Piwnica Spirosa

Przez lata całe, w sobotnie wieczory, włączaliśmy telewizor, namierzali grecką stację ERT via satelitarny talerz. Potem były kanały Sky, Alpha, potem znow ERT… i tak minęła pierwsza dekada obecnego wieku, potem druga… Został nawyk. W jakiej sprawie? Ano, co tydzień sposobiliśmy się z Elą do programu muzycznego z tawerny Spirosa Papadopoulosa. Jego nazwa: Stin ygeia mas.

Program prowadzony był w konwencji muzycznej posiedy, często bywał bardziej artystyczny niż rozrywkowy, nawet jeśli, biorąc rzecz po grecku, jedno nie wyklucza drugiego. Atmosfera spotkania z muzyką wyczarowywana była w telewizyjnym studiu zaaranżowanym na tawernę, umieszczoną gdzieś na wzgórzu. Poprzez upozowane okna widać było łuk zatoki Salonik.

W tawernie Spirosa gościli najlepsi greccy artyści. Zawsze były: jadło i napitek – kiedyś obfity, w czas pandemii i popandemiczny – symboliczny.  Artyści i goście pospołu, przy zestawionych w rzędy stolikach, na przeciw podium dla muzyków, pośrodku tawerny krąg taneczny.

W pierwszych latach edycji programy ”szły” na żywo. Było w tym pewne ryzyko. Nie wiadomo, co się mogło wydarzyć, ile kto wypił, jak długo kto improwizował: grając, śpiewając, tańcząc, albo, po prostu, strojąc biesiadne żarty. Posieda mogła trwać dwie a mogła i trzy godziny. A działo się i tak, że gospodarz programu bywał zaskoczony. I wszystko bez cięć montażowych, w nieprzerywanym czasie antenowym.

Aktor i dziennikarz telewizyjny Spiros Papadopoulos gospodarzem był miłym, spokojnym, nie narzucającym się, zaproszeni gości i artyści to śmietanka kulturalna i artystyczna Grecji. Co poniektórzy, znaczy ci, z nieco bardziej hulaszczym nastawieniem, wprowadzali żywiołowość dodającą programowi pikanterii. Najczęściej były to wybuchy radości i entuzjastyczne wyrazy uznania dla występujących artystów. Często atmosfera była rozwirowana na tyle, że goście dołączali do śpiewających wykonawców. I brzmiało to znakomicie. Trzeba wiedzieć, że Grecy są mistrzami świata w śpiewaniu „wespół w zespół”, dowody tego liczne na koncertach, kiedy publika, znając na pamięć teksty piosenek czy pieśni, śpiewa niczym dobrze przygotowany do występu chór.

My z Elą na sofie, wino, ouzo lub gin z tonikiem, stosowne przysmaki na talerzykach. Przyłączaliśmy się chętnie do posiedy, a że nie znaliśmy greckiego, to ulubionych artystów zaczęliśmy określać własnymi ksywami: np. Biały, Motocyklista, Caucescu, Księgowy. Po kilku latach zostali naszymi znajomymi, poznaliśmy nazwiska, ich głosy rozpoznajemy bezbłędnie nawet na przypadkowych falach radiowych.

Po kilku latach emisji programu zrezygnowano z wersji na ”żywca”. Program był nagrywany i emitowany po stosownej filtracji. Nie znamy kulisów tego kroku, lecz wiemy, że straciła na tym spontaniczność spotkań, choć od strony muzycznej nadal było wyśmienicie.

Mogło być biesiadnie, mogło być kameralnie. Fantastyczne greckie śpiewanie oznacza zabawę, ale i refleksję. Radość i smutek mogły nawet ze sobą sąsiadować. I sąsiadowały. Nierzadko, pod wpływem śpiewanych songów, w oczach zaproszonych gości widać było łzy wzruszenia. Nie znam innego programu muzycznego w jakimkolwiek kraju, gdzie uczestnicy spotkań przeżywaliby równie głęboko wykonania artystów.  Nasi Grecy spijali z ust śpiewaków  frazy songów, wtórując bezgłośnie a czasem i ”pełnogłośnie”.

Każdy wieczór inny. Spiros potrafił doborem gości i przemyślanym scenariuszem wywołać nastrój koncertu, zaskoczyć konwencją ubawu, innym razem klimatem klubowej melancholii. Była muzyka przyspieszająca krążenie krwi albo i naganiająca łzy do oczu. Były cudowne śpiewaczki, głosy często dość niskie, matowe. Byli wspaniali śpiewacy, głębokie głosy, czasem chropawe, innym razem jasne, bizantyjskie. Znakomite interpretacje songów znanych greckich kompozytorów. Świetni instrumentaliści: na bouzuki, klarnecie, akordeonie, gitarach, znakomite ansamble przygrywające solistom. Słowem muzyka z najwyższej półki. Unikano turystycznego greckiego popu i plim-plim udającego muzykę do tzw. tańca Zorby. To nie ta gastronomia. Tawerna Spirosa była ewidentnie artystyczna.

