Wśród Polaków alkohol cieszy się wciąż wysoką tolerancją społeczną. Alkohol to obowiązkowy atrybut, gdy ludzie się spotykają. Daje złudne poczucie bezpieczeństwa i towarzyskiej przynależności. Oraz atrakcyjności – ponurak na co dzień, po wypiciu już jednego kieliszka staje się duszą towarzystwa. Dla niestety wielu to także ucieczka od skomplikowanych i bolesnych emocji oraz wspomnień, samotności, szarej codzienności. ”U nas jest trochę tak, że żeby ”dobrze” się spotkać trzeba się napić – mówi psychoterapeutka Bożena Maciek-Haściło – czyli najpierw kilka kieliszków, a dopiero potem ludzie”.
Alkohol przeplata się przez nasze życie na każdym kroku. Przy powstawaniu życiu: oszołomieni alkoholem ”łatwiej” idziemy do łóżka z kimś, kogo nawet nie znamy dobrze; później zakrapiane chrzciny, trzeba oblać pierwszy ząbek, ”kończysz 18 lat, to już legalnie się napijmy”, zaręczyny, wesele, awans w pracy, właśnie straciłem pracę, trzeba zalać robaka po rozwodzie, stypa… Bo alkohol najpierw symbolizuje dobrą zabawę, bycie razem, a później bez tego uzależnienia trudno sobie znaleźć miejsce w życiu – uzależniony człowiek zostaje sam i niech sobie sam radzi.
Według raportów statystyczny Polak wypija rocznie około 12 litrów czystego alkoholu na głowę, to w przeliczeniu około 2,5 butelki wina i 4,5 litra piwa… tygodniowo. Słabe pocieszenie, że jest parę narodów, które piją więcej.
Picie uwalnia impulsy, które kształtują życie społeczne i relacje. Granica między alkoholizmem, a piciem ”dla odprężenia” jest bardzo cienka. ”Alkoholizm nie jest chorobą o piorunującym przebiegu”- wyjaśnia dr Bohdan Tadeusz Woronowicz, psychiatra leczący uzależnionych. W badaniach sondażowych aż 90% Polaków deklaruje picie alkoholu. Większość z nas pije z umiarem. Ale są też setki tysięcy osób, które alkoholu nadużywają, bądź są już od niego uzależnione.
”Pierwsza lampka powinna się zapalić już wtedy, kiedy osoba pijąca zauważy związek między swoim samopoczuciem, a alkoholem. Od tego się wszystko zaczyna. Jeżeli ktoś odkryje, że po alkoholu jest fajniejszy dla siebie i innych, że wtedy zaczyna jaśniej dla niego świecić słońce, to powinien się nad sobą zastanowić. Ale tak się oczywiście nie dzieje. Na tym etapie ludzie nie widzą w tym nic złego. Nawet jak ktoś się z tego powodu potknie, to wtedy stara się to wytłumaczyć jakimiś zewnętrznymi okolicznościami” – tłumaczy dr. Woronowicz.
Obraz alkoholika/alkoholiczki wydaje się standardowy, ale w uzależnieniu wcale nie ma standardu. W przejmujący sposób pisał o tym psychoterapeuta, Piotr Pietucha:
Patologiczna rodzina to okropny posag. Dzieciństwo i młodość naznaczone przemocą, przesiąknięte wstydem, poczuciem lęku, upokorzenia, bezradności. Zatrute krzywdą, osłabione brakiem stabilizacji i bezpieczeństwa, skłamane wymuszoną obłudą rodzinnej lojalności. Cała moja młodość to horror, chaos i niepewność. Emocjonalna miotanina: uciec z domu? zabić się? ojciec się wyleczy? matka się uwolni? rozejdą się? rozdzielą nas? odeślą gdzieś? czy to moja wina? co mogę zrobić?
Od awantury do awantury, złudnych nadziei, fałszywych obietnic, kłamstw, przyrzeczeń, przemocy, braku empatii, niekonsekwencji, utracjuszostwa, do degrengolady, nie liczenia się z nikim i z niczym. Dom nabuzowany napięciem, chorą energią i ja pełen lęku, dławiącego gniewu, rzygowin wstrętu i obrzydzenia podchodzącego mi do gardła. Czas wściekłej bezradności i ustawicznej udręki.
