i byłem w kłopocie jak wytłumaczyć, co to jest „Nowa Zelandia”? Na szczęście bardziej zainteresowali się szklankami. Poczęstowali mnie w rewanżu dzikim miodem i z ożywieniem opowiadali jak cudownie smakuje krew zagonionego między skały łosia.

W co wy wierzycie? Zapytali. I kłopot. Co tu powiedzieć? Przecież my, tak naprawdę, w nic nie wierzymy! No prawie nic. Trochę w to, co się rodzi między ludźmi w najlepszych chwilach. Dziwili się i pytali, czy to nam wystarcza. Nie podjąłem tematu, bo i co powiedzieć?

Prawdę mówiąc, najlepiej nam wychodziło patrzeć na siebie życzliwie, i bogato milczeć.

Słowa nie są niezbędnie potrzebne. Nie trzeba wszystkiego powiedzieć gruntownie, do dna. Byłbym bardzo rozczarowany, gdyby David Copperfield zdradził mi, jak to robi, że raptem znika słoń? Albo żeby wytłumaczył jak to jest, kiedy wszyscy widzą, że lewituje nad Niagarą?

Gra grą, triki trikami, cuda cudami, ale naprawdę liczy się tylko praktyka, a najważniejsze żeby zrozumieć, jaką rolę mamy do odegrania w życiu. Przyszła mi do głowy oryginalna myśl – Ludzie okradają się nawzajem z pomysłów na życie (nie tylko z tego), dlatego że wierzą w swój talent. Wierzą, że mogą założyć każda maskę i zagrać każdą rolę.

Gdy się ma dwadzieścia lat, można jeszcze nie znać swojej wartości, swojego miejsca w tym, co nas czeka. Ja już, na całe szczęście, mam to za sobą, wszystko, no prawie wszystko, widziałem i nic mnie już nie może zadziwić. A zadziwia. Dużo zapamiętałem, trochę sam wymyśliłem, mam cztery razy więcej lat niż młody, a ciągle uczę się nowych trików. Stary pies ze mnie, wyga!

Bardzo mi się podobało, co odpowiedział w wywiadzie aktor Harrison Ford, na pytanie: Jak oceniasz swój zawód? Powiedział: Moim celem nie jest pokazanie, jak bardzo zbliżyłem się do postaci, którą gram. Moim celem jest uzmysłowić TOBIE, jak blisko TY niej jesteś.

Andrzej Szmilichowski

 

 

 

 

 

 

 

 

Lämna ett svar