Po pandemicznej przerwie Polskie Towarzystwo Teatralne w Szwecji przedstawiło sztukę Gabrieli Zapolskiej „Ich czworo”. Jest to nieśmiertelna tragikomedia, której obrazoburczość wszak już tak nie bulwersuje jak to musiała robić na początku XX wieku, sztuka ma bowiem na karku sto piętnaście lat.
Tematem jest rozpad rodziny z powodu zdrady żony. Nic bardziej banalnego – zdrada żony czy męża to dzisiaj chleb powszedni. Ludzie po pewnym czasie bycia razem nie mogą ze sobą wytrzymać, a trawa jest zawsze zieleńsza po drugiej stronie płotu. Kochanka czy kochanek będzie zawsze bardziej ekscytujący od żony czy męża tak dobrze znanego jak domowe kapcie. Do czasu, oczywiście. Kiedy lśniący nowością kochanek (czy kochanka) straci swój blask i przeobrazi się w zdeptane kapcie przyjdzie znużenie i rozczarowanie. Takie pary również często się rozchodzą. Od jazdy na tej ustawicznej karuzeli uczuć, pożądań, zmian partnerów i rozstań cierpią dzieci do czasu, aż dorosną i zaczną postępować jak niegdyś ich rodzice.
W roku 1907 kiedy to sztuka miała premierę we Lwowie, instytucja małżeństwa była nadal świętością, której nie należało szargać. Trzeba wszakże pamiętać, że na zdrady popełniane przez mężów patrzono przez palce i żony musiały je przełknąć natomiast zdrada męża przez żonę to była nieomal zbrodnia. Kobieta winna była mężowi miłość i posłuszeństwo, mężczyzna natomiast nie był do tego zobowiązany w stosunku do swojej małżonki. Zapolska przedstawiła postać Żony jaką głupią, ponieważ tylko głupia kobieta mogła podcinać gałąź, na której sama siedzi: rozbijać małżeństwo zapewniające jej wysoką pozycję społeczną oraz utrzymanie. Tej zdrady nie usprawiedliwia miłość, Żona bowiem to nie jest tragiczna Anna Karenina ani równie tragiczna Emma Bovary, które szukają wielkiej miłości; to jest pusta, bezmyślna kokietka, którą napędza pożądanie i chęć przygód.
Bohaterowie tragedii okazali się mimowolnie komiczni i tu zespół pokazał swój kunszt; każdy z aktorów-amatorów z pasją wcielił się w graną przez siebie postać. Króluje rozwydrzona, zakłamana i chutliwa Żona (w tej roli rewelacyjna Paulina Pacuszka), która tylko szuka okazji, żeby dopiec swemu małżonkowi. Nudzi ją Mąż, profesor filozofii (niezastąpiony Janusz Antolak), który coraz częściej zamyka się w swoim gabinecie i zdecydowanie nie jest rozrywkowy. Żonie krew w żyłach krąży szybciej na widok macho-kochanka (jakby stworzony do tej roli Sławomir Borkowski). Kochanek jest „goły i wesoły”, ma długi i nie płaci czynszu za pokój wynajmowany od samotnej Wdowy (doskonała Ewa Walewicz), ale ten casanova ma w sobie to coś, co przyciąga kobiety. Lubi być „rozrywany”, podkochuje się w nim bowiem również Wdowa i mężczyzna syci tym swoje ego. Sprytna Szwaczka, panna Mania (świetna Beata Laszkowska) widzi, co się święci i w lot chwyta okazję, żeby stać się niezbędną opuszczonemu Mężowi i zająć puste miejsce przy jego boku. Liczy zapewne w przyszłości na małżeństwo (po unieważnieniu małżeństwa z Żoną), co byłoby dla niej niesłychanym awansem społecznym. Przerażone całą sytuacją, ciągle płaczące Dziecko (utalentowana Angelika Fidor) nie ma wpływu na bieg wydarzeń – rodzina się rozpada. Oczywiście Kochanek nie chce brać odpowiedzialności finansowej za Żonę i tragedia staje się faktem. Kochanek jest równie próżny i powierzchowny jak Żona i pod tym względem pasują do siebie.
Plan dalszego życia jest równie idiotyczny jak oni sami – dwoje głupców w zjeździe po równi pochyłej. Sztuka jest na tyle znana i była tak często wystawiana, że nie muszę tu opisywać zakończenia.
Reszta zespołu – Dorożkarz (Marcin Dąbek) i Służąca Zosia (Helena Rusiecka) sekundują dzielnie głównym bohaterom.
Scenografia Ewy Nordin, która również sztukę wyreżyserowała, była znakomita. Historia została przeniesiona w lata dwudzieste i meble, rekwizyty oraz kostiumy aktorów były z detalami starannie dopasowane do epoki. Na scenie znajduje się również choinka, ponieważ wypadki toczą się, jak na ironię, w okresie świąt Bożego Narodzenia, które powinny być spędzane w gronie kochającej się rodziny. Akcja rozgrywa się w świątecznej oprawie i przy świątecznej muzyce, która podkreśla dramatyczność sytuacji. Brzmią kolędy, polka lwowska a także „Give my regards to Broadway” Billa Murraya; Żona i Kochanek tańczą swój godowy taniec – „Anna polka” Jana Straussa syna.
Polskie Towarzystwo teatralne w Szwecji kolejny raz udowodniło, że pasja góry przenosi i amatorzy (pod batutą wprawnego reżysera) potrafią zagrać jak profesjonaliści. Tej realizacji nie powstydziłby się żaden teatr zawodowy.
Dana Platter
Też uważam że sztuka była świetna i bardzo dobrze i apetycznie wystawiona. Wszyscy grali świetnie i z wielką werwą, było dobre tempo, piękne dekoracje i stroje oddające atmosferę Polski z lat 20-tych. Dialogi świetne, śmiech przez łzy i mimo że tyle czasu minęło od powstania sztuki jest dalej aktualna i dużo jest momentów gdzie można siebie albo znajomych rozpoznać.
Bardzo fajna charakteryzacja i dobre aktorstwo.