Artur Kaltbaum (1921-2017)

Jeden z moich polskich przyjaciół ocenił kiedyś Artura (po pierwszym z nim spotkaniu) trafnym określeniem: jowialny sybaryta.

Znałem Artura od dawna, jeszcze w Polsce gdzieś od końca lat 1950. Był wówczas redaktorem w Filmowej Agencji Wydawniczej (później: Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe), której biura mieściły się wówczas na Nowym Świecie. Być może wtedy jeszcze nie wiedziałem, że jego wcześniejsza kariera zawodowa związana była z Ludowym Wojskiem Polskim, w którym, może nie od Lenino do Berlina, ale dosłużył się stopnia podpułkownika, w związku z czym nalegał żartobliwie (już w Szwecji, gdzie jakiś czas byłem jego szefem w Szwedzkim Instytucie Filmowym), abym go tytułował pułkownikiem. Przejście do cywila spowodowała jedna z wczesnych czystek etnicznych w armii, bodaj we wczesnych latach 1950. Z LWP związana była natomiast nadal, aż do wyjazdu z Polski w latach 1968-69, jego żona Halina (później również pracująca w SFI). Znałem ją z konferencji prasowych Czołówki Filmowej WP, gdzie organizowała wiele, m.in. poczęstunek.

Ówczesny sybarytyzm Artura był mi również znany z autopsji, bo losy sprawiły, że gdzieś na początku lat 1960. żeśmy się zeszwagrowali (jakiś czas nawet o tym nie wiedząc). Artur, starszy o kilkanaście lat, widział wówczas we mnie groźnego rywala, choć te obawy były nadmierne i okazały się krótkotrwałe.

Jeszcze w Szwecji zachowywał Artur długo specyficzne poczucie humoru, połączone m.in. z umiejętnością układania okolicznościowych wierszyków, których zbiór (dotyczący mnie) do dziś przechowuję w specjalnej teczce. Na zewnątrz ujawniły się te zdolności w publikowaniu filmowych bajeczek, przeznaczonych dla dziecięcego czytelnika, a także kilku albumów poświęconych gwiazdom filmowym. W tym ostatnim gatunku przez jakiś czas pozostawał pionierem i niemal monopolistą; później dopiero dołączyli rywale jak Konrad Eberhardt i Oskar Sobański.

W Szwecji znalazł się Artur w licznym zrazu gronie pomarcowych emigrantów, zatrudnionych w SFI, a nawet w prowadzonym przez mnie dziale, gdzie wówczas głośno rozbrzmiewały rozmowy w języku Mickiewicza. Później ta grupa się zmniejszyła, niektórzy znaleźli właściwsze miejsce w położonym piętro niżej w gmachu Filmhuset – Dramatiska Institutet. Hali-na i Artur pozostali wierni Działowi Dokumentacji SFI aż do emerytury.

Aleksander Kwiatkowski

Lämna ett svar