To, co decyduje o jego historycznej randze, w dużej części dotyczy ”wioski” Kraków, niewielkiego terenu w obrębie Starego Miasta. Wszędzie blisko, dowolny adres jest do osiągnięcia na odległość spaceru. Łatwo potrącić a i zapoznać człowieka z tej czy innej ”bajki”, przemykającego właśnie wąskimi uliczkami. Jak mawiał Tomasz Hołuj, malarz i artysta wizualny, współtwórca grupy Ossjan: Kotły, w których kotłowała się sztuka, były blisko siebie. Malarz z muzykiem jazzowym, rzeźbiarzem, proszę bardzo, mogli z łatwością o siebie zahaczyć, przyglądnąć się sobie, sprawdzić, co robią.
”Puśćcie Piotra, niech Piotr zapowiada – rzekła mama Joanny Olczak Ronikerowej, kiedy okazało się, że Chwedczuk nie przyszedł a nikt inny nie czuł się dość ośmielony by konferansjerkę poprowadzić. Wieczór jeszcze się nie zaczął, a już groziło klęską, bo nie było mowy o tym, by występować bez konferansjerki. I nagle cud. Każde słowo Piotra przyjmowane ze śmiechem. Jego trema, pomyłki, spóźnione wejścia, przekręcanie tekstu, bawiło publiczność i, co ciekawsze, wykonawców. A jeszcze godzinę wcześniej wiadomo było, że Piotr ma złą dykcję, zapomina wyjść w porę, mówi co innego niż przykazane. Denerwował wykonawców.”
Co znaczy timing. Tego wieczora narodziła się nowa wartość: Piotr Skrzynecki, prowadzący wieczory Piwnicy pod Baranami.
Jego autoironia pomieszana z ironiczno-pobłażliwym stosunkiem do ludzi, uwaga wobec ludzi plus odrobina smutku, plus brak szacunku dla jakichkolwiek autorytetów, plus dobre wychowanie, dzięki czemum szyderstwo nigdy nie stawało się wybrykiem, plus pogarda dla spraw przyziemnych takich jak czas, pieniądz, ład, praca, kariera, pozycja życiowa, plus przeświadczenie, że jedyny sposób, żeby wytrzymać na tym świecie, to wyśmiać go do łez.
Pisząc te słowa Joanna Olczak Roniker wydobyła trafnie nie tylko to, co cechowało osobowość artystyczną Piotra Skrzyneckiego, ale i znakomicie oddała specyfikę artystycznych osobowości Piwnicy. Oni sami, bardziej niż ich repertuar, byli receptą na sukces. A wszystko to w wydaniu dzieci traumy wojennej, próbujących odnaleźć się pośród obrzydliwości nowego powojennego czasu. Błazeństwo i powaga. Nader wszystko – Zabawa! Fatalizm wiele ma imion. Smutek ma się czym wachlować, śmiech zaś to gejzer wyzwoleńczy.
Ludziska szeptali o orgiach, pijatykach, czarnych mszach. Przy piwnicznym okienku wychodzącym na ulicę św. Anny gromadziły się tłumy, z okienka walił dym; kto ukląkł i zajrzał do środka, widział ogień z kominka i słyszał ryki publiczności. Okienko było jedynym źródłem tlenu dla Piwniczan. W dobrym tonie było sprowadzanie przez to okienko niewiasty, po drabinie schodzącej do sali. Wpierw schodziły dziewczęce nóżki, potem falbanki modnych wówczas halek, a potem – w miarę schodzenia – wszystkie szczegóły damskiego dessous, gorąco oklaskiwane przez widowni.
Co z tego, że było normalne wejście. Człowiek to styl.
Jan Błoński, bywalec piwnicznych wieczorów, powiadał:
Musieli denerwować cenzurę, niby parodie przeciw staremu światu, naśmiewanie się z mieszczaństwa, z hrabiów, czyli nic co czujnych przedstawicieli czerwonego reżimu miałoby gniewać, a zarazem nostalgia, tęsknota za klimatem tamtych czasów. Jak u surrealistów, brali rekwizyty przeszłości i wstawiali w zgrzebny kontekst teraźniejszości. U Piwniczan nie była to deprecjacja starego, raczej granie czarem (nie)słusznie minionej epoki.
