W ostatnich latach odżyły twierdzenia i porównania, które po upadku komunizmu nigdy w polskiej debacie publicznej nie powinny się więcej pojawić. Twierdzono, że formacja rządząca w latach 2015 – 2023 przeniosła Polskę z Zachodu na Wschód. Sens tego typu twierdzeń może wydawać się jasny, ale wielu uczestników tej debaty używało ich w na tyle zastanawiający sposób, że warto się temu zjawisku bliżej przyjrzeć.
Proceder przewciwstawiania Wschodu : Zachodowi ma bardzo długą historię. Świadczy ona przede wszystkim o tym, że w zależności od czasu i miejsca oraz intencji tego, kto to robił, pojęcia Wschodu i Zachodu przybierały rozmaite formy i znaczenia. Obejmowały sobą najróżniejsze kraje i obszary geograficzne, języki i kultury. Im dalej w przeszłość tym elementy z jakich konstruowano te pojęcia bardziej zaskakujące, aczkolwiek przyczyny ich tworzenia i ich funkcje były prawie zawsze niezmienne.
Na początku naszej (europejskiej) ery przeciwstawianie Wschodu : Zachodowi nie opierało się, jak dzisiaj, na różnicach cywilizacyjnych czy polityczno-kulturowych, ale na – jak byśmy to dzisiaj powiedzieli – doktrynach religijno-feudalnych i ambicjach misyjno-imperialnych. Najstarsze teorie tego typu sięgały po motywy biblijne. Przykładowo: dla świętego Augustyna, Jafet — jeden z trzech synów Noego — był protoplastą ludów Zachodu, gdy inny syn Noego — Sem miał być praojcem społeczeństw Wschodu. Mit pochodzenia ludów europejskich od Jafeta stanowił z kolei podstawę do ustaleń rodowodu poszczególnych plemion i narodów europejskich i wywodzenia ich od jego potomstwa. Dla mnie interesujące jest to, że dało to okazję do powstania teorii używającej feudalnych struktur jako podstawowego wyróżnika opozycji Wschód : Zachód. Stąd: “ludzie wolni byli potomkami Sema, żołnierze — Jafeta, natomiast niewolnicy — Chama [1]. Jak się łatwo domyślić, z teorii tej wynikał wniosek, że „chamiccy Słowianie winni służyć jafetyckim Germanom” [2]. W ten sposób biblijno-mityczna przeszłość stawała się całkowicie przyziemną polityką realną. Bowiem omawiana teoria świętego Augustyna ustalała relacje między narodami “Wschodu” i “Zachodu”, przyznając wyższość etnicznym Germanom i – co za tym idzie – dając im sankcjonowaną ”biblijnie” wyższość nad Słowianami. Dawało to Germanom moralne prawo religijnej i politycznej dominacji na terenach leżących na wschód od ich włości. Jak wiemy, teorie takie i przeciwstawienia germańskiego Zachodu i słowiańskiego Wschodu w uaktualnianej każdorazowo wersji żywotne były jeszcze niedawno i nie wykluczone, że powrócą w przyszłości.
Świadomie użyłem sformułowania „na wschód od ich włości”, a nie „na Wschodzie”, by podkreślić, że Wschód w dziejach ludzkości nie był nigdy dokładnie określony, a jego głównymi cechami są abstrakcyjność i metaforyczność także jeśli chodzi o granice geograficzne. Zaczynał się i kończył tam, gdzie życzył sobie ten, który te granice (najczęściej arbitralnie) wyznaczał. Dla Germanów zaczynał się, jak w powyższym przykładzie, za ICH wschodnimi granicami.
Aczkolwiek Francuzi uważali inaczej i – jakżeby inaczej – stworzyli sobie Wschód tuż za SWOIMI granicami: “Historycy zebrali niemało przykładów traktowania przez Francuzów strefy niemieckiej jako domeny Orientu, zresztą i wśród samych Niemców tendencja do identyfikacji z Orientem była bardzo silna”. [3]
Tak więc Niemcy mieli swój Wschód i Francuzi mieli swój Wschód czyli – jak już wspominałem –jego granice zmieniały się w zależności od miejsca i perspektywy, z której były wyznaczane. Polacy też mieli i mają taki wędrujący Wschód, różnie w naszej histori, kulturze i polityce definiowany, który jednakowoż zaczynał się zawsze za naszymi wschodnimi rubieżami… Ciekawostką jest to, że mamy także swój wewnętrznokrajowy Wschód tworzony zazwyczaj przez rządzące w centrum ekipy władzy i wiedzy, które chcą pozycjonować siebie wobec prowincjonalnych (białostockich, lubelskich czy podkarpackich) Wschodniaków.
