Kiedy posiadłam sztukę czytania książki stały się moimi nieodłącznymi przyjaciółmi. Oczarowały mnie baśnie. Czytałam polskie wersje znanych klasyków, bajki Grimma, czysto polskie baśnie ”O sierotce Marysi i o krasnoludkach” czy ”Akademię pana Kleksa” do złudzenia podobną, mimo znacznie skromniejszej objętości, do późniejszego światowego megasukcesu ”Harry Potter”, którego siedem ksiąg połknęłam z dziecinną fascynacją w wieku przedemerytalnym.
Pochłaniałam rosyjskie bajki i baśnie Andersena, ale specjalne miejsce w mym sercu znalazły opowieści ”Z tysiąca i jednej nocy”. Olśniła mnie szczególnie jedna z nich, ”Lampa Alladyna”. Nie wiem dlaczego właśnie ona tak silnie przemówiła do mej wyobraźni, dość że przez pewien czas uważałam ją za najpiękniejszą baśń świata. Zapragnęłam podzielić się z mamą wrażeniami i usiłowałam przekonać aby ją przeczytała. Nie było to łatwe ponieważ mama gustowała w lekturze innego typu. Czytywała chętniej Rabindranatha Tagore, Colasa Breugnon, dzieła o religijnej treści, nawet popularno-naukowe „Problemy”, ale w końcu, pewnie dla domowego spokoju, uległa moim błaganiom.
– No i jak, mamo, podobało ci się? – zapytałam pełna oczekiwań.
– No, owszem – odparła bez większego entuzjazmu.
Mama była oszczędna w słowach poza sytuacjami, kiedy czuła potrzebę narzekać. Oczywiście rozczarowała mnie jej reakcja. Jak mogła nie dostrzec całego wachlarza uczuć, mądrości, fantazji i piękna zawartych w tej opowieści? Wkrótce po tym znalazłam przypadkowo w gazecie wiadomość, że teatr wystawi w najbliższą niedzielę przedstawienie dla dzieci ”Lampa Alladyna”. Oczywiście zapragnęłam je zobaczyć, a mama bez wiekszego trudu dała się namówić. Przez cały poprzedzający tydzień nie myślałam o niczym innym jak o teatrze. Kiedy nadeszła niedziela oczekiwanie i podniecenie osiągnęły szczyt. Niestety, rankiem rozgniewałam czymś mamę. Nawet nie pamiętam o co poszło, ale musiało to być poważne przewinienie, bo mama postanowiła mnie ukarać w sposób, który odczułam szczególnie boleśnie.
– Za karę nie pójdziesz do teatru – oświadczyła nie podejrzewając nawet jak gwałtowna będzie moja reakcja.
Świat nagle runął w gruzy, rozwarła się przede mną przepaść. To niemożliwe że nie zobaczę wymarzonego przedstawienia. Nie przeżyję tego okrócieństwa i niesprawiedliwości. Zrozumiałam wtedy w pełni rozpacz Ani z Zielonego Wzgórza, kiedy Maryla zabroniła jej jechać na wymarzony piknik, co miało być karą za rzekomo zagubioną broszkę i nieprzyznanie się do winy. Zalałam się łzami. Zniosę każdą karę ale nie tą. Płakałam coraz gwałtowniej doprowadzając się do histerycznego szoku. Mama nigdy nie widziała mnie w takim stanie i musiało ją to przestraszyć, bowiem cofnęła groźbę i do teatru pojechałyśmy. Z zapuchniętą twarzą i czerwonymi oczami zasiadłam na widowni, zbyt zmęczona atakiem aby odczuć radość czy satysfakcję ze zwycięstwa. Seans okazał się przedstawieniem kukiełkowym co było pierwszym rozczarowaniem, a fabuła, aby zmieścić się w czasie, dużo uboższą niż oryginał. Wyprawa okazała się fiaskiem. Było to dla mnie nowe doświadczenie. Rzeczywistość nie dorównała marzeniu.
Teresa Urban