Wiele lat temu, w istniejącym wtedy polskojęzycznym i wychodzącym w Sztokholmie biuletynie Relacje, opublikowałam tekst pt. „Język za darmo?…”. Podkreślałam tam zalety zadbania o dwujęzyczność u młodej, urodzonej już w Szwecji, lub przybyłej wraz z rodzicami w okresie dzieciństwa czy dojrzewania, generacji. Jednocześnie też dzieliłam się problemami, z jakimi styka się rodzic spoza szwedzkiego kręgu językowego, usiłując przekazać swej latorośli – nie zawsze chętnej – przynajmniej podstawy własnego języka. Pozwolę sobie przytoczyć parę refleksji z tego okresu i skonfrontować je z dzisiejszą rzeczywistością, w jakiej wszyscy żyjemy w tym kraju.
O problemach z nauczeniem dzieci języka polskiego wiem doskonale z własnego doświadczenia: jako matka dorosłych już dzisiaj dwóch córek, urodzonych i wychowanych w domu szwedzko-polskim, często spotykałam się (ze strony nie tylko szwedzkich rozmówców…) z uwagami w stylu „Mieszkasz przecież w Szwecji, więc komu potrzebny ten polski?!” Ale były też bardziej pozytywne uwagi, typu ”Jak to dobrze, że twoje dzieci mają dodatkowy język za darmo!” I jedne i drugie komentarze powodowały jednak u mnie frustrację: przy tych pierwszych mobilizowałam wolę, żeby się nie poddać, przy drugich (skądinąd przecież życzliwych) zgrzytałam zębami, bowiem określenie ”za darmo” jest ostatnim zwrotem, jakiego użyłabym w tej skomplikowanej językowej sytuacji.
Trochę wspomnień: jeszcze na długo przed narodzinami naszej pierworodnej ustaliliśmy ze szwedzkim ojcem moich córek, że do naszych przyszłych dzieci będziemy mówić każdy w swoim języku. Mieliśmy nadzieję przybliżyć im w ten sposób, oprócz kultury szwedzkiej, również rzeczywistość i kulturę polską. Oboje zrobiliśmy naprawdę wszystko, aby godnie spełnić ów zaszczytny zamiar. Nie zawsze jednak było to łatwe, zwłaszcza gdy reakcje otoczenia niejednokrotnie wystawiały nas i nasze dzieci na próbę.
Szybko bowiem miałam okazję się przekonać, że jeśli nie dane mi było być z pochodzenia Angielką (lub jeszcze lepiej Amerykanką), Niemką czy choćby Francuzką, to muszę pogodzić się z faktem, że język polski zajmuje, niestety, podrzędne miejsce w szwedzkiej społecznej randze języków. I że rzadko przyjdzie moim dzieciom napotykać podobnie pozytywne reakcje i komentarze ze strony szwedzkiego otoczenia, jakie przypadały w udziale koleżance mojej córki, mającej ojca Amerykanina: ”Jakie to wspaniałe móc od dzieciństwa mówić i po szwedzku i po angielsku!”
Sądzę, że wielu z moich rodaków, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji, miało czy ma nadal podobne doświadczenia. Łatwo też zrozumieć, dlaczego wielu w nich traciło z czasem motywację do wytrwania w tym heroicznym nierzadko zamiarze nauczenia dziecka swego ojczystego języka. Bowiem przekonanie, że język ten potomek uzyskuje niejako automatycznie, jest rzecz jasna mitem. Jest to oczywiście w większym stopniu możliwe, kiedy oboje rodzice, zamieszkali w Szwecji, są Polakami. Dziecko przebywa wtedy w naturalny sposób w polskim kontekście językowym. Jednak w sytuacji, kiedy ojciec moich dzieci był Szwedem, a przez to język szwedzki tym, którego używaliśmy w domu, musiałam sama zadbać o rozwój językowy córek.
