”Był wybitną postacią, związaną z Polską i problematyką katolicką, postacią obok której nie można było przejść obojętnie” – pisał Bożysław Kurowski w artykule ”Polonia szwedzka w kościele katolickim” (Studia Polonijne, Lublin 1984). Dyplomata szwedzki, Gustaw Armfelt (1866-1952), jeden z pierwszych konwertytów skandynawskich, był autorem książki ”Min väg till kyrkan”, tłumaczonej m.in. na język polski i wydanej w 1954 r. Nie bez znaczenia dla jego działalności i poglądów był fakt, że jego żoną została w 1909 roku Marie Cecile Josefa Olympia Hajdukiewicz de Pomian.
Gustawa Armfelta (o którym mowa) łatwo pomylić z innym Gustafem Mauritzem Armfeltem, fińsko-szwedzkim politykiem, wojskowym i dyplomatą, który żył jednak ponad sto lat wcześniej. Tenże Armfelt był synem generała brygady barona Wilhelma Armfelta, rozpoczął karierę typową dla ówczesnych szlachciców, wstąpił do szwedzkiej armii i został oficerem w gwardii przybocznej króla. Zyskał zaufanie króla szwedzkiego Gustawa III. Przez pewien czas mieszkał w Paryżu. Następnie wrócił do Szwecji i został kanclerzem Uniwersytetu Turku. W latach 1802–1805 był ambasador w Wiedniu, także brał udział w wojnach napoleońskich. Zmarł w 1814.
Związany z Polską Carl Gustaf Armfelt (urodzony 28 marca 1866 w Sztokholmie, zmarł 15 kwietnia 1952 r. w swym majątku Kulla) był w prostej linii potomkiem wsponianego Karola Gustawa Armfelta, który prowadził wyprawy szwedzkie w Rosji, Finlandii i Norwegii. Jego ojcem był Carla Gustafa Larsa Armfelta (1830–1909) a matką Christine Constance Charlotte (Lotta) Cederbaum (1846–1931). W 1889 roku zdał maturę i rozpoczął studia w Lund. Egzamin kancelaryjny zdał w 1900 roku. Początkowo zatrudniony został jako dodatkowy urzędnik w Kommerskollegium, a później rozpoczął karierę dyplomatyczną. Był sekretarzem wicekonsulatu szwedzko-norweskiego w Cardiff, a później w latach 1902-1906 w konsulacie szwedzko-norweskim w Rydze. W 1907 roku wrócił do Szwecji, aby objąć stanowisko urzędnika w ogólnym szwedzkim stowarzyszeniu eksportu. W latach 1911–1914 był ponownie pracownikiem Kommerskollegium.
W wieku 31 lat, w roku 1897 przeszedł z najgłębszych pobudek religijnych z luteranizmu na katolicyzm i była to jedna z najważniejszych decyzji w jego życiu. Nawrócenie swoje opisał w wydanej w 1919 r. rozprawie ”Min väg till Kyrkan” (Moja droga do Kościoła), tłumaczonej na kilka języków. Jej pierwsze polskie wydanie, ukazało się pod tytułem ”Moja droga do katolicyzmu” w 1954 roku.
W przedmowie do książki Bożysław Kurowski pisał:
”Moja droga do katolicyzmu” daje pogląd na istotne, dość skomplikowane dla katolika polskiego problemy protestantyzmu, naświetlając je ze stanowiska nauki Kościoła katolickiego. Jest to cięta, ale z gustawiańską elegancją napisana rozprawa z luteranizmem, podbudowana dowodami teologicznymi, historycznymi i psychologicznymi, dająca zarazem szczerze i otwarcie wyraz osobistemu uczuciu wdzięczności i szczęścia z osiągnięcia Prawdy w Kościele katolickim.
Sam Armfelt o swoim nawróceniu pisał tak:
”Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu” – mówi stare przysłowie. A ponieważ wiele razy zapytywano mnie, co właściwie zaprowadziło mnie do Rzymu, niech mi będzie wolno jako skromny akt wdzięczności wobec Boga przedstawić w zarysie swoją drogę do Kościoła katolickiego.
Urodzony w Sztokholmie w 1866 r., wyrosłem w domu, w którym cześć dla religii należała do starej, dobrej tradycji. Matka i babka składały dzieciom, od najwcześniejszych już lat, ręce do modlitwy. Rodzice zaś, chociaż całkowicie wolni od wszelkiego rodzaju przesadnej dewocji, czuwali nad tym, by w niedzielę, o ile nie było się w kościele, odczytano w domu kazanie, zazwyczaj Johana Olofa Wallina, znakomitego psalmisty.
