Lubię się uczyć. Naprawdę. I uczyłam się szwedzkiego intensywnie, wszędzie. W szkole, w domu, wśród ludzi. Chwytałam całe frazy, już nie tylko słówka. Czytając książkę zapisywałam nieznane mi zwroty na pasku papieru i czytałam dalej próbując uchwycić sens z kontekstu.
Dopiero po przeczytaniu rozdziału wracałam do słownika i doznawałam olśnienia „Aha!”. To tak można powiedzieć! Ten zwrot oznacza to, a to. W drodze do domu metrem, zwanym w Sztokholmie tunnelbaną, czytałam wszystkie reklamy. Słuchałam wyłącznie szwedzkich audycji, czytałam książeczki dla dzieci i harlequiny. Zasypiałam ze słownikiem i budziłam się z nim. Chciałam mówić, opowiadać, pisać po szwedzku.
Później, po zdaniu testów, podjęłam dalszą naukę. Mądry nauczyciel doradził mi bazowanie na moim uniwersyteckim egzaminie z ekonomii, zdanym na „błękitne oczy”.
– To znaczy?…
– Dostałam pytanie na temat kryzysów ekonomicznych. Według formuły W. Jevonsa (który wprowadził pojęcie czasu do ekonomii. Jako zwolennik szerokiego zastosowania w analizie ekonomicznej matematyki sformułował prawa dotyczące zachowania konsumenta, nadając im formę matematyczną) wyliczyłam, że kryzys ekonomiczny dopadnie Polskę w latach siedemdziesiątych. Wywołało to oburzenie profesora. Powiedział, że Polska ma planową gospodarkę i kryzys jest pojęciem ekonomii kapitalizmu. Popatrzyłam na niego z błaganiem w oczach (a ubrana byłam w błękitne ciuszki, które podkreślały kolor moich oczu). Profesor, lubiący dziewczyny powiedział: – Pani ma tak piękne, błękitne oczy, a tak nic z tej ekonomii nie umie. Wystarczy pani dostateczny?
Zdałam!
– A wiesz, co to znaczy blåögd (błękitnooki) po szwedzku? Tak się mówi o kimś naiwnym.
– Dobre. Taka właśnie byłam. Jak wspomniałam nasz nauczyciel szwedzkiego doradził mi szukanie pracy w biurze. Powiedział: – Pracując w dziale ekonomicznym nie będziesz musiała dużo mówić po szwedzku.
O jakże się mylił. W mojej nowej karierze zawodowej byłam nawet wykładowcą…, ale o tym później.
– Jakie miałaś szwedzkie wykształcenie?
– Ukończyłam dwuletnie liceum ekonomiczne, a potem na uniwersytecie sztokholmskim „kompletowałam” zaocznie wiedzę z ekonomii przedsiębiorstwa i marketingu zdobywając odpowiednią ilość punktów pozwalających mi, oczywiście po dodaniu i polskich czterech semestrów z ekonomii politycznej, na uznanie moich uniwersyteckich kompetencji.
Tak przygotowana zaczęłam szukać pracy. Składałam dziesiątki podań wszędzie zamieszczając moje CV, z którego (nie ukrywam) byłam dumna. W pierwszym rzędzie pisałam do muzeum etnograficznego, do Skansenu – może będę mogła pracować w swoim zawodzie…, do Nordiska Museet, do Muzeum Historycznego…
Raz nawet byłam na interview w Nordiska. Właściwie nie wiem, dlaczego mnie poproszono, bo na końcu powiedziano mi, że na pracę czeka tu z piętnastu etnografów wykształconych w Szwecji…
Pisanie o moich polskich osiągnięciach było idiotyzmem, oni mieli dość swoich bezrobotnych ludzi z wyższym humanistycznym wykształceniem. I niepotrzebni im byli ex dyrektorzy…
Tylko jakieś 5% odpowiadało na moje podanie informując, że niestety, stanowisko jest już obsadzone. Pozostali nawet się nie pofatygowali…
Od męża mojej Mamy dowiedziałam się, że można uzyskać zatrudnienie na specjalnych warunkach. Nazywa się to „Zatrudnienie z pomocą państwa”. Na tej zasadzie zatrudniani byli masowo przybywający po 1968 roku polscy Żydzi, głównie mający wyższe wykształcenie. Wielu z nich dostało pracę na uczelniach, w instytutach naukowych i na tej zasadzie pracowali do emerytury.
Tak, ale to było wtedy. Dziś podobne zatrudnienie, jak mi powiedziano, przeznaczone jest tylko dla inwalidów podejmujących na nowo pracę po długotrwałym zwolnieniu i dla młodzieży nieprzystosowanej. Mimo to zaczęłam się starać.
Argumentowałam tak:
Jestem kobietą po czterdziestce, co w normalnych warunkach jest już dostatecznym obciążeniem w szukaniu pracy. Jestem cudzoziemką, z niedostatecznym jeszcze stopniem opanowania języka w mowie a przede wszystkim w piśmie. Bez zatrudnienia, choćby okresowego, nie mam szans na udowodnienie, że potrafię pracować.
Wniosek końcowy – jestem w jakimś sensie inwalidką i jako takiej przysługuje mi ta forma zatrudnienia!
