„Cofać się wstecz…”, czyli o przywoływaniu wspomnień

Pod koniec października 2017 roku miałam przyjemność prowadzić w siedzibie Konsulatu PR w Sundbyberg wieczór autorski Anny Wiśniewskiej (pseud. Anna Winner), połączony z promocją jej ostatniej książki, “Patrzę na mój czas”.

Ostatni raz prowadziłam podobne spotkanie z okazji promocji powieści Anny Winner pt. „Nici szczęścia – moje furoshiki” (2013), a jeszcze wcześniej miał miejsce wieczór autorski promujący jej debiut książkowy: „Czarno-białe życie”. Było to w roku 2011 i od tego czasu Anna Wiśniewska, alias Winner, napisała i wydała dziewięć książek. To duże osiągnięcie i nie każdy człowiek pióra może się pochwalić takim dorobkiem, zwłaszcza że książki te cieszą się popularnością nie tylko w Szwecji, gdzie większość z nich powstała, ale także w Polsce, do której autorka niedawno, po śmierci matki, częściowo się przeniosła.

Anna Wiśniewska, z pochodzenia lwowianka, wieloletnia mieszkanka Lublina, przyjechała 13 grudnia 1981 na dwutygodniowy urlop do Szwecji, po czym obwołany wtedy w Polsce stan wojenny, zmusił ją do pozostania w tym kraju na następne parędziesiąt lat. Pisać zaczęła późno, de facto dopiero po przejściu na emeryturę, bowiem, jak niejednokrotnie podkreśla w rozlicznych wywiadach, wcześniej nie miała czasu zająć się tym, co lubi najbardziej: pisaniem. Najwidoczniej jednak nigdy nie jest za późno na debiut pisarski i – tym bardziej – na kontynuację pisania.

Na brak inspiracji autorka nie może narzekać. To, co z pewnością fascynuje czytelników w powieściach Anny Winner, to ich duża różnorodność tematyczna. Bo też każda z nich jest inna. Przypomnę krótko: wspomniane wyżej debiutanckie „Czarno-białe życie”, to oparta na faktach autobiograficznych powieść o kilkudziesięcioletniej egzystencji kobiety, żyjącej blisko nas (mam tu na myśli głównie odbiorców z kręgu szwedzkiej Polonii), bo w Sztokholmie, poniżanej systematycznie przez męża, skądinąd, według opinii znajomych, miłego i kulturalnego pana. Jest to jedna z najbardziej bolesnych opowieści o chorej relacji, jaką zdarzyło mi się czytać, również ze względu na pełną odwagi szczerość, z jaką autorka obnaża gehennę dnia codziennego i próby uwolnienia się z tego chorego związku. Jak słusznie napisał wtedy redaktor Tadeusz Nowakowski w recenzji z tej powieści: „Ta książka zaboli, bo uświadomi nam, że wielu z nas, w naszym sztokholmskim życiu, ocierało się o skrywany dramat, a mogliśmy być bardziej uważnymi obserwatorami.”

Wydana rok później druga powieść, „Piętno, ślad renifera”, to historia życia dziesięciu kobiet z rodu Laponki Karin, naznaczonych lapońską klątwą. Ta swoista saga rodzinna obejmuje ponad sto lat, sięgając aż po współczesność. Zawiera też, jako że autorka jest z zawodu etnografem (czy etnograficzką, jak byśmy powiedzieli dzisiaj), całe mnóstwo informacji na temat szwedzkich zwyczajów i obyczajów – niewątpliwie cenne źródło informacji dla polskiego czytelnika.

Trzecia powieść, z 2012 roku, „Trudne miłości”, to kontynuacja historii życiowej jednej z bohaterek poprzedniej książki, na tle dziejów hrabiowskiego szwedzkiego rodu de Roncesvalles i przemian społecznych w Szwecji na początku dwudziestego wieku.

