Czy życiu życie się powiodło?

Kochaj bliźniego jak siebie samego? Brzmi trochę jak hasło wyborcze katolickiej gminy, to podobno słowa samego Jezusa. Buddyzm poszedł krok dalej, każe kochać bliźniego, ponieważ jest tobą. Koran i Tora mają, jak powęszyć, podobne sformułowania.

W związku z powyższym pytanie stawiam (sobie przede wszystkim): Dlaczego tak trudno kochać bliźniego? Mnie się wydaje, że dlatego, iż podgrupa „kochanie” należy do grupy „uczucia”, a te nie są rezultatem zachowań innych, tylko własnym produktem, reakcją na to, co człowiek widzi i słyszy.

To by mogło sugerować odejście od nietolerancji, ale sprawa się wikła, bo niestety często posłuszni jesteśmy nie swoim osądom, wymyślonym przez innych i adoptowanym. Innymi słowy zbieramy to, co zostało nie przez nas zasiane.

Powie ktoś: Mów do mnie jeszcze! Ten wariant już przerabialiśmy, ale stał się nieaktualny za przyczyną pary wiadomych osób, zamieszkałych kiedyś pod rajskim adresem! Trudno zaprzeczyć, że siły zła zwyciężyły i od tej pory trwa nasza niedola, ale to jeden wariant, pesymistyczny i dołujący.

Jest i drugi, że przepędzenie z raju może być awansem, boskim uznaniem. Dojrzałeś człowieku do samodzielnego zajmowania się sobą, uzyskałeś wolną wolę kreacji, ale od tej chwili ponosisz odpowiedzialność za myśli i działania, za całego siebie! Masz do dyspozycji życie zewnętrzne, które regulują ci prawa natury, masz również coś o wiele istotniejszego, suwerenne życie wewnętrzne, które regulujesz sam i sam za nie odpowiadasz. Punkt.

Łatwo się mówi: Kochaj bliźniego. Tylko jak go kochać, kiedy miłości własnej się jeszcze nie nauczyliśmy? Zapamiętałem słowa mojego kiedyś ulubionego Duńczyka z Kopenhagi, filozofa i mistyka Martinusa: Niewiedza jest człowieka najniebezpieczniejszym wrogiem.

Wiele się zmienia, ale czy na lepsze? Tysiące lat nie przynoszą żadnej poprawy na terenie gwałtu i nienawiści, a wrogość tylko się nasila. Dlaczego, do stu par onuc „kochaj bliźniego” stale przegrywa? Ja wiem dlaczego i już mówię: Przegrywa, bo tego się nie da wprowadzić czytając mądre księgi, ani słuchając księży, mułłów, pastorów, lamów, guru, tylko przy pomocy woli, własnej woli!

Nie jest lekko z niczym, tym bardziej z kochaniem bliźniego i człowieka nachodzi zmęczenie. Kiedy nadejdzie moja pora, opuszczę ten świat bez smutku, ponieważ nie czuję tego życia. Widziałem, doświadczyłem i zapamiętałem wiele, ale tę epokę znam najmniej i może dlatego jestem nią zmęczony? Ciągle czytam o jakichś okropnościach, dokonywanych przez ludzkie kreatury i mam czasem wrażenie, że egzystujemy w zastępstwie. Wszystko w okół nie jest życiem oryginalnym, a jakimś bladym erzacem, nieudolnym zastępstwem i Tam Gdzieś wszyscy śmieją się z nas i my też, ale przez łzy.

Parę dni temu obejrzałem w telewizji program, który mnie wzruszył i poruszył wskazując, jak mało wiem a jeszcze mniej rozumiem. Krótki program o tym, jak ekipa biologów próbuje u wybrzeży wód tropikalnych ratować chore rafy. Otóż badacze nagrywają dźwięki, jakie wydaje zdrowa rafa, a następnie puszczają je rafom chorym i te zwolna zdrowieją.

Ale w końcu nie jest mi smutno. Uważam, że spędziłem dobre lata, a parę chwil nawet lubię i myślę, że sporo ludzi może podobnie powiedzieć o sobie. Może nie potrzeba wiele, by życiu życie się powiodło? Nie są potrzebne nowe ścieżki, wystarczy odkurzyć stare, wszak wszystko się łączy z sobą i zazębia. Nietzsche pisał: Kiedy spoglądasz w otchłań, ona również patrzy na ciebie.

Andrzej Szmilichowski

 

Lämna ett svar