Przychodzą takie chwile

Im jestem starszy tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że ciąg życia, Twojego, mojego, każdego życia, jest w nieznany nam sposób dostosowany do złożonego w człowieku zawczasu precyzyjnego kodu, zaparkowanego w obszarach podświadomości.

To zdanie jest próbą usprawiedliwienia wszystkiego w ogóle, a tego co chcę dalej powiedzieć w szczególności. Szwecja, a więc Zachód, jak się kiedyś w Polsce mówiło, przyjął mnie jak innych uchodźców z demoludów, raczej życzliwie i grzechem byłoby narzekać, ale czas biegł i zmieniał wiele, z polskością włącznie. Mam na myśli, że tradycyjnie rozumiany patriotyzm Polaka katolika, budowany na Sienkiewiczu, Mickiewiczu, Norwidzie, stopniowo przemijał i zanikał, a wchodzący w to miejsce inni (Mrożek, Gombrowicz), inaczej wzruszali mnie i porywali. Co wcześniej raniło i oburzało, nie oburzało więcej ani raniło i tak model słowiańsko-romantyczny opuścił mnie bezpowrotnie.

Pozornie opuścił, bowiem przyciśnięty do muru nie mam wielkiego wyboru i to jest matnia, ponieważ negatywna ocena tego, co się dziś dzieje w pełnej chaosu Polsce, nie jest wcale równoznaczna z tęsknotą do tego, co było dawniej. Życie, tak osobiste jak narodów, obfituje w przykłady nagłych nawrotów bohaterstwa, ale częściej zdrad i ucieczek, a płocha wyobraźnia chętnie interpretuje przyszłość, bazując na – po swojemu – rozumianej przeszłości. Wydaje się, że w sumie łączy nas coś niewielkiego, ale silnego, mianowicie pesymizm, zaś cała reszta dzieli. Dodatkowa trudność, jeśli chodzi o mnie, leży w tym, że to co dla mnie jasne, zrozumiałe i logiczne, może razić innych ludzi, mających inne gusty, inne nawyki, inne ideały wyniesione skądinąd.

Dobrze ilustrującym, co chcę powiedzieć, mój nastrój, „Czekając na Godota” Becketta. Ktoś oto przyszedł i mówi, że człowiek jest niczym i nie ma nic. Zawiedli go filozofowie, zawiodła Matka-Natura zostawiając mu kikut drzewa. Zawiódł również język, a to niewiele co pozostało, to odruchy dobroci. Taka mogłaby być esencja człowieczeństwa, ale nie jest, a jaka jest nie wiadomo. W postaciach Becketta ludzkość to zbiorowisko śmiesznych i właściwie w ogóle zbędnych manekinów. Tak pisał Beckett czekając na Godota.

Dla kogo ja piszę, prócz mnie samego? Dla wąskiego grona przyjaciół i bliższych lub nieco dalszych znajomych? Dla sąsiadów? Ostatnio kilka nocy pod rząd, gdzieś tak nad ranem, śnią mi się sceny związane ze śmiercią w ogóle, ale również określonych osób. Czyżby jakaś transcedentna siła, powiedzmy Duch Święty, dawała sygnały? Gdy pomyśleć o rozlewającym się dziś po świecie niepokoju, wywołanym rosnącym zagrożeniem ze strony AI, Beckett jawi się nie jako pisarz obracający się w kręgach absurdu, ale czystej krwi profeta.

Pomimo odejścia od Katolickiej Wykładni Wszystkiego nie stałem się ateistą i nadal wierzę w Boga, oraz metafizyczną koncepcję istnienia. Po co więc o tym piszę? Przecież nie po to, żeby zbawiać ludzkość? Otóż piszę dlatego, żeby ludzie mnie czytali i w tym miejscu leżą moje niespełnione nadzieje, gdyż docieram do bardzo niewielkiej ilości czytelników. Wtrącić by tu może należało coś o sumienie i że mam je czyste, gdyby nie to, że czyste sumienie to czysta chimera!

Słowem jest tak, że walczę z jednymi chimerami, wygrywam i zadowolony nie baczę, że inne siadają na karku. Mówi się, że mądrość przychodzi z wiekiem. Może to prawda, ale niestety częściej wiek przychodzi sam.

Andrzej Szmilichowski

 

 

 

 

 

Lämna ett svar