Przy stacji benzynowej w Östra Ljungby można zjechać z autostrady E4 na drogę numer 13., prowadzącą do Ystad, czyli aż do wschodniej, morskiej granicy Skanii. Był czas gdy pokonywałam tą odległość, podróżując samochodem (naturalnie i promem) do Polski. Teraz poruszam się, po tej drodze, na odległość nie większą niż 30 kilometrów. Celem jest, położone przy zboczach góry Söderasen, miasteczko Klippan.
Klippan nie cieszyło się zbyt dobrą sławą, z powodu grupy starych nacjonalistów, którzy zbierali się na naradach w saunie (bastugubbar) robiąc dużo krzyku, jak również z powodu mordu dokonanego na czarnym mieszkańcu tego miasteczka. Poznałam je już dość dawno. Jeździłam tam często po chleb – gdy mieszkałam w Västrarp – który przypominał swym smakiem i zapachem polski, do lekarza (bardzo sympatyczna lekarka Natt och Dag – Noc i dzień), do dentysty i czasem na ciastka i kawę w cukierni Hjärtan (Serce). Do tego jeszcze tyle przyjemności sprawiała jazda drogą prowadzącą przez piękny las.
Moje osobiste doznania sprawiły, że wyzbyłam się wszystkich uprzedzeń. Może niedługo staniemy się mieszkańcami gminy Klippan. Teraz poznajemy piękne okolice tej gminy od strony szosy 13. Wszystkie nasze (moje i mojego męża) wypady traktuję jak wycieczki turystyczne. Zachwyca mnie urok okolic otaczających drogę. Zaraz za wioską Östra Ljungby teren zaczyna wprost szaleńczo falować, lasy dyskretnie usunęły się na boki, niby wyparte przez ogromne buły pól. Górka za górką, za tą górką górka, a za tą górką jeszcze jedna górka… i tak dalej. Można tak śpiewać i śpiewać aż do granic Klippan. Oczywiście tu i tam widnieją bryłki domów gospodarstw i wieże kościołów. Wszystko to pobudza moją ciekawość.
Tuż przed Klippą ale jeszcze przed rzeką Bäljane, w do-linie, zauważyłam ciąg domów, na podłużnym wzgórzu, biegnący w pewnym oddaleniu, po pra-wej stronie szosy. Zaciekawił mnie trochę pękaty kształt wieży kościoła, inny od strzelistych, znanych mi w tym rejonie. Położenie wioski też wydało mi się interesujące. Przypomina mi wioskę Żyndule, w pobliżu Mejeryszek. Na otwartym polu, tuż za naszym lasem przebiegała droga a wzdłuż niej widniał szereg domków, tonących w kwiatach. Taka prawdziwa polska wieś. Choć teraz Żyndule zarosły lasem i za przyczyną nowych władz zostały przemianowane na „Mejeryszki”, a prawdziwe nazwano Balzio (świetna strategia aby unicestwić pamięć po prawdziwych), choć tak się stało, to w mojej pamięci widzę nadal szereg domków na otwartym wzgórku, jak za dziecinnych lat.
Teraz, tutaj w Skanii spotykam podobną wioskę, która usadowiła się „na widoku”. Najpierw zobaczyłam pasące się konie i zabudowania stajni, potem kontury kilku gospodarstw wiejskich, następnie wspomnianą już wieżę i bryłę budynku kościoła a dalej, za kościołem, wyróżniające się wysokim silosem, największe w tej wiosce, gospodarstwo. Dalej już tylko długi szereg domków mieszkalnych, ciągnący się aż do spadku wzgórza, po-chylonego ku Klippan.
POSTANOWIŁAM poznać bliżej to miejsce, więc zjechaliśmy z drogi i wnet znaleźliśmy się u progu wioski, przy dużym budynku z czerwonej cegły. To Bygdegård, czyli świetlica albo dom kultury, kiedyś musiała to być szkoła – pomyślałam. Budynek jest okazały, jak na taką wioskę, tylko wioskę. Tak, to tylko wioska, ale moja spostrzegawczość podpowiada mi, że kiedyś musiała więcej, niż dzisiaj, znaczyć. Gdy skręciliśmy w prawo, koło tej starej szkoły i wjechaliśmy na ulicę wioski, nie mogłam dostrzec coś ciekawszego, co mogłoby potwierdzić moje przypuszczenia. Po lewej stronie, na początku, szerokie pole z pięknym widokiem Söderåsen w perspektywie, po prawej żywopłoty i widoczne za nimi, domy mieszkalne. Dopiero po kilkunastu metrach ujrzeliśmy wybudowany, świeżo na polu, dom, taki jak to się teraz buduje, czyli drewniany fabryczny produkt. A tuż za nim, kompleks trzech domów. Wszystkie już dobrze podstarzałe.
