Harlequiny rzadko doczekują się recenzji. Najnowsza książka Anny Winner (Wiśniewskiej) ”Wracam z niepamięci” to taki polski harlequin, którego przesłaniem – jak czytamy na okładce – jest dobro, które czynione anonimowym ludziom, wraca z nawiązką.
Nie brzmi to zachęcająco, bo równie dobrze można by taki tekst dać na okładce Biblii. O ile jednak Biblia może być lekturą pouczającą, a apostolskie przekazy służą naszemu życiu, to książka Winner pozbawiona jest raczej głębszych filozoficznych treści. To dość monotonnie napisane studium psychologiczne, którego akcja toczy się w egzotycznej scenerii: szwedzkiej, greckiej, tajlandzkiej, laotańskiej i chińskiej. Ale ta światowa i międzykulturowa mieszanka nie czyni lektury bardziej ekscytującej. Niestety.
Autorka ucieka w opisy setek szczególików, które jednak nie wnoszą do książki nic ekscytującego, poznajemy dokładne menu kto co jadł, myśli przerywają ciągłe dygresje autorki, tak że w końcu nie bardzo wiadomo, co jest głównym tematem książki. Miałem wrażenie, że przerzuciwszy pięćdziesiąt nie przeczytanych kolejnych stron (a książka liczy ich ponad 500!), nic nie traciłem z głównego wątku.
Anna Winner zastosowała w książce ten sam schemat co w niedawno wydanej książce ”Nieprzewidziane skutki złamania nogi, czyli Stockholms Taxidrivers”. Głównym narratorem jest główny bohater, a autorka jakby przysłuchuje się jego opowieściom. Nie byłoby w tym nic złego – wszak to częsty zabieg literacki – gdyby nie irytujące przerywniki typu ”nie zastanawiaj się, mów dalej” czy ”i co było dalej?”, lub ”Alexandrze. Opowiadaj o faktach – mitygował go Doktor”. Można odnieść wrażenie, że autorka sama traci kontrolę nad tym, co pisze.
W tym „złym i niedobrym” świecie warto czasami napisać/przeczytać coś optymistycznego, ale optymizm też może być fascynujący i niekoniecznie tylko dlatego, że rzecz dzieje się w buddyjskiej świątyni lub w Bangkoku. Literatura „lekka, łatwa i przyjemna” to trudna formuła, z którą często ciężko się autorom zmierzyć.
NGP
Brawo, nareszcie NGP myśli o literackiej jakości a nie o tekstach jako dodatkach do reklamy dentystów. Wiem, to trudne, ale albo wybijamy się na niepodległość albo wypełniamy plomby…