Wracając do tematu wędrownych granic dodam, że każde przesunięcie w którąkolwiek stronę granicy Wschodu zmieniało automatycznie obszar Zachodu. Wszak miedza mająca je oddzielać zawsze była wspólna. Za inną przyczynę trudności w określeniu tych granic uważa się specyfikę semantyczną pojęć: „Wschód” i „Zachód”. Pomijając ich etnocentryczny charakter są one na tyle ogólne i mylące, że nie powinno się ich w ogóle używać do określenia obszarów geograficznych. Potwierdza to nawet całą sobą nasza kula ziemska albowiem: „‘Północ’ i ‘Południe’ mają stałe, powszechnie uznane punkty odniesienia w postaci biegunów. ‘Wschód’ i ‘Zachód’ punktów takich nie mają. Zachodzi pytanie: od czego na wschód i na zachód? Można przypuścić, że pierwotnie pojęcia te odnosiły się do wschodniej i zachodniej części Euroazji, jednakże z amerykańskiego punktu widzenia Daleki Wschód jest Dalekim Zachodem. Dla Chińczyków przez większość część ich historii Zachód oznaczał Indie, podczas gdy w Japonii „Zachód” oznacza na ogół Chiny”. [4]
Wyjaśnienie to jest przydatne także dla wytłumaczenia specyfiki europejskiego „Wschodu”, który jak wcześniej sygnalizowałem, mógł i może się zaczynać na wschód od Paryża, na wschód od Berlina czy Warszawy, albo na wschód od Moskwy czy Kijowa.
Wynika to chyba z tego, że analogicznie do narodów, które – jak udowodnił Benedict Anderson [5] – stanowią „wspólnoty wyobrażone”, w przypadku Wschodu i Zachodu, mamy do czynienia z „przestrzeniami wyobrażonymi”. W tym drugim przypadku mamy do czynienie z jeszcze bardziej kreacyjną wyobraźnią, która potrafiła wiązać w całościowe bloki rozmaite wyznania i religie oraz różnorodne grupy etniczne, mieszać kategorie mitologicze, polityczne i ideologiczne a także łączyć twory państwowe i narodowe z abstrakcyjnymi obszarami geograficznymi.
O tym jak to było możliwe mówią prace Edwarda Saida, który wymyślił trafny termin – “wyobrażona geografia”. Said skoncentrował się przede wszystkim na obrazie Orientu (Bliskiego Wschodu) jakim chciał go widzieć Zachód od czasów kolonialnych do dzisiaj. Obraz ten budowali przedstawiciele Zachodu za pomocą systemu fikcji ideologicznych, który Said nazwał orientalizmem. Za pomocą tego systemu powstały w XIX wieku przeciwstawne obrazy Wschodu i Zachodu. Obrazy te zostały skonstruowane jako wzajemne zaprzeczenia po to, by Zachód mógł uformować „swoją” pozytywną tożsamość wobec przeciwstawnego negatywnego obrazu Wschodu, jako tego Innego i Obcego. Wschód, zgodnie z tą zasadą cechował się sensualizmem (dzikość), brakiem kultury, skostnieniem, irracjonalnością, tradycjonalizmem, konserwatyzmem, despotyzmem, prymitywizmem, zacofaniem, pasywizmem oraz kobiecością. Oprócz tego, co ważne, Wschód jako „pasywny”, czyli nietwórczy, nie przyczyniał się do postępu cywilizacji. Wszystkie te cechy, przypisane Wschodowi były więc jakby odwrotnością „Zachodu”. Bowiem uznawał on siebie za racjonalny, logiczny, normalny, kulturalny, cywilizowany, empiryczny, progresywny, demokratyczny, realistyczny, nowoczesny, dynamiczny i męski. W ten sposób Zachód przyznał sam sobie, niejako automatycznie, prawo (także moralne) aby cywilizować tak definiowany Wschód i nad nim panować [6] . Podobnie zatem jak przywołany na początku św. Augustyn, który sankcjonował wyższość Germanów i dawał im prawo do cywilizowania chamskich Słowian.