Rozumowanie to dało rezultat. Zatrudniono mnie na sześć miesięcy w księgowości, w wydziale socjalnym Wojewódzkiej Rady. Nikt nie poinformował mnie, że planowana jest reorganizacja i wydział ten przestanie wkrótce istnieć, a zatrudnienie w nowo tworzącym się dziale będą mieli jedynie pracownicy mający ponad roczny staż. Ale pierwszy krok był już zrobiony. „Wsadziłam nogę w drzwi” jak to mówią Szwedzi. Podjęłam pracę. Może nie taką, na jaką „zasługiwałam” biorąc pod uwagę moje polskie, akademickie wykształcenie, ale przynajmniej nie była to praca fizyczna…
I tu nadal uczyłam się.
Lubię rozmawiać z ludźmi. Chciałam im opowiadać o Polsce, o sobie, ba, nawet opowiadać dowcipy. I robiłam to, a Kerstin, cierpliwa koleżanka, z którą dzieliłam pokój, tłumaczyła mi:
– Anna ja rozumiem, co chciałaś powiedzieć, ale po szwedzku musisz powiedzieć to tak…
Ja zaś zapisywałam i powtarzałam już poprawnie. Kerstin była nietypową Szwedką. Ona naprawdę chciała mi pomóc. Inne koleżanki, Szwedki chwaliły mnie tylko nieszczerze zdziwione, że po krótkim czasie nauki, tak dobrze mówię po szwedzku. Z jej nauk zapamiętałam to, że – jak długo Szwed mówi ci, że bardzo dobrze mówisz, tak długo jeszcze nie mówisz dobrze! Gdy nie zwraca już uwagi na twoje mówienie, znaczy to, że opanowałaś język w stopniu dostatecznym do komunikacji…
Szwedzi bardzo dbają o to, by nie popełnić nietaktu i czymś nie urazić rozmówcy. Wolą przemilczeć fakt, że ktoś mówi niepoprawnie, niż narazić się na dyskomfort poprawiania go.
W początkach naszego pobytu w Sztokholmie otrzymaliśmy pieniądze na zapłacenie czynszu z dwóch źródeł. Uważałam, że to nieetyczne brać pieniądze od jednych i drugich. Poszłam do pani kurator w biurze dla uchodźców i oddałam tę ogromną, jak na naszą kieszeń, sumę przeszło dwóch tysięcy koron. Wszyscy byli zaskoczeni, że nie wykorzystaliśmy luki w systemie.
Ale to zaowocowało! I to na długo. Właśnie ta kurator, której zwróciłam nadprogramowe pieniądze wystawiła mi opinię potrzebną przy przyjęciu do stałej pracy. Nie muszę mówić, że opinia ta była bardzo dobra.
– Wyobrażam sobie, ile mieli kłopotów z zaksięgowaniem tego. Ale dzięki temu wyrobiłaś sobie markę solidnej osoby. Mów dalej.
– Marit, koleżanka z pracy, zobaczyła w gazecie ogłoszenie wydziału finansowego Landstingu (odpowiednik naszej Wojewódzkiej Rady Narodowej). Pilnie potrzebują tam kogoś na długoterminowe zastępstwo w sekcji wpłat. Pracownika mogącego podjąć pracę w terminie natychmiastowym.
Sądziłam, że to dla mnie za wysokie progi. Wojewódzki Wydział Finansowy swoim zasięgiem obejmował finanse całej służby zdrowia, wydziału kultury z muzeami włącznie, mieszkaniówki, komunikacji itp. Nie sądziłam, żeby przyjęli mnie do centralnej jednostki z tak małym doświadczeniem w pracy w Szwecji i wahałam się. A poza tym to było tylko zastępstwo…
Ale od czegoś należy przecież zacząć. Koleżanka pomogła mi napisać podanie i na nowo przeredagować moje CV. Tym razem ogólnikowo potraktowałam pracę i wykształcenie z Polski, a skupiłam się na szwedzkim wykształceniu i zdobytym doświadczeniu w pracy. Ponieważ moje półroczne zatrudnienie niebawem miało się skończyć, a było w tej samej jednostce organizacyjnej, mogłabym rozpocząć pracę natychmiast.
Właśnie jedliśmy obiad, gdy zadzwonił telefon. Przesadnie przestrzegający konwenansów, mój mąż nie lubił odbierania telefonów podczas obiadu. Nie pozwolił więc mi go odebrać, mimo, że czekałam na ważną dla mnie informację o pracy.
– Jeżeli ktoś ma interes do nas, to zadzwoni jeszcze raz – powiedział. (Zawsze podejrzewał, że może to dzwonić moja Mama i będziemy „godzinami mówić o niczym”. Nie kochał swojej, tylko o 7 lat starszej od niego teściowej).
I rzeczywiście zadzwoniono jeszcze raz. Następnego dnia miałam zgłosić się na interview.
Rozmowa z moją przyszłą szefową, Cecylią, poszła nadspodziewanie dobrze. Widać było, że od razu złapałyśmy kontakt. Dowiedziałam się, że dotychczas tu pracująca pani, uległa wypadkowi samochodowemu, uszkodziła kręgosłup. Zderzenie z łosiem zwykle jest tragiczne w skutkach. Pani pozostanie na zwolnieniu lekarskim przez wiele miesięcy, może nawet nie wrócić już do pracy…
Otwiera się więc szansa dostania stałego etatu. Biorę! Biorę! Biorę!… Krzyczało moje ja, nie pytając o pobory czy zakres obowiązków. Opanowałam się, bo interview nie było jeszcze zakończone…
Anna Winner