Dom moich rodziców w Sztokholmie był niezwykle gościnny. Zbierali się w nim, prócz wielu szwedzkich przyjaciół i krewnych, również liczni cudzoziemcy, przeważnie dyplomaci i artyści. Przypominam sobie dobrze, jak bardzo to do mnie przemówiło, kiedy jako mały chłopiec po raz pierwszy zobaczyłem u katolickich przyjaciół moich rodziców krucyfiks i obrazek Madonny. Ale ani katolicy, ani anglikanie, ani reformowani nie rozmawiali z nami o religii. Nie uprawiały też żadnego prozelityzmu, ani Szwajcarka, należąca do kościoła reformowanego, która w najwcześniejszych latach mego dzieciństwa uczyła mnie francuskiego, ani Francuzka, która po niej nastąpiła (ojciec przeznaczył mnie na drogę dyplomatyczną i chciał bardzo, abym dobrze znał języki, szczególnie francuski). Ta stara, katolicka nauczycielka nie rozmawiała o sprawach wiary, ale cichym, opanowanym, naturalnym usposobieniem i wielką ofiarnością świadczyła dobrze o swej religii. Może warto przytoczyć, że lubiła ją nawet służba, aczkolwiek osoby na jej stanowisku rzadko były dobrze widziane przez służące i służących.
Ujmowała mnie bardzo pobożność starego ludu szwedzkiego. Kiedy latem przebywaliśmy w majątku rodziców w Kulli, w pięknym Tjust – miałem dobrą sposobność obserwowania jej. Chrześcijaństwo w praktyce codziennego życia, bez patetycznych frazesów, było charakterystycznym rysem tych wspaniałych, starych wieśniaków, rolników i dzierżawców, których wiele rodzin od pokoleń żyło na tym majątku. Było rzeczą budującą widzieć ich w kościele: Kiedy wymieniano święte imię Jezusa Chrystusa, pochylały się ich głowy, a kiedy szli do komunii, kłaniali się pobożnie przystępując do ołtarza pamiątka katolickich czasów, gdy to Najświętszy Sakrament przechowywano w tabernaculum.Ci starzy, uczciwi wieśniacy byli dość mądrzy, by rozróżnić urząd duchownego od jego osoby. Nie słyszało się od nich wypowiedzi, z jakimi często spotykało się w Sztokholmie: Nie pójdę dziś do kościoła, bo nie ma dobrego kaznodziei”. Staruszkowie, staruszki uczęszczali do domu Bożego dla Boga, nie tylko dla kaznodziei. Kiedy potem w dojrzałym wieku podróżowałem po kontynencie, zrozumiałem, jak wiele nasz stary, szwedzki lud zachował odziedziczonych po przodkach katolickich obyczajów, które cechują szczególnie chłopów w Szwabii, Tyrolu i Polsce”.
Od czasów chłopięcych lubiłem najbardziej część liturgiczną szwedzko-luterańskiego nabożeństwa, chociaż wówczas nie wiedziałem, że jest to dziedzictwo, albo raczej piękne szczątki katolickiej Mszy św.
Gustaw Armfelt swoją osobowością i dziełem swego życia dowiódł, że przynależność do narodu szwedzkiego i Kościoła katolickiego nie wyłączają się wzajemnie, ale przeciwnie, w wewnętrznym zjednoczeniu mogą stworzyć pełną osobowość: chrześcijanina i patrioty, a zarazem świeckiego apostoła Kościoła i narodu – pisał ks. dr J. Gerlach T. J.:
– Takim pozostanie Gustaw Armfelt na zawsze, wzorem dla naszych szwedzkich konwertytów. […] Niezmordowanie przypominał Gustaw Armfelt na łamach prasy katolickiej duchowe walki, jakie Kościół staczał i stacza po dziś dzień dla sprawy chrześcijaństwa i katolicyzmu, przeciwko wszystkim wrogim Bogu mocom i prześladującym religię silom. Jeszcze ostatni apel (”Credo” 1951 : 196) sformułowany został jako napomnienie, by nie zapominać prześladowanych za Żelazną Kurtyną chrześcijan. W szczególności jego miłość do Polski i jego udział w duchowej i religijnej walce niepodległościowej narodu polskiego nie osłabły nigdy”.
Gustaw Armfelt w książce ”Moja droga do katolicyzmu” wspomina:
Armfelt! Ty dążysz wielkimi krokami do Rzymu! – powiedział mój przyjaciel i uścisnąwszy mi rękę, odszedł. Istotnie, byłem na drodze do Rzymu, albowiem to była droga do Prawdy. Zacząłem coraz jaśniej rozumieć, że jedynym ratunkiem był powrót do Kościoła, od którego Luter odpadł, ale o którym w spokojniejszych i jaśniejszych chwilach, wyrażał się sprawiedliwiej aniżeli wielu jego wielbicieli, pisząc na przykład w 1528 r. Przyznajemy, że wiele wartości chrześcijańskich, ba, wszystko co w chrześcijaństwie dobrego, znajduje się w papiestwie i stamtąd przeszło do nas. Przyznajemy, że autentyczne Pismo św., prawidłowy chrzest, prawdziwy Sakrament Ołtarza, właściwy klucz do odpuszczania grzechów, prawdziwy urząd kapłański i prawdziwy katechizm znajdują się we władzy papieży.
Stanąłem wobec wyboru: albo Jezus Chrystus – prawdziwy Bóg, albo Luter i niekończący się szereg innych założycieli sekt, jego naśladowców i rywali, którzy każdy z tym samym co on prawem tworzyli swoją własną, prywatną religię. Nie mogłem iść za Lutrem i jego kościołem, przekonałem się bowiem co zburzył i dokąd jego zasady doprowadziły.
Nic więc dziwnego, że w 1925 roku został szambelanem gabinetu papieża. Jako wierny i oddany przyjaciel Polski wielokrotnie zabierał głos w prasie szwedzkiej i zagranicznej w polskich sprawach, prostując błędne sądy i opinie, broniąc także Polskę przed krzywdzącą oceną współczesnej rzeczywistości. Znane są jego zabiegio polskie sprawy w Watykanie. Gdy po pierwszej wojnie światowej toczył się spór o nasze prawa do Wilna, przedłożono pewnego razu papieżowi Piusowi XI na kolegium kardynalskim artykuł Gustawa Armfelta ogłoszony w ”La Croix”. Pius XI położywszy rękę na dzienniku, miał oświadczyć: ”Wiemy, że Wilno jest polskie, ale gdybyśmy mieli jakieś wątpliwości – ten artykuł wystarczy żeby je rozwiać”.
Majątek Skogaholm należący do Armfelta. Foto: Av Janee – Eget arbete, CC BY-SA 4.0
Miłość Gustawa Armfelta do Polski nie osłabła nigdy – pisze Bożysław Kurowski. – Jest to piękny i pociągający szczególnie nas, Polaków, rys jego duszy. Należał do rzędu tych wybitnych a nielicznych w historii Szwecji postaci, rozumiejących – jak biskup H. Brask w XVI w. – posłannictwo dziejowe Polski i doceniających wielką jej rolę jako bastionu katolickiego. Stąd gorące uczucia Gustawa Armfelta dla Polski zasadzały się na najtrwalszym wspólnoty religijnej i solidarności ideologicznej fundamencie – w walce o cele całego chrześcijaństwa. Znał dobrze Polskę i jej sprawy, zarówno z osobistych kontaktów był bowiem kilkakrotnie w naszym kraju – jak i przez swą żonę Polkę, Józefę z Pomian Hajdukiewiczów, córkę emigranta, powstańca z 1863 r. (skarbnika Rządu Narodowego na Litwie), autorkę książki ”Polen nu och i forna dagar” (Polska dziś i w przeszłości), Stockholm, 1917.
Miał Gustaw Armfelt wielu przyjaciół wśród Polaków. Łączyła go przyjaźń z świątobliwym biskupem pińskim, ks. Zygmuntem Łozińskim. Pozostawał wraz z małżonką swoją w korespondencji z ks. prymasem Hlondem. Do końca życia swego nie szczędził ofiar na polskie cele dobroczynne. Wśród pozostałej po nim korespondencji odnajduje się ze wzruszeniem listy i kwity od różnych instytucyj cywilnych i wojskowych, gen. Hallera i wielu innych dowódców z poprzedniej i ostatniej wojny. Marzył, aby jeszcze kiedyś usłyszeć o Polsce wolnej i zmartwychwstałej. Ale nie doczekał się zmarł 15 kwietnia 1952 r. w swym majątku Kulla (Bożysław Kurowski).
W 1928 roku Armfelt spisał testament, w którym zapisał kilka przedmiotów i portretów znajdujących się wcześniej w majątku Skogaholmów; obiekty miały zostać przekazane Muzeum Nordyckiemu i Skansenowi po śmierci obojga małżonków. Poza działalnością publicystyczną i polityczną od 1909 r. zarządzał należącymi do rodziny dworami Kulla i Oppeby w Smålandii.
W testamencie zrobił również zapis, by z dóbr rodzinnych stworzyć fundację na cele kulturalno-społeczne i religijne, a także ustanowił zapis na rzecz młodzieży polskiej. Na majątku Kulla, w malowniczym Tjust (półn.-wsch. Småland, ok. 50 km. od portu Västervik), żywo przypominającym Szwajcarię Kaszubską – przeznaczył na szkołę gospodarczą pod zarządem polskiej kongregacji zakonnej: dwór z zabudowaniami, położony nad jeziorem i szmat uprawnej ziemi, sadu, łąki i lasu. Zapis ten uzasadnił następującymi słowy:
”Drogi mi, katolicki naród polski, więcej aniżeli inne wystawiony był na najcięższe cierpienia w czasie obydwu wojen światowych, jak i po ich zakończeniu, oraz przez napaści grabieżczych sąsiadów”.
opr. TN