Fakt kreacyjnego i instrumentalnego charakteru pojęć Wschodu i Zachodu potwierdzają badacze, których trudno podejrzewać o lewicowe sympatie polityczne, co zarzucano nieraz Saidowi. Wybitny badacz Samuel Huntington twierdzi, że:
“Terminu ‘Zachód’ używa się dziś powszechnie na określenie tego, co nazywano niegdyś zachodnim chrześcijaństwem. Zachód jest więc jedyną cywilizacją, która miano swoje wzięła od kierunku wskazywanego przez kompas, nie od nazwy konkretnego narodu, religii czy obszaru geograficznego. Określenie takie wyizolowuję tę cywilizację z kontekstu historycznego, geograficznego i kulturowego. Pod względem historycznym cywilizacja zachodnia jest cywilizacją europejską, współcześnie zaś euroamerykańską lub północnoatlantycką. Europę, Amerykę i Północny Atlantyk można znaleźć na mapie. Zachodu tam nie ma. Od nazwy „Zachód” (west) wywiedziono też koncepcję westernizacji i mylące utożsamienie westernizacji z modernizacją.” [7]
Mimo abstrakcyjności pojęcia Zachodu, Huntington twierdził, że można mniej wiecej ustalić co on oznacza, choć nie jest to łatwe. Sama zachodnia część Europy jest tak różnorodna etnicznie, politycznie, językowo i kulturowo, a jak się dołączy do tego USA oraz obszary północnoatlantyckie, to jak znaleźć wspólny mianownik dla tak nieprzystawalnych fenomenów? Nie jest więc to łatwe, ale zdaniem Huntingtona – da się! Dużo gorzej jest – i tu przyznaje Huntington rację Saidowi – ze Wschodem, bo czegoś takiego po prostu nie ma. Jeśli, jak pisze Huntington, można mniej lub bardziej sensownie mowić o Zachodzie, to nie powinno mu się przeciwstawiać Wschodu, albowiem obszary geograficzno-polityczno-kuturowe, które się tym terminem nazywa, tak bardzo różnią się od siebie, że nie da się nawet ustalić bezdyskusyjnej płaszczyzny ich porównania. Dlatego właśnie proponuje, żeby opozycją do Zachodu była „Reszta Świata”, jak ją nazywa, a nie „Wschód”.
Nie wiem co myśleć o takim pomyśle, ale warto przypomnieć, że komparatystyka czyli porównywanie czegoś ma sens jeśli analizuje się zależności, podobieństwa i analogie, czyli fenomeny, które mają cechy czy parametry do siebie podobne. Dlatego wyciągając logiczny wniosek z wywodu Huntingtona wypadnie stwierdzić, że także Zachodu nie ma. Dla dzisiejszych badaczy i polityków jest to zatem przede wszystkim termin historyczny, charakteryzujący sytuację wieku XIX-tego, termin którym powinna zajmować się historia idei lub archelogia wiedzy.
Wracając do Polski i Europy Środkowo-Wschod-niej, Saidowski Orient nie miał oczywiście z nimi nic wspólnego, ale przypominał w wielu ważnych punktach każdy „Wschód”, także nasz, wschodnioeuropejski widziany zachodnimi (czasami także niektórymi polskimi) oczami. Dałoby się także bez problemu wykazać, że w zachodnioeuropejskich dyskursach naukowych na temat Europy Środkowo-Wschodniej działał system fikcji ideologicznych, jakiś orientalizm wschodnioeuropejski analogiczny do orientalizmu analizowanego przez Saida.
Tutaj wspomnę jeszcze tylko, bo wątek ten domaga się osobnego opracowania, że powojenna (po 1945 r.) kariera pojęcia Zachodu (szczególnie w Bloku Wschodnim) była przede wszystkim efektem wojny ideologicznej między demokracjami tzw. „wolnego świata” a sowieckim totalitaryzmem. Utwierdziła ona tylko wielowiekowy mit, który i tak siedział w umysłach większości tych, którzy urodzili się i żyli za „Żelazną kurtyną”, szczególnie tych, co walczyli aby ją skruszyć i stać się częścią demokratycznego świata zwanego metaforycznie – „Zachodem”.
Wracając do Polski za rządów Kaczyńskiego, Kamińskiego, Ziobry oraz pozostałych prawych i sprawiedliwych oraz do twierdzeń, że z dojściem do władzy tej formacji Polska przesunęła się na „Wschód” lub, że nawet stała się znowu „Wschodem”, przypomnę, że twierdzenia takie padały zarówno z ust polityków opozycji, renomowanych prawników i ekonomistów a także, często, z ust publicystów. Zgodziłbym się może na tę metaforę (skrót myślowy?), gdyby chodziło o post-sowieckie rozumienie demokracji przez aparatczyków PiS-u i wyznawaną przez prezesa Kaczyńskiego PRL-owską tezę o jednolitości władzy (o czym wcześniej pisałem). Także gdyby chodziło o ich zapędy autorytarne, w tym zamach na trzecią (sądy) i czwartą (media) władzę. Podobnie o próby zrobienia z Warszawy Budapesztu, czyli jak w przypadku Wiktora Orbana – najlepszego kolegi Władimira Putina – o wprowadzenie nieliberalnej demokracji, której premier Węgier jest gorącym zwolennikiem (i beneficjantem).