Zaznaczam też, że głównie z takiej właśnie perspektywy, tzn. rodziny szwedzko-polskiej, dzielę się tutaj moimi doświadczeniami i refleksjami. Ale także z perspektywy nauczyciela akademickiego: moje życie zawodowe poświęcone było, poza pracą naukową, przyswajaniu studentom języka, literatury i kultury polskiej. Oprócz zainteresowanych językiem polskim rodowitych Szwedów, miałam też wielu studentów tzw. drugiej i nawet trzeciej generacji. Niektórzy wynieśli z domu polszczyznę, choć były w tej grupie najprzeróżniejsze „podgrupy”: jedni posługiwali się swobodnie polskim mówionym, ale nigdy nie nauczyli się czytać czy pisać. Byli też tacy, którzy – dzięki nauce w szkole szwedzkiej języka „domowego” czy „ojczystego” (nazwy zmieniały się, o czym dalej) – umieli w takim czy innym stopniu czytać czy pisać, ale byli też i tacy, którzy, mimo że pochodzili z polskich rodzin, musieli na studiach zaczynać naukę języka polskiego dosłownie od zera. Wielu z nich niejednokrotnie żaliło mi się, że nie pojmują, dlaczego ich polscy rodzice woleli mówić z nimi po szwedzku zamiast po polsku. No cóż, można to zrozumieć, jako że brało się to często z przekonania dorosłych, zwłaszcza tych, którzy przyjechali do Szwecji z dziećmi urodzonymi i częściowo wychowanymi jeszcze w Polsce, że w ten sposób ułatwią im integrację ze szwedzkim środowiskiem. Poza tym nie zawsze może chcieli czy mogli przeciwstawić się reakcjom otoczenia, które często bardziej człowieka zniechęcały niż zachęcały do mówienia z dziećmi po polsku. Jeszcze trudniej było zapewne (wiem o tym z własnego doświadczenia) wytrwać samemu (mam tu na myśli pary mieszane, szwedzko-polskie) w tym niezbyt łatwym w praktyce zamiarze konsekwentnego zwracania się do dziecka w swoim języku.
Owe nie zawsze pozytywne reakcje otoczenia można po części zrozumieć: używanie języka niezrozumiałego w większości dla obecnych jest oczywiście frustrujące dla obu stron. Jak również bardzo męczące, zwłaszcza dla obcojęzycznego rodzica, który nierzadko zadaje sobie pytanie: czy rzeczywiście mam się zwracać po polsku do mego dziecka właśnie teraz, tzn. na jego/jej przyjęciu urodzinowym, u lekarza, na wycieczce szkolnej, w czasie wizyty szwedzkich krewnych czy znajomych, i tak dalej… – niezliczone są sytuacje społeczne, kiedy rodzic czy oboje polscy rodzice muszą się ustosunkować do tej kwestii.
Próbowałam jednak w swoim czasie trwać w tym zamiarze. Rodzina i przyjaciele w Polsce bardzo mi w tym pomagali, podsyłając książeczki dla dzieci, gazetki, kasety z filmami, itp. – bo było to jeszcze w czasach przed rozpowszechnieniem się Internetu. Ja sama wykorzystywałam wszelkie okazje, żeby opowiadać bajki, śpiewać i czytać po polsku, nawet wtedy, kiedy córki protestowały: ”Nie mogłabyś czytać szwedzkich książek, jak tatuś?”
Nie łudźmy się bowiem, że dziecko zawsze z entuzjazmem i z wdzięcznością będzie przyjmowało odmienny od otoczenia język jednego czy obojga rodziców. Wiadomo, że dzieci nie chcą różnić się od swoich rówieśników. Mówiący w innym języku mama czy tato, to często powód do pewnego zażenowania – za odmiennego rodzica, a tym samym za siebie, i za to, że się odstaje od grupy. Zdarzają się sytuacje, które naprawdę wymagają samozaparcia i odwagi cywilnej ze strony rodzica.
Kiedy moja motywacja malała, sił dodawali mi inni rodzice, znajdujący się w podobnej sytuacji: przez wiele lat istniał w Uppsali Związek Rodzin Wielojęzycznych (FFF = Föreningen För Flerspråkiga Familjer), którego członkowie spotykali się regularnie, dyskutując problemy związane z wychowaniem dzieci w dwu- czy nawet kilkujęzycznym otoczeniu. Związek ten nie przetrwał niestety czasu i różnych cięć finansowych władz miasta Uppsali. Dzisiaj istnieje jednak, na terenie całej Szwecji, EFF: Enheten för flerspråkighet, a więc jednostka ds. wielojęzyczności, która oferuje naukę języka ojczystego dla dzieci i młodzieży w wieku 0-19 lat.
