NGP rozmawia z Arianą Ramhage.
Jak wyglądała Pani droga do Szwecji?
Urodziłam się w Warszawie. W wieku 19 lat przyjechałam do Szwecji. Zaczęłam chodzić do szkoły wcześniej, stąd byłam już wówczas na drugim roku studiów. Studiowałam architekturę. Jeden z naszych profesorów chciał wysłać nas na obóz na wieś. Żeby uniknąć tego „zesłania”, postanowiłam wymyślić swój własny temat. Była to architektura wiejska w Szwecji. Profesor temat zaakceptował i na początku grudnia 1981 roku przyjechałam do Szwecji z myślą pozostania tutaj przez dwa tygodnie. Stan wojenny zastał mnie w Haparnadzie, na samej północy Szwecji. Oprócz mnie było tam wielu innych Polaków, między innymi marynarze, którzy przedostali się z Finlandii i grupa polskich zapaśników. To spowodowało, że moja pierwsza praca w Szwecji zaczęła się już dwa tygodnie po wprowadzeniu stanu wojennego – jako tłumaczka.
Później kontynuowała Pani studia?
Tak, po roku czasu udało mi się dostać na studia architektoniczne w Göteborgu. Zaliczono mi moje dwa lata studiów w Polsce. Później przez dziesięć lat pracowałam jako architekt. To oczywiście dawało wiele satysfakcji, chociaż w Szwecji te sprawy formalne, zajmują dość dużo czasu. Mnie bardziej interesowało tworzenie, bycie kreatywnym.
I to był krok do Pani kariery artystycznej…
W czasie wolnym zawsze lubiłam malować. Już w Polsce zastanawiałam się, czy iść na Akademię Sztuk Pięknych, czy na studia architektoniczne. Te drugie dawały „porządny” zawód. W Szwecji, gdy miałam pracę, w wolnym czasie mogłam poświęcić się także malowaniu. Pierwszą wy-stawę miałam w 1997 roku. Spodziewałam się, że może przyjdzie 50 osób – przyszło pierwszego dnia 500. Łącznie w ciągu trwania wystawy przyszło 2000 osób i sprzedałam wszystkie obrazy. Jeszcze przez rok łączyłam pracę architekta z malarstwem, ale później stwierdziłam, że życie jest zbyt krótkie i trzeba postawić na to, co się najbardziej lubi. Teraz zajmuję się tylko malowaniem. Mam kilka wystaw rocznie. Dla mnie – z polskiego punktu widzenia – najciekawsza była w wystawa Muzeum Narodowym w Warszawie w 2004 roku. Był to jedyny raz kiedy wsparło mnie państwo szwedzkie, normalnie nie otrzymuję żadnych stypendiów.
Głównym motywem Pani malarstwa jest zachodnie wybrzeże Szwecji. Wiele obrazów jest w tonacji niebieskiej…
Rzeczywiście. Niebieski i biały to moje ukochane kolory. Ale maluję też w innych tonacjach. Jak pierwszy raz przyjechałam na wybrzeże szwedzkie, to moje pierwsze wrażenia nie były dobre. Nie widziałam horyzontu. Z Polski byłam przyzwyczajona do pięknych plaż i długiego horyzontu. Ale już przy drugim spotkaniu, pokochałam te wyspy, surowy krajobraz. W moich obrazach to widać: wiatr, walka ludzi – to nie jest idylla, to jest miejsce gdzie jest surowa natura. Ja bardzo lubię kontrasty. Gdy maluję Sztokholm, to tam jest dużo zielonego – i to mi przeszkadza. Wolę obrazy, gdzie nie ma roślinności.
Na Zachodnim Wybrzeżu jest Pani bardzo popularną artystką…
Chyba tak. Ale wystawiam swoje obrazy nie tylko tutaj. Kiedyś miałam więcej wystaw, teraz staram się ściągnąć zainteresowanych do mojej galerii pod Göteborgiem. Zajmuję się i grafiką i akwarelą.
Czuje się Pani teraz spełniona, jako artystka?
Tak, jak najbardziej. Dziwi mnie tylko, że tak mało Polaków kupuje obrazy…