Poeci opowiadają nam różne rzeczy. Ale gdy nadchodzą jesienne wiatry i podążająca za nimi melancholia, przypominają sobie albo fantazjują różne osobliwe historie. Jak choćby ta o starym mężczyźnie i ptakach. Pojawił się w wiosce na krótko i zaraz poszedł dalej, do lasu. A kiedy znalazł piękną polanę pełną kwiatków zatrzymał się i usiadł na pniu odpocząć. Polana to takie miejsce w lesie, gdzie podobnie jak lustro pokazuje człowiekowi jego twarz, drzewa rozstępują się, aby pokazać trawom, mszakom, kwiatkom, błękit nieba. Siadł na pieńku i wtedy zleciały się zewsząd ptaki i gromadziły wokół, zupełnie jakby odwiedził je ktoś ważny. Furkotały tu i tam, on odwracał za nimi swoją piękną głowę, ptaki przysiadały na nim ćwierkając radośnie, a on gawędził z nimi dobrotliwie. Potem odleciały.
O nieznany ty, który wpisałeś dobrotliwą ręką w krajobraz mojego dzieciństwa piękne ptaki i piękne konie, jesteś wielkim artystą. Dziękuje ci.
Polski krajobraz przez długie wieki nie potrafił obyć się bez konia i ja mam to trochę we krwi. Mój Tato był oficerem lekarzem weterynarii i pracował w kresowym miasteczku Dębica w wielkiej stadninie koni, tak zwanych remontów, przeznaczonych pod siodło dla strzelców konnych. Zdarzało się, jak opowiadała mi później, kiedy warszawskie gołębie chowały się przestraszone wyciem syren alarmowych Mama, że raczkowałem tak blisko, iż nieomal między końskimi kopytami. Polska natura i tradycja przechowują pamięć o koniach, były całymi wiekami motywem i natchnieniem artystów.
Niemiecki pisarz Kurt Suchert zaznaczył się między innymi tym, że pięknie pisał o koniach, ale był kompletnie pod swoim nazwiskiem nieznany, ponieważ książki podpisywał Curzio Malaparte. Kiedy dziennikarz spytał go, dlaczego właśnie Malaparte? Suchert uśmiechnął się – Musiałem. Bonaparte było już zajęte!
Biegły wieki i dziś trudno byłoby sobie nawet wyobrazić polski krajobraz z koniem. Zachowały się o nich nikłe ślady w postaci prywatnych stadnin, ale pamięć żyje w starych dumnych dębach, w połysku stawów, w zieleni łąk, w chaotycznym locie motyla. Motyl, gdy dotknąć palcem skrzydełka, pozostawia na opuszkach kolorowy pyłek. Gładka sierść konia na dłoni, to wrażenie ciepła i mocy. Kto raz pogłaskał końskie chrapy, ma w pamięci ich zaskakująco delikatną miękkość.
Opisanie polskiej historii byłoby bez konia nie jest możliwe. Koń w galopie, koń w leniwym stępie, koń z ułanem pod okienkiem pana Kossaka. Koń za pługiem, za platformą z bekami piwa czy lagami lodu. Koń węglarz, koń chłop, koń arystokrata, koń żołnierz.
Niestety krajobraz zmieniał się szybko. Za szybko. Gdzieś podziały się i znikły parostatki na Wiśle, owijające się o brzasku pępowiną dymu wokół słońca, oddalił się i znikł ostry dźwięk końskich podków na bruku, na leśnych polanach rozsiadły się fabryki zamieniające las w papier, powietrze wypełniła cisza drgająca elektronicznymi impulsami. Zadyszane myśli cofają się, przegrywając z gorączkowym pośpiechem i pędem donikąd.
Ci którzy potrafią słuchać, poeci, posłyszą tętent sienkiewiczowskiej husarii i nutki świergotu ptaków, nanizane w pięciolinie chopinowskich mazurków. Jak wyjęte z płytoteki bogów natury, dobiega odległe echo rżenia koni, brzmiące jak miłosna pasja nie do opisania.
Andrzej Szmilichowski