Specjalnością Piwnicy stały się chwile pięknej zadumy lirycznej (którą wprowadzał swoimi kompozycjami zwłaszcza Zygmunt Konieczny), a zaraz po nich tekst, który wywoływał homerycki śmiech. To przemieszanie żywiołu apollińskiego i dionizyjskiego powodowało, że czasem ciarki chodziły po plecach od natężenia szlachetnych emocji…
… Na przykład kiedy po wszystkich szaleństwach, na zakończenie, śpiewało się hymn „Przychodzimy, odchodzimy, cichuteńko na paluszkach…”, a potem Piotr mówił swój monolog: „Wyprzedaż teatru”.
Piwniczny kompozytor Stanisław Radwan tak mówił o wyjątkowości Piotra:
Miał dar kreowania grupy. Umiał stworzyć nastrój, wyczuwał oczekiwania i możliwości, rozbudzał emocje i sterował nimi. Każdy kto się znalazł w Piwnicy był ważny, jedyny, nieoceniony (…) Miał intuicyjne wyczucie dramaturgii, fantastyczny gust i inwencję reżyserską.
To brudne zimne miejsce stało się salonem Krakowa.
…Przychodziła krakowska inteligencja i artyści, elita umysłowa, aktorzy, poeci, krytycy, psychiatrzy architekci, malarze. Wyka, Estreicher, Eile, Kydryński, Mrożek, Turowicz, Herdegen, Flaszen. Piwnica nie była zapatrzona w Zielony Balonik, to wszystko było jej własne.
Jan Błoński dodaje:
Ale taka publiczność możliwa była tylko w Krakowie. I był sojusznik, którego trudno znaleźć gdzie indziej. Pismo ”Przekrój”, ochronny parasol Piwnicy. Naczelny Marian Eile sprawił, że Piwnica zaistniała w wyobraźni całego kraju.
Piwniczny kabaret zawdzięczał dużo magazynowi Domu Kultury, który mieścił się w piwnicach Pałacu pod Baranami. Zwalone na sterty przedmioty kultu stalinowskiego okazały się fantastycznymi rekwizytami obok przedmiotów z innych epok wnoszonych przez przyjaciół Piwnicy.
Były teksty własne, byli ich twórcy: Wiesław Dymny, Krzysztof Litwin, Kazimierz Wiśniak, Andrzej Warchał. Chwytem programowym były dziwacznie podawane rozprawy, zwierzenia, epistoły, dydaktyczne czytanki. Wszystko służyło Zabawie, która docierała do drugiego dna, do esencji egzystencji. Sztandarowym produktem tej metody był śpiewany przez Piwnicę w latach 80-tych „Dekret o stanie wojennym”.
Piwnica to muzyka, muzyka to Piwnica. I dwa nazwiska na czele stawki: Zygmunt Konieczny i Ewa Demarczyk.
Jan Güntner:
Zygmunt stworzył dyscyplinę artystyczną i narzucił ją kabaretowi. Dopiero wtedy zaczęły się piosenki w Piwnicy. Rola Zygmunta jest niezwykła i niedoceniona. Bo nie tylko piosenki ale i pomysły, jego zachwyt, zapał, czas na próbach, sposób akompaniowania. Zygmunt to Geniusz. A jednocześnie skromny, cichutko na boku…
Byli i inni kompozytorzy Piwniczni: Andrzej Zarycki i Stanisław Radwan. Dzięki nim Piwnica to Wielkie Śpiewanie, songi jak kaplice, do których chce się nabożnie wracać kolejny raz. Pieśni poetów, niezapomniane interpretacje, śpiew Piwniczan oryginalny, a nad tym wszystkim Ona: „Panna Madonna, legenda tych lat”.