Dwa, w rzędzie na zapleczu, wybudowano chyba 60 lub 50 lat temu. Trzeci, położony przy drodze, to prawdziwy zabytek, może 150 albo 200 lat stary. Zbudowany częściowo z kamieni i częściowo kłód drewnianych. Niski, schowany wśród i drzew i krzewów, tylko wschodnia ściana, całkowicie odkryta na światło słoneczne, chełpi się nowym unowocześnionym wyglądem. Duże, oszklone drzwi, odmalowana kamienna ściana a przed nią dwaj pracownicy, układają podkłady pod przyszły taras. Przebiegła myśl: to Polacy, zgadza się. Zaczynamy rozmawiać. Pracują u budowniczego, który remontuje domy i potem je sprzedaje. O, ten stary dom, gruntownie odnowiony i luksusowo w środku wyposażony, też już zaraz będzie gotowy do sprzedania.
Pan Rafał zachęca nas do obejrzenia. To prawda, wygląda pięknie, jest wszystko, co wybredny właściciel może potrzebować. Cztery łazienki (wanny do masażu), piękne białe schody na górkę pod dach zamieniony na sufit (tu trochę więcej powietrza). Nawet kuchnia ma swoją piwniczkę na wino. Tylko, tylko co trochę wyższy mężczyzna musi poruszać się tam z ciągle opuszczoną głową i ani rusz nie da się unieść jej do normalnej pozycji. Ponieważ nie ma mowy o tym abyśmy mogli zamienić się w bogatych krasnoludków, więc zrezygnowaliśmy z dalszego oglądania domu. Pan Rafał podtrzymywał naszą opinię, że jego szef powinien szukać amatorów małego wzrostu na kupno tego domu.
Okazało się, że tuż za krzakami, też przy drodze, znajduje się działka, którą jego szef mógłby sprzedać pod budowę domu mieszkalnego. Oględziny tej działki wypadły dość pomyślnie, na tyle, na ile dało się ją spenetrować. Masa krzewów i kilkanaście drzew, porośniętych bezplanowo i zakrywających pole widzenia a po środku ogromny dół z odpadami cegieł i materiałów budowlanych. Działka ciekawa, ale tajemnicza. Moja fantazja uruchomiła się pod wrażeniem tego co zobaczyłam. Czy był tutaj kiedyś, w dawnych czasach, budynek gospodarczy, przynależny do tej remontowanej „chałupki”, czy spalił się, czy stało się tutaj coś strasznego, że nie przetrwał do naszych czasów? A może mieszkał tu Stary Człowiek – Siwy Staruszek (Graman)? Co znaczył dla wioski, skoro nazwano ją Gråmanstorp?
Trochę dalej główna ulica wioski prowadzi obok tego dużego gospodarstwa z dużym szyldem: „Tu produkuje się mleko Skanii” i następnie koło cmentarza i kościoła. Tam zatrzymaliśmy się. Czułam, że muszę bliżej poznać to miejsce i jego historię. Tablica informacyjna przed bramą potwierdziła moje przypuszczenia. Kościół, jak wszystkie znane mi tutaj kościoły, pochodzi z jedenastego wieku, budowany przez Zakon Cysterców w Herrevadskloster oraz (co jest dla mnie nowością), z pomocą budowniczych z Lundu. Ci ostatni wzorowali się na wielkiej i wspaniałej katedrze w Lundzie. Wiele detali, świadczy o wzajemnym podobieństwie.
Na wstępie moich oględzin ograniczyłam się do pobież-nego zapoznania się z zewnętrznym wyglądem kościoła i cmentarza. Bardzo podoba mi się romański styl tej świątyni. Piękna ze swoją „przysadzistą” wie-żą, świetnie harmonizującą z całą resztą budowli. Cały kościół składa się niby z czterech części a w sumie jest zwarty i mocny w swoich proporcjach. Z przyjemnością wpatrywałam w jego pobielane ściany i tylko jedno nie dawało mi spokoju: kiedy nareszcie zaczną odnawiać tą przybrudzoną piękność? Stary cmentarz, trochę zaniedbany, wymaga większej opieki. Moje pierwsze spotkanie zakończyłam przy bramie wejściowej. Bo obu stronach tej bramy rosną duże kasztany a przy nich leżą wielkie głazy. Głębokie bruzdy na ich powierzchni, świadczą o tym, że używano je do ostrzenia… czego?.. broni? Wiele lat musiało minąć aby wyżłobić takie wgłębienia. Skąd się tutaj wzięły? Tablica informacyjna podaje, że nie znane jest ich miejsce pochodzenia oraz, że znajdują się one również przy innych kościołach. Nazywa się je „slipskarastenar” albo „svärdslippar stenar”. Nie wyjaśnia to jednak w jakim celu ostrzono broń, czy może (o zgrozo!) jakieś narzędzia rytualne. Tablica podaje, że pochodzą one z epoki kamienia, czyli parę tysięcy lat przed naszą erą.