Jest to szczególnie ważne dla uczniów niedawno przybyłych do Szwecji, którzy, poza nauką języka szwedzkiego, mogą otrzymać pomoc od nauczyciela ich języka ojczystego w formie poradnictwa w zakresie nauki w tym właśnie języku. Ale jest to również ważne dla dzieci urodzonych już tu, w Szwecji, które w ten sposób mają możliwość utrzymania i rozwoju języka rodzica czy obojga rodziców. Ci, którzy mieszkają w większych miastach (Sztokholm, Göteborg czy Malmö), mają poza tym możliwość zapisania dzieci do polskiej szkoły – jak widać możliwości wyboru jest obecnie wiele. Nie mówiąc już o tym, że można podjąć naukę języka polskiego nawet w dorosłym wieku: zarówno Uniwersytet w Uppsali, jak i w Sztokholmie oferuje pełen program studiów polonistycznych, które obejmują nie tylko sam język polski, ale także literaturę, historię i kulturę i współczesne realia polskie.
Wracając do dawniejszych czasów: doceniłam możliwość, jaką dawało (i jak widać nadal daje) państwo szwedzkie, szczególnie wtedy, kiedy po kilku latach urodziła się młodsza córka. Sytuacja w jej przypadku była jednocześnie łatwiejsza i trudniejsza. Łatwiejsza dlatego, że mieliśmy już wypracowane pewne rutyny domowe, jak choćby zasadę, że do dziecka zwracamy się każde w swoim języku; trudniejszą dlatego, że córki zawsze rozmawiały (i tak jest do dzisiaj) ze sobą po szwedzku. Stąd też nawet jeśli ja konsekwentnie zwracałam się do dzieci po polsku, bywały okresy, kiedy jedna (zwłaszcza młodsza) córka odpowiadała mi wyłącznie po szwedzku. Moja rada w takich sytuacjach: nie zwracać uwagi i trwać przy swoim! Prędzej czy później człowiek doczeka się odpowiedzi w języku polskim.
Mając jednak na uwadze zwyczaje językowe córek z mieszanymi uczuciami przyjęłam wiele lat temu propozycję szwedzkiego ministerstwa szkolnictwa zmiany nazwy hemspråksundervisning (dosłownie ”nauka języka domowego”) na modersmålsundervisning (”nauka języka ojczystego”). Bo mimo najszczerszych chęci nie mogę twierdzić, że to właśnie polski jest językiem ojczystym moich dzieci. Identyfikują się one (z racji ojca Szweda i miejsca urodzenia) całkowicie ze Szwecją i z kulturą szwedzką. Nie przyszłoby mi też do głowy naruszać tego silnego poczucia narodowej przynależności i zmuszać je do wyboru między kulturami szwedzką i polską.
Nie znaczy to jednak, że nie utożsamiają się w dużym stopniu z kulturą i tradycją polską. Mimo jednoznacznej jednokulturowej identyfikacji, fakt pochodzenia jednego z rodziców z innego kraju oraz przyswojona od najmłodszych lat dwujęzyczność, daje dzieciom z rodzin mieszanych – w porównaniu z dziećmi, które nigdy nie otarły się w aktywny sposób o inną kulturę – szersze ramy referencyjne w porównaniu z ich jednojęzycznymi rówieśnikami.
Na szczęście obecnie istnieje już dużo literatury fachowej na temat dwujęzyczności. Rzadko kiedy dzisiaj można spotkać się z uprzedzeniami (bardzo trwałymi kilkadziesiąt lat temu!), że „narażanie” dziecka na dwa języki powoduje, ze nigdy żadnego z nich nie opanuje w 100%. To wierutna bzdura. Właśnie fakty natury naukowej wzmacniały przez lata zarówno moją motywację, jak też argumentację wobec uwag ludzi sceptycznie odnoszących się do tej sprawy.
Apeluję więc do wszystkich, którzy znajdują się w podobnej sytuacji, tzn. kiedy mamy do czynienia z językiem ”słabszym” pod względem prestiżu w społecznej świadomości (w odróżnieniu do np. języka angielskiego czy niemieckiego), żeby nie ulegać opiniom czy naciskom nie zawsze pozytywnie (a często lekceważąco czy wręcz pogardliwie) nastawionego otoczenia. Nie wszyscy bowiem rodzice Polacy są w takiej sytuacji, że mogą nauczyć dziecko swego języka. Oczywiście, że lepiej późno niż wcale. Ale jeśli można naukę zacząć wcześniej, a najlepiej jak najwcześniej, to przynosi to naprawdę ogromną korzyść obu stronom.