Zygmunt Konieczny twierdzi, że pojawienie się Ewy zmieniło Piwnicę. On sam natychmiast poczuł się tam znakomicie. „Żeby związać się z Piwnicą, trzeba mieć charakter Piwniczny”.
Andrzej Zarycki, również autor piosenek Ewy, podziwiał niezwykłość kompozycji Koniecznego:
U Zygmunta muzyka wsączała się w najgłębsze znaczenie tekstu. Odkrywała jakąś tajemnicę utworu, której nie było w słowach. Te jego połamane, nieskończone frazy harmoniczne, połączenie akordów, których wedle praw harmonii nie powinno się łączyć ze sobą, rytm melodii płynącej jakby wbrew rytmowi wiersza – wszystko to tworzyło inną ekspresje, inną dramaturgię, odkrywało inne treści.
”Piwnicę” wyrzucono z piwnicy Pałacu pod Baranami. Wróciła do swojego locum po trzech latach wygnania, na jesieni 1964 roku. Powrót nie był usłany różami. Nie mogli dłużej działać jako Klub. Dyrekcja Domu Kultury rygorystycznie teraz zaczęła przestrzegać godzin zamykania lokalu a gości przepędzano zaraz po zakończeniu programu.
Wesołe posiedzenia do rana, przeniosły się do mieszkania Janiny na Groblach 12. Biedna Pani Janina, która musiała to znosić. Był to adres Piotra, miał pokój na parterze, przez słynne już dziś okno, by nie budzić stróża, wchodzili Piwniczanie i Przyjaciele Piwniczan, zajmowali „kuchnię” na spotkania, które Joanna Olczak -Roniker określiła jako: …skrzyżowanie nieustającej uczty Nerona z uniwersytetem latającym, salonem pani de Stael i przychodnią psychoterapeutyczną. Starszym i otyłym wystawiano pod okno krzesełko”.
W najsmutniejszych czasach dla Kraju sprawdzała się filozofia Piwnicy, czyli to, co Stanisław Radwan ujął lapidarnie: tragizm i komizm to równocześnie jedno i to samo oblicze rzeczywistości.
Joanna Olczak Roniker pisze w swej antologii:
…trudno uwierzyć, że kiedyś chciało się wkładać tyle ciężkiej pracy w żart, w fanaberie. Że tylu ludzi angażowało się w te ulotne przedsięwzięcia, nie do powtórzenia, nie do sprzedania. Dziś, kiedy energia i inwencja mogą znajdować sobie ujście na sto najrozmaitszych sposobów i w dodatku przynosić wymierne zyski, nie zdarzają się już takie wybuchy radosnego szaleństwa jak tamte, które rozjaśniały nam dość ponure lata.
Nie zmiótł „Piwnicy” Marzec 1968, ni Grudzień 1970, dopiero stan wojenny oznaczał zamknięcie lokalu. Wtedy dla piwnicznych pieśni otworzyły się bramy kościołów. Pojawiły się pieśni religijne. Dziś, z tamtego czasu, pozostaje w głowie genialnie skomponowany i śpiewany psalm „Śpiewajmy Panu”.
Nasze czasy. Piwnica mocno odmłodzona występuje nadal, już nie tyle jako kabaret, bardziej jako zespół śpiewaczy, jeżdżący po kraju i po świecie, propagujący markę „Piwnica pod Baranami”. Śpiewają nadal pięknie, śpiewają nowe piosenki i stare, nieśmiertelne pieśni.
Rozkwit „Piwnicy”, niebywałego artystycznie zjawiska, to tryumf wolnych ludzi. O, paradoksie! Przypadł na okres głębokiej komuny, kiedy walec równał co się dało. „Piwnica” została z tarczą. Kraków świetnie się bronił.
Jak powiadał Jerzy Turowicz:
Piwnica dowodzi, jak wiele mogą osiągnąć, w najtrudniejszych nawet warunkach, ludzie prawdziwie wolni.
Zygmunt Barczyk
Foto: Wojciech Morek FVA – Praca własna, CC BY-SA 3.0 (Piotr Skrzynecki), pozostałe: © CC0 Public Domain