WSZYSTKIE stare kościoły, które odwiedziłam tu w Skanii, były budowane przez mnichów na miejscach przezna-czonych do pogańskich religijnych praktyk. Pamiętam kościół w Tastarp i wzmiankę zakrystiana, który powiedział mi, że to miejsce kryje w ziemi dużo szczątków ludzkich a potem pokazał mi przechowywany w kościele, kamień ofiarny. Może te dwa kamienie, przy bramie cmentarnej w Gråmanstorp, służyły nie tylko do celów obronnych w dawnych czasach? Początkowo łączyłam ich znaczenie z miejscem w starych kościołach, które nazywa się ”vapenhuset”, i które służyło do przechowywania lub tymczasowego składania broni. Skoro tam broń przechowywano, to może i ostrzono. Ale ten pomysł upadł ponieważ obecność ”vapenhuset” w kościele notuje się dużo, dużo później. Na przykład w kościele w Gråmanstorp datuje się od 1802 roku.
Podobnie przedstawia się sprawa pochodzenia nazwy wioski. Też ukrywa się ona w domysłach. Książeczka Tage de la Motte “Gråmanstorps kyrka” (z 1947 r.), podaje, że w 1200 roku Grumme Olafsen zapisał w testamencie kościołowi i pastorowi cały majątek, w celu zbawienia swojej duszy. Czyli Grumme (Grimme, Gremme lub Gyme), może ma coś wspólnego z moim wyobrażeniem o starcu Graman, który dużo znaczył dla wioski? Nie tylko za sprawą Grumme, ta wioska nie była zwykłą wioską ale wiele znaczącym miejscem. Wtedy, gdy jeszcze miasteczko Klippan nie istniało.
Może to znaczenie nadał jej duńsko-szwedzki ród szlachecki Gyllenstierna, który już od połowy średniowiecza zamieszkuje pobliski majątek Bjärsgård, roztacza opiekę nad kościołem i hojnie go finansuje. W kościele znajduje się krypta tej rodziny. Historyków może interesować fakt, że pochowany jest tam Nils Gyllenstierna, mąż stanu i dziadek Pera Brahe, przyjaciela i sługi króla szwedzkiego Gustawa Adolfa. W książce ”Szwedzkie opowieści” Wojciecha Lygasa (2005) znajduje się między innymi, dokładny i ciekawy opis najazdów wojsk szwedzkich na ziemie polskie w latach 1626 i 1628, z czynnym udziałem Pera Brahe.
Wracając do rodziny Gyllenstiernów, to są oni na zawsze złączeni z wioską Gramanstorp. Do dziś majątek Bjärsgard (na ogromnym obszarze) znajduje się w posiadaniu potomka i spadkobiercy Stena Gyllenstierna. Jest to bardzo ładny teren, w dużej części dostępny turystom i wycieczkowiczom, położony po przeciwnej stronie szosy, pięknie zalesiony z wiekowymi dębami, gdzie znajduje się, długie na 3 kilometry dzikie jezioro Vasa. Tam jeszcze zjawię się któregoś dnia i pobuszuję w zieleni i może uda mi się dyskretnie zerknąć w stronę położonego na uboczu pięknego zameczku Gyllenstiernów.
Na zakończenie. Istnieje jeszcze jedna wersja nazwy Gråmanstorp. Słowo „gra” oznacza kolor szary, zakon Cysterców miał szare habity, więc szary człowiek to zakonnik, który przebywał, budował a może i mieszkał w tej wiosce. Domysłów nie brakuje choć wiele faktów też pozostało.
Pozostała też piękna wioska, o pięknej nazwie, gdzie zachował się piękny stary kościół i tkwi jak klejnot wśród nowej oprawy: gospodarstwo hodowli koni, gdzie co raz to odbywają się zawody konne, wspomniane już nowoczesne gospodarstwo hodowlane i produkcji mleka, firma transportowa, przedsiębiorstwo budowlane, nowo budowane domy mieszkalne. To dużo jak na taką małą wioskę, to akurat w sam raz, gdy tworzy się nową egzystencję. Życzę jej aby wniosła następną cegiełkę do nowoczesnej historii.
Teresa Järnström Kurowska
Foto: Av Ulkl – Ulf Klingström, Public Domain, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=10967180
Tekst publikowany był w Nowej Gazecie Polskiej w 2008 roku.