Programy wieczorów stylistycznie zróżnicowane. Były wieczory rembetiki, czyli greckiego bluesa, grane na sposób wieczorów w tawernach Salonik i Pireusu. Były popularne śpiewy typu laika, ale i songi bardów-poetów, uwielbianych przez Greków artystów. Wtedy klimat stawał się bardziej literacki, muzykowanie stawało się bardziej ”akustyczne”.

Wielkie greckie śpiewanie! To ich dobro narodowe, które trudno z czymkolwiek innym porównać. Wielcy kompozytorzy: Manos Hatzidakis, Thanos Mikroutsikos, Mikis Theodorakis. Wspaniali śpiewacy, śpiewaczki: Giorgos Dalaras, Dimitris Mitropanos, Vasilis Papakonstantinou, Miltos Paschalidis, Giannis Haroulis, Rita Antonopoulou, Glykeria, Paola, Helena Vitali. Nazwiska można mnożyć, nie sposób wybrać najlepsze. Mnogość znakomitości.

Ustaliło się u nas w domu, że Tawernę nazwaliśmy ”Piwnicą Spirosa”. A to ze względu na klimaty nierzadko przypominające muzykowanie i śpiewy w „Piwnicy pod Baranami”. Jak i ze względu na to, że niektóre songi związane były z określonymi interpretacjami. Ich wykonawcy mogli je wręcz  ”posiąść”, zaś z biegiem lat, z biegiem dekad, songi owe stawały się częścią narodowej skarbnicy sztuki. Czasem trzeba było się uszczypnąć w rękę, przecież to jakby słuchać muzyki… Koniecznego, Zaryckiego, Radwana…śpiewu Ewy Demarczyk, Oli Maurer, Anny Szałapak.

Pewne rzeczy były swoiście greckie, rzecz jasna. Niemal w każdym programie ktoś zatańczył improwizowane zeibekiko, zwane też „tańcem orła”. Nie ma w tym ustalonych kroków, są zwyczajowe figury, jest pewien zestaw powtarzalnych skłonów i obrotów, każdy rusza się jednak po swojemu. Tego nie tańczy się do muzyki, to jest częścią tej muzyki, sojuszem muzyka i słuchacza. Chwilowy tancerz wyraża jednakowoż podziw dla wykonawcy, wżywa się z pasją w to, co dany song wyraża. Wokół tańczącego, w przyklęku, jego kibice. Kiedyś tańczyli zeibekiko tylko mężczyźni, teraz czynią to chętnie i kobiety, nawet w dżinsach, choć zawsze na szpilkach.

Bywało w Piwnicy Spirosa i świątecznie. Wtedy prym wiódł folklor grecki, z należytą atencją okazywaną tańcom z archipelagów. Ze szczególnym uwzględnieniem muzyki Krety. Ona też jest dobrem narodowym. Tańce w kole, tańce w szeregu, tańce solo, śpiewy gremialne, sola wybitnych muzyków. Piekielnie trudne kroki mężczyzn.

W świątecznych konstelacjach programowych stroje były bardziej wyszukane. Panie wyglądające balowo, panowie próbujący po swojemu zadać szyku, atmosfera bardziej zabawowa niż refleksyjna i poniekąd bardziej orientalna…w swojej wystawności strojem, tańcem, poczęstunkiem.

Kiedy śpiewanie i granie zachwycało biesiadników, w stronę artystów zza stołów pędziły eskadry główek białych goździków, uzbieranych wcześniej do koszyków. Pod nogi muzyków i tancerzy rzucane były talerze, które rozbijały się z trzaskiem o podłogę. Stary zwyczaj znany z tawern Pireusu i Salonik. Fajerwerkowy wyraz pasji i podziwu dla grajków, śpiewaków, tancerzy. Potem szybkie sprzątanie tanecznego kręgu miotłami i następne pokazy.

W czasie kryzysu i w okresie pandemii zrezygnowano z tłuczenia porcelany i zasypywania artystów dorodnym kwieciem. W ruch poszły „środki zastępcze”. Rzucano serwetkami i papierowymi talerzykami. Zniknęły ze stołów karafki z winem i butelki piwa.

Żałość brała, patrząc na to wszystko. Grecy potrafili jednak i z tym sobie poradzić. Nadal wyrażali swój zachwyt dla muzyki, dla bycia razem, śpiewania i tańczenia pospołu.

Teraz na szczęście wszystko wróciło do normy. W tawernach greckich, w wyrazie podziwu dla artystów, znów się rzuca białymi goździkami i tłucze porcelanę.

Lecz nie u Spirosa.  Cykl jego programów dobiegł końca, Spiros nie chciał tego ciągnąć w nieskończoność. A było tego 17  lat, tydzień w tydzień. I my z nim.

To, co powstało w zamian na greckich kanałach TV to tylko marne podróby. Mnie, ogarniętego bólem abstynencji, pozostaje przypominać sobie dawne wieczory piwniczne, odnajdując nagrania Piwnicy Spirosa na Youtube.

Zygmunt Barczyk

 

Lämna ett svar