Sytuacja dzisiejsza jest niewątpliwie lepsza niż 20-30 lat temu. Zmieniła się polityka językowa, a przez to nastawienie ogółu społeczeństwa do dwu-czy wielojęzyczności oraz wiedza na ten temat. Poza tym w obecnych czasach, kiedy Internet oferuje online setki możliwości nauki, konwersacji, kontaktów z Polską itp., nie mówiąc już o filmach i filmikach czy choćby podcastów na najprzeróżniejsze tematy (lista jest długa!) nietrudno jest zmotywować się do nauki jakiegokolwiek języka obcego. Sedno sprawy pozostaje jednak to samo: to na rodzicu spoczywa główna odpowiedzialność za nauczenie dziecka swego języka, a zwłaszcza jego podstaw – jak choćby wymowy polskich dźwięków, tak trudnych do przyswojenia w późniejszym wieku. Albo przynajmniej do zachęcenia swojej latorośli do zainteresowania się możliwościami przyswojenia sobie języka polskiego. Bo – co podkreślam – nie chodzi o to, żeby z dziecka urodzonego czy wyrastającego w Szwecji na siłę robić Polaka. Wiadomo też, że język szwedzki będzie tym właściwym „językiem ojczystym” (jeśli już użyć tego określenia), a polski językiem przyswojonym na takiej samej zasadzie, jak języki nabyte w szkole – angielski i inne.
Dwujęzyczność (bilingualism) definiuje się właśnie jako zdolność osoby mówiącej do używania dwóch języków do – co podkreślam – komunikacji. Ze względu na złożoną naturę, badanie dwujęzyczności opiera się na kilku dziedzinach lingwistyki, antropologii, psychologii i edukacji. Wszelkie te badania podkreślają dzisiaj, że dwujęzyczność ma duży wpływ na kreatywność i myślenie twórcze.
Szerszy zasób słów daje ponadto większą możliwość do wyrażania swoich myśli, poglądów i uczuć. Poprawia też szybkość uczenia się i umiejętność myślenia przyczynowo skutkowego.
Można zapytać, co z tego, skoro język angielski opanował już wiele dziedzin i ma obecnie niepodważalną rolę lingua franca w Europie i poza nią. Wiele osób ową „dwujęzyczność” kojarzy ze znajomością, oprócz języka kraju, w którym wyrośli, właśnie i tylko języka angielskiego. Język rodziców czy jeszcze bardziej dziadków, pozostaje w tyle: to, co łączyło kiedyś całe pokolenia Polaków, w kraju, a tym bardziej „na obczyźnie”, kiedy to język ten był symbolem wspólnoty i mianownikiem łączącym rodaków rozsianych po świecie i który spełniał ogromną rolę w podtrzymywaniu polskości, dzisiaj powoli spada w hierarchii ważnych języków jeśli nie na dno, to w każdym razie dość nisko w świadomości ogółu. Bo powiedzmy sobie szczerze: czy język polski, chociażby tutaj, w Szwecji, ma szanse przetrwania i rozwijania się, jeśli my, starsze generacje, nie zadbamy o to, by nasze dzieci i wnuki w naturalny sposób odziedziczyły go po nas na równi ze wszystkimi innymi przymiotami i wartościami, jakie kierowały ich wychowaniem? I jeżeli nie przekażemy im szacunku dla języka przodków i nie pokażemy, jaką korzyścią jest czy będzie dla nich znajomość i używanie zarówno języka kraju zamieszkania, jak i języka, którym posługuje się na świecie ponad 50 milionów osób? Bo nawet jeśli odliczyć ok. 38 milionów Polaków w Polsce, to jest to i tak ogromna liczba ludzi poza Polską – według najnowszych danych poza granicami kraju żyje ponad 21 mln Polaków. Najwięcej, bo ok. 10 milionów, mieszka w Stanach Zjednoczonych, gdzie też badania w związku z tym, i właśnie nad angielsko-polskim bilingualismem, bardzo się w ostatnich czasach zintensyfikowały.
A pomijając już wszystko inne aspekty pomyślmy, jaką cenną inwestycją w przyszłość jest obdarzenie potomków dodatkowym językiem! Warte to naprawdę zarówno wkładu pracy, jak i wszelkich innych poświęceń.
M. Anna Packalén Parkman
FOTO: © CC0 Public Domain