Wtedy nie chodziłoby zatem o opozycję Wschód : Zachód albowiem główna linia tego podziału zasadza się na różnicy między tradycyjną liberalną demokracją a dyktaturą i autorytaryzmem. W tym „powrocie Polski na Wschód” chodziłoby więc w istocie o porównanie Polski do jej wschodnich sąsiadów, krajów w których panują rządy dyktatorskie (Białoruś), czy nieliberalna demokracja Putina (Rosja). Mówiąc prościej: zamach PiS na liberalną demokrację „przesuwał nas na Wschód” bowiem zamieniał nasz kraj w państwo autorytarne podobne do sąsiadów zza wschodniej miedzy – nic więcej.
W polskiej debacie przywoływano natomiast jakiś bliżej nieokreślony, godny potępienia „Wschód”, używając tego terminu głównie jako środka dyskredytacji. Automatycznie (podświadomie?) uruchamiane były aspekty kulturowe, religijne czy cywilizacyjne tej opozycji, które czasami zastępowały najważniejszy w tym przypadku aspekt ideologiczny i polityczno-instytucjonalny. Czyniono to w podobny sposób do tego, który tak opisał przywoływany już klasyk:
„Konstrukcje myślowe typu ‚Wschód‘ i ‚Zachód‘, czy im podobne, jak ‚wschodniacy‘ czy ‚południowcy‘, to mistyczne abstrakcje będące w takim samym stopniu kłamstawami jak obelgi które w oparciu o nie czy za ich pomocą powstają. Kultury są zbyt zrośnięte z sobą, ich zawartość oraz ich historia są nazbyt od siebie uzależnione i nazbyt z sobą zmieszane aby można było dokonywać chirurgicznych cięć na wielkie, w większości ideologicznie przeciwstawne, pary […]” [8]
Zanim się nazwie jakieś zjawisko „wschodnim” czy „zachodnim” należy więc dobrze się zastanowić, dlaczego niektórzy ludzie w pewnych okolicznościach starają się budować opozycję Wschodu do Zachodu, czego ona naprawdę dotyczy i do czego jest im potrzebna. Słysząc pytania w rodzaju: czy Polska to Zachód czy Wschód (podobnie, czy jest sercem Europy)? bądźmy świadomi, że to pytania zastępcze lub pozorne i dokładnie przyjrzyjmy się intencjom pytających. W rzeczywistości (geograficznej) Polska leży po prostu w Europie Środkowo-Wschodniej i nic tego nie jest w stanie zmienić.
Janusz Korek
[1] D. de Rougemont, Vingt-uit siècles d’Europe, La Conscience européenne á travers les textes d’Hésiode á nos jours, Paris 1961, s.23 i n. [za] Andrzej Wierzbicki, Wschód-Zachód w koncepcjach dziejów Polski, Z dziejów polskiej myśli historycznej w dobie porozbiorowej, Warszawa 1984, s. 7
[2] Andrzej Wierzbicki, Wschód-Zachód w koncepcjach dziejów Polski, Z dziejów polskiej myśli historycznej w dobie porozbiorowej, Warszawa 1984, s. 7
[13] E. Kuźma, Mit Orientu i kultury Zachodu w literaturze XIX I XX wieku, Szczecin 1980, s. 137 i n.
[4] W. E. Naff, “Reflection on the Question of ‘East and West’ from the Point of View of Japan”, Comparative Cilvilizations Review, 13-14 (Fall 1985 & Spring 1986), 228. [za] Samuel P. Huntington, Zderzenie cywilizacji i nowy kształt ładu światowego, Warszawa 1998, s. 52
[5] W jego świetnie udokumentowanej książce: Wspólnoty wyobrażone, Wydawnictwo Znak, Warszawa-Kraków 1997, ss. 208
[6] Oczywiście, płynące z zachodnioeuropejskich krajów idee, odkrycia naukowe, wynalazki techniki czy wzory kulturowe były i są twardymi faktami. Były i stanowią one nadal trwały wkład kultur tych krajów do ogólnoświatowego dziedzictwa, co nie znaczy, że świat nie poradziłby sobie bez nich. Na pewno wyglądałby wtedy inaczej, ale czy gorzej? W wielu dziedzinach może lepiej (klimat, wojny światowe)? Ale to osobny temat.
[7] Samuel P. Huntington, Zderzenie cywilizacji i nowy kształt ładu światowego, Warszawa 1998, s. 52
[8] Edward Said, Den intelektuelles answar, Bonnier, 1995, s. 11 (tłum. własne)
Foto: Public Domain