ANDRZEJ SZMILICHOWSKI: Nadzieja

Mówi się, uważam że niesłusznie, iż nadzieja jest matką głupich. Ktoś kiedyś nierozważnie zwyzywał nadzieję i tak już zostało. A przecież jest siłą najbardziej dynamiczną i pożądaną. To właśnie z nią, nadzieją, czekamy na lepsze jutro, na wiosnę, na szczęśliwy koniec nieudanego roku czy lat, na nadejście tego lepszego, co przyjdzie. Nadzieja, siostra smutku, każe wierzyć, że pochmurno już było, tylko patrzeć jak wyjdzie słońce!

Aleksander Wielki, przed wyruszeniem na Persję, rozdał lub zapisał nieomal wszystkie królewskie dobra przyjaciołom. A kiedy zdziwiony Perdykkas, jeden z wodzów Aleksandra, zapytał – Królu nasz i panie! Co zatrzymujesz dla siebie? Aleksander Wielki odpowiedział – NADZIEJĘ.

Mówiło się kiedyś, że przysłowia są mądrością narodów i zapewne są. Ale czasem należałoby, jak wszystko, porządnie je odświeżyć i z kurzu otrzepać. Cóż bowiem znaczy „głową muru nie przebijesz”, kiedy polskie niezależne od władzy głowy, właśnie ze zdwojoną siłą to robią. Walą w mur a ten coraz głośniej i niebezpieczniej dla rządzących trzeszczy! Czas cierpliwości, opieszałości i lenistwa minął, teraz chodzi już tylko o to, żebyśmy „nie osiedli na laurach”, „nie dali się zwariować” i dalej szli „z motyką na słońce”, oraz żeby „nie chwalić dnia przed nocą”, ani „nie łowić ryb przed niewodem”.

Życie ma swój ustalony biologiczny rytm, ale od czasu do czasu nadlatuje burza i zakłóca puls istnienia, przerywając jego wrodzony rytm. Wiosna, lato, jesień, zima, jednak następują po sobie, jak urodzenie, życie, śmierć. Co by nie mówić i jakie warianty dziejów przytaczać, przed nami tak ważna jesień, że jakby wiosna (ludów).

Zdarza się każdemu narodowi, co unaocznia historia, pora przebudzenia i wtedy zostaje zdmuchnięte wszystko i wszyscy, co stoją na przeszkodzie. Niedobrze jest wtedy, gdy pasma niepowodzeń się przedłużają, gdyż wówczas marazm pogłębia się odsuwając lub gorzej, nie zauważając, konieczności zmian. Zanika świadomość, że przecież może być zupełnie inaczej, trzeba tylko zechcieć chcieć!

Polski stary i piękny, może trochę zbyt rzewny, ale za to nasz rodzimy optymizm, gdzieś zanikł. Rozpłynął się i odszedł przykryty chmurą cynizmu, hucpy i zaprzaństwa. Rządzi kpina ze słabszych, forsowana na każdym poziomie tandeta, prowincjonalny blichtr. Wzięły górę najgorsze cechy, jakie można obudzić w ludziach słabych, wynosząc ich na pozycje nieprzystające poziomowi intelektu, a ich skrywana pieczołowicie niewystarczalność, wzmaga tylko wzgardę dla słabszych i nadętość. Aż się chce krzyknąć – Rany boskie Kaczyński, coś ty narobił!

Podziwiam optymizm skierowany w przyszłość, ale jeszcze bardziej cenię dzień dzisiejszy, bo mi się spieszy. Chcę jeszcze zdążyć doświadczyć takiego jutra, jakie wydawało się osiągalne, tuż, dosłownie w zasięgu ręki, jeszcze siedem-osiem lat temu, i nie chcę być więcej przygnębiony wysłuchując codziennych newsów.

Czas płynie nieubłaganie przynosząc smutki, ale i trochę radości. Słucham stuku kołowrotka spraw zwyczajnych i nadzwyczajnych, codziennych i niespodziewanych, i wypatruję za pleców Aleksandra Wielkiego błysku Nadziei. Skąd bierze się szczęście jeszcze nie wiem, ale solennie obiecuję – Jak się dowiem, to powiem.

Andrzej Szmilichowski

Lämna ett svar