Główną postacią czwartej z kolei książki, „Nici szczęścia – moje furoshiki” (2013), jest młoda Polka zamieszkała w Kanadzie, która zakochuje się w pochodzącym z polsko-japońskiej rodziny mężczyźnie. Osadzona we współczesności akcja toczy się zarówno w Polsce, jak i w Australii, Wielkiej Brytanii i w Kanadzie. Losy małżeństwa bohaterki, zwłaszcza szok kulturowy w zetknięciu się z japońskimi tradycjami, jak też przejścia małżeńskie, włącznie z traumą związaną z odejściem męża i budowaniem życia na nowo, to fascynująca lektura.

Po tych książkach Anna Winner opublikowała kolejne utwory: powieść „Tamara”, zbiór reportaży „Nieprzewidziane skutki złamania nogi, czyli Stokholm’s Taxi drivers”, powieść „Wracam z niepamięci” i zbiór opowiadań „Jak ziarnka piasku”. Jest to, jak widać, imponujący dorobek. A biorąc pod uwagę fakt pozostawania przez wiele lat w cieniu zaborczego męża, można stwierdzić z przekonaniem, że pseudonim „Winner”, który przybrała autorka na początku swojej drogi pisarskiej, jest najwidoczniej bardzo adekwatny do jej życiowych i literackich osiągnięć.

Ostatnio wyszła dziewiątą książka Anny Winner, zatytułowana „Patrzę na mój czas”, poświęcona matce autorki, znanej wielu mieszkającym w Szwecji osobom (również i mnie) – Janinie Lewandowskiej. Książka ta powstała na kanwie 16 tomów pamiętników pisanych przez nią od lat wczesnej młodości, aż do śmierci, krótko przed świętami Bożego Narodzenia 2014 roku. Na książkę tę złożyły się ponadto wspomnienia i notatki innych członków rodziny, jak też uzupełnienia historycznych faktów. Mamy tu więc połączenie historii z sagą ziemiańskiej rodziny, wywodzącej się z zaboru austriackiego i zamieszkałej na Kresach. Pozwolę sobie przytoczyć fragment zamieszczony na okładce książki, bo naprawdę niełatwo streścić te obszerne 350 stron i sama bym tego lepiej nie zrobiła.

Jest to zatem i przede wszystkim: „opowieść o delikatnej a dzielnej kobiecie urodzonej we Lwowie, wychowanej w majątku Nesterowce, pensjonarce, absolwentce szkoły sióstr urszulanek, córce wyemancypowanej kobiety, jednej z pierwszych studiujących na politechnice lwowskiej, i ojca, prawnika zmuszonego sytuacją do zarządzania majątkiem żony. Wybuch drugiej wojny światowej, to ślub z zawodowym oficerem, lekarzem weterynarii i później konieczność ukrywania męża w zapadłych kątach Kresów przed Niemcami, Rosjanami, znowu Niemcami i nacjonalistami ukraińskimi. Echa rzezi wołyńskiej docierające do Polski i realna groźba śmierci zmuszają małżonków do ucieczki.

Ojciec bohaterki, Czesław Niezabitowski, członek Delegatury Rządu PR na Kraj oraz jego syn Andrzej zostają skazani na wieloletnie łagry jako wrogowie ZSRR. Lwów przestaje należeć do Polski po 1945 roku. Dla matki autorki rozpoczyna się nowe życie w Lublinie.

Ta część wspomnień mówi o studiach i pracy na nowo tworzącym się Uniwersytecie Marii Curie Skłodowskiej, a także o tragedii wynikłej z opuszczenia jej przez męża i samotnym wychowywaniu trójki dzieci. Bohaterka wyszła z tej walki z sukcesem. Dzieci zdobyły wyższe wykształcenie, a ona, wieloletnia wykładowczyni na lubelskich uczelniach, zrobiła doktorat. Ostatnie trzydzieści lat swego życia spędziła w Szwecji. Los wynagrodził jej bohaterskie, pełne wyrzeczeń życie. Została odszukana przez swoją dawna miłość, wdowca mieszkającego w Szwecji. Tu znalazła zasłużoną, spokojną przystań. Kochała i była kochana.”