Szacuje się, że ponad 10% ludzi ma podwyższoną lub wrodzoną podatność na uzależnienie od alkoholu. Ale to tylko statystyka, bo obejmuje tylko tych, którzy przekroczyli granicę między piciem a chorobą. Ale… czy w ogóle istnieje bezpieczna dla zdrowia dawka alkoholu, dzienna albo tygodniowa? Odpowiada dr Woronowicz:
Uważam, że nie ma czegoś takiego jak bezpieczna dawka alkoholu, nawet w odniesieniu do populacji ludzi zdrowych. Fakty są takie, że różni ludzie w różny sposób reagują na tę samą ilość alkoholu. To po pierwsze. Po drugie, to jak danego dnia określona dawka zadziała na konkretnego człowieka zależy od wielu zmiennych okoliczności: tego, czy ktoś jest wyspany, co i ile przedtem jadł, w jakim jest nastroju, jakim powietrzem oddycha, itp. (…) W ogóle nie ma czegoś takiego jak bezpieczne picie, także z powodu ryzyka uzależnienia się od alkoholu. Są niestety osoby, szczególnie podatne, którym alkohol bardziej niż innym przypasuje, ponieważ wyraźnie zmienia na korzyść ich samopoczucie albo innymi słowy, pozwala im uciec od złego samopoczucia. Kiedy taka osoba odkryje, że alkohol działa na nią korzystnie, to zacznie traktować go jak „lekarstwo”. Będzie do niego chętnie i często wracać. Szybko wytworzy się więc u niej zależność psychiczna, a potem również fizyczna.
Przez zamglone oczy i przy społecznej tolerancji dla alkoholu trudno zauważyć, w którym momencie przekracza się próg między ”piciem towarzyskim”, a uzależnieniem. Mówi się, że ”alkohol jest też dla ludzi”, że jeśli nie wpływa na pracę, relacje, samopoczucie, to jakie ma znaczenie, że ktoś pije, nawet codziennie, butelkę wina, skoro nie przekracza tak zwanej ”granicy”. Po jednej, dwóch, trzech lampkach wina wszystko wydaje się lepsze: rozmowy są ciekawsze, bardziej wesołe, łatwiej się odprężyć. Zwolennicy takiego rozumowania twierdzą, że alkohol jest dla nich swoistym ”smarem” do codziennego życia. Psycholog z tego określenia wyciąga diagnozę: co takiego się dzieje, że potrzebujemy takiego ”smaru” w życiu? Psychoterapeutka Bożena Maciek-Haściło wyjaśnia:
”Kłopot w tym, że istnieje duże niebezpieczeństwo, że w pewnym momencie alkohol stanie się konkurencją, na przykład w relacji do drugiego człowieka. (…) Drugą sprawa to zwykła biologia. Wypijając codziennie taką ilość alkoholu, wkracza się na prostą drogę do uzależnienia biologicznego. A przekroczenie granicy szkodliwego picia dzieje się jakby mimochodem”.
Na Facebookowych stronach bliższych i dalszych znajomych pełno zdjęć rozbawionych ludzi. Nic w tym złego, świat nie jest dla ponuraków. Ale charakterystyczne jest, że zawsze gdy jedni się bawią, to zawsze wśród nich jest grupka, która niemal na każdej fotografii pozuje z kieliszkiem, a jeszcze częściej butelką lub puszką piwa. To nie przypadek.
W jednym z internetowych komentarzy do artykułu o uzależnieniu od alkoholu, czytam:
Jako wnuczce alkoholika, córce alkoholika i byłej żonie alkoholika (wszyscy wysokofunkcjonujący, normalnie pracowali, w życiu by się nie przyznali, że mają problem) wszelkie argumenty, że gdy ktoś pije niewielkie ilości dziennie nie są problemem, uważam, za nietrafione. Bo nigdy nie będzie prawdziwej relacji z takim człowiekiem. Niby jest obok, a jednak jest nieobecny.
Wszystkie badania potwierdzają, że pijemy coraz więcej, wciąż przybywa tak zwanych ”wysoko funkcjonujących” osób uzależnionych, które piją dla ”resetu”. Alkohol ”leczy” zaburzoną więź, reguluje emocje, koi cierpnie, ale jednocześnie powoduje, że ludzie nie potrafią być z innymi bez alkoholu, że ich emocje są coraz bardziej poza kontrolą i mają poczucie niedowartościowania. Te dwa aspekty występują jednocześnie, ale nam łatwiej jest patrzeć na nie w oderwaniu. Widzieć albo tylko tę zabawową część, albo tragiczne konsekwencje. Trudniej natomiast przejrzeć się temu, jaką alkohol pełni funkcję w naszym życiu jaki ma nie wpływ.
”Teraz po latach widzę, że te moje wyjątkowe kontakty z ludźmi, z którymi kiedyś piłem, nie istnieją – mówi, w rozmowie z Markiem Sekielskim, adwokat, publicysta i pisarz Artur Nowak (z książki Artura Nowaka, Marka Sekielskiego ”Ogarnij się, czyli jak wychodziliśmy z szamba, Poznań 2021”. – Inna sprawa, że popsułem sobie w tym czasie relacje z ludźmi, którzy nie pili. Bo alkohol degraduje też życie społeczne, relacje itp. To są sprawy, których na co dzień nie dostrzegamy, ale wyraźnie dziś widzę, jak bardzo zmieniło się grono moich znajomych. Myślę, że moi bliscy nie byliby mi tak bliscy, gdybym dalej pił.
Dla wielu zabawa bez picia jest nie do wyobrażenia. Picie jest dla wielu jedynym znanym i dostępnym sposobem na osiągnięcie równowagi emocjonalnej. Przy grupowej, towarzyskiej