Wszystko zaczęło się 60 lat temu. Odwiedzając po raz pierwszy Wiedeń zamówiłem wielogodzinny sightseeing włącznie z tamtejszym Wersalem zwanym Schönbrunn. Ale już przy zwiedzaniu jakiejś katedry czy pałacu dowiedziałem się od przewodnika (-czki, płci nie pamiętam), że w roku 1683 Wiedeń oblężony przez Turków został uratowany dzięki odsieczy pod wodzą jakiegoś austriackiego księcia. Jak to – zapytałem po angielsku – to nie John The 3rd Sobieski przegonił spod Wiednia zastępy Kara Mustafy? Nie pamiętam wymijającej odpowiedzi.
Mija 60 lat. Jestem po raz trzeci w Wiedniu skąd rozpocznie się 2-tygodniowy spływ Dunajem do Morza Czarnego. Przewodniczka informuje po szwedzku i angielsku polsko-szwedzko-żydowską grupę, że… odsiecz i austriacki książę. Czyli nic się nie zmieniło. Pytam ją o to na przerwie, sumituje się i uzupełnia naszą wiedzę o Sobieskim, którego nazwiska nawet nie potrafi prawidłowo wymówić.
Przenosimy się do Budapesztu. Już się niczego nie spodziewam, ale rozglądając się wśród mijanych autobusem ulic. dostrzegam nagle napis Bem Jozsef utca, czyli Ulica Gen. Józefa Bema, jakby nie było bohatera Powstania Listopadowego i węgierskiej Wiosny Ludów. A zaraz potem jakiś pomnik, może tego właśnie generała. Komentarz przewodniczki milczy na ten temat. Ingeruję na kolejnej przerwie i dowiaduję się, że przewodnicy zmieniają komentarz w zależności od etnicznego składu grupy. Ale nie doczekaliśmy się informacji ani o Bemie ani o Szwedzie Raoulu Wallenbergu, którego zasługi w Budapeszcie jesienią 1944 pamiętają wszyscy.
Może ostatnie przykłady ignorancji – czy może braku zainteresowania – obserwujemy, gdy sprowadzeni na statek wykładowcy streszczają historię Bułgarii i Rumunii nie zatrącając o najciekawsze i nadal aktualne losy tych krajów w czasie II wojny światowej. Co prawda wspomina się o fakcie odmowy króla bułgarskiego wobec żądania Hitlera wydania kilkudziesięciu tysięcy Żydów. Ale w historii Rumunii już ani słowa o faszystowskim reżimie Antonescu, ani o perypetiach polskich władz cywilnych i wojskowych po przekroczeniu granicy w Zaleszczykach, internowanych przez dłuższy czas bez możliwości udania się przez Węgry do Francji, by dalej walczyć z Hitlerem i wzmocnić polski rząd emigracyjny.
Pytam przewodnika w Bukareszcie o węgierską nazwę Transylwanii (przekazanej Rumunii przez Węgry w wyniku pokoju w Trianon 1920) – nie wie. Podsuwam mu niemiecka nazwę Siebenburgen (Siedmiogród) nie zaskakuje. A przecież stąd wywodził się książę siedmiogrodzki Istvan Bathory, późniejszy król Polski Stefan Batory.
Powiedzenie “Polak Węgier dwa bratanki i do szabli i do szklanki” zacytowała jednak przewodniczka po Budapeszcie. (Choć, nawiasem mówiąc, teraz bardziej aktualne wydaje się: Turek Węgier dwa bratanki, do NATO nie dopuszczanki).
A bywały także inne niespodzianki. Na Węgrzech i w Rumunii wspominałem dwa pochodzące stamtąd przeboje, popularne w Polsce jakieś 70 lat temu. Ten węgierski niektórzy z uczestników wycieczki jeszcze pamiętali (Wio koniku, a jak się postarasz). Odwiedzając pusztę zacytowałem nazwisko woźnicy (stary Galambosz) innemu woźnicy. Znał tylko węgierski i powtórzył w zamyśleniu: Galambosz. Nieco inaczej było z rumuńską piosenką “Marynika”, śpiewaną często w radio, a wtedy nie wszyscy wiedzieli, że Marynika to imię męskie.
I nagle, w restauracji w Bukareszcie. gdzie konsumpcję urozmaicała orkiestra z wokalistami i tancerzami w odpowiednich kostiumach (a folklor towarzyszył nam niemal w każdym kraju), nagle powróciła mi chyba cała pierwsza zwrotka:
Kogut zapiał głośno i obudził kurki
Konik zarżał głośno, pusto w żłobie ma
Słońce już wyjrzało zza różowej chmurki
Krowa muczy głośno zaraz mleko da
Marynika, Marynika, nawet oka nie odmyka
A on wciąż śpi i śpi zupełnie jak na złość
śpi i śpi i nigdy nie ma dość
Marynika, nie bądź leń,
bo już dzień (bis) Marynika, Marynika.
Sam się nie leniłem i pognałem ku orkiestrze, z propozycją solowego występu. Poszukali jakiegoś akompaniamentu w Internecie i … nie znaleźli! Sic transit gloria mundi…
Podróż Dunajem obfitowała w inne atrakcje a także niewygody i błędne decyzje organizatorów. Spuśćmy jednak na te szczegóły zasłonę tajemnicy.
Aleksander Kwiatkowski