Nie ulega wątpliwości, że Anna Winner wykonała ogromną pracę: żmudne przedzieranie się przez gęsto zapisane karty pamiętnika matki to naprawdę zajęcie na lata. Zwłaszcza, że autorka powstałej na kanwie tych zapisków książki, musiała osobiste notatki matki nie tylko zebrać w chronologiczną i logiczną całość, ale też zadbać o szczegóły, zarówno jeśli chodzi o rozliczne fakty historyczne, jak i o genealogię kilku w końcu pokoleń rodziny Niezabitowskich i ich potomków. Różne wydarzenia polityczne, tudzież losy wojenne, rzucały ponadto rodzinę to tu, to tam, nie szczędząc przy tym bolesnych przeżyć i strat.

Jak podsumuje to po latach sama bohaterka tych wspomnień, Janina Lewandowska:

„Byliśmy pionkami przesuwanymi po szachownicy przez władców tego świata. Jedne pionki padały, a drugie szły dalej. Wszystko działo się, jakby w dwóch płaszczyznach zazębiających się ze sobą. Na Kresach umierała POLSKA, w Lublinie rodziło się NOWE. Dla szarego człowieka takiego jak ja, zmęczonego pięcioletnią wojną, to NOWE, było teraźniejszością i przyszłością, KRESY zaś powoli stawały się przeszłością. Smutne to, ale takie jest życie.”

Gwoli ścisłości warto dodać, że książka ta zawiera, prócz niejednokrotnie ciężkich czy wręcz tragicznych wydarzeń, również opisy wielu zabawnych epizodów i innych śmiesznych sytuacji, jak też szereg komicznych anegdot, co sprawia, że czyta się ją szybko i bez znużenia historycznymi faktami, którymi jest ona, niejako z racji swojej natury, bogato wypełniona.

Jak wspomniałam – Janina Lewandowska przez całe życie prowadziła dziennik, a w jednym miejscu pisze:

„Moją wadą jest to, że za bardzo lubię ‘cofać się wstecz’. Wiem, że to błąd logiczny, bo nie można cofać się w przód, ale cofanie się wstecz podkreśla istotę sprawy”. W tym przypadku, przy całym bogactwie faktów z życia głównej postaci książki, owo cofanie się w przeszłość to niewątpliwie bardziej zaleta niż wada. W innym zaś miejscu czytamy: „Mam dużo materiałów do opracowania wspomnień. (…) Muszę to wszystko uporządkować (…), tak, aby moje dzieci mogły doprowadzić sprawę do końca i wydać książkę. To jest mój testament, moje zlecenie dla nich.”

Jak można sobie wyobrazić, różne mogłyby być reakcje na tego typu ostatnią wolę matki, zobowiązującej swoje dorosłe dzieci do napisania książki o jej życiu: niektóre z nich mogłyby odebrać to polecenie jako wręcz moralny przymus. Z zapisków Janiny Lewandowskiej wynika jednak wyraźnie, że pokładała ona nadzieję nie tylko w dobrych chęciach swych dzieci, jak też ufała bezwarunkowo ich zdolnościom literackich, zwłaszcza jednej z córek. Nie każdy przecież poradziłby sobie z takim zadaniem, jakiego podjęła się Anna Winner i jej rodzeństwo: siostra Barbara i brat Antoni. I nawet jeśli Anna Winner podkreśla, że książka powstała przy udziale ich trojga i że przyczyniły się do jej powstania także wspomnienia siostry matki, Zofii Brylewicz oraz książka jej brata, Andrzeja Niezabitowskiego, pt. „To był tylko etap – wspomnienia z łagrów” (opisująca jedenastoletni pobyt na Syberii), jak też pamiętniki pierwszego męża matki, Jana Podgórskiego, to jednak tę wielką pracę zebrania wszystkiego w całość wykonała w dużej części Anna Winner – odnosząc niewątpliwie beletrystyczne zwycięstwo.

Bowiem ten historyczny zapis osobistych i nie tylko osobistych ludzkich losów pozostanie dla potomnych: zarówno dla członków rodziny i ich kolejnych generacji, jak i dla wszystkich innych czytelników, pragnących zapoznać się z tymi tragicznymi w historii Polski i Kresów czasami i wydarzeniami.

M. Anna Packalén Parkman

Anna Winner: Patrzę na mój czas. Oficyna Wydawnicza ASPRA-JR, Warszawa 2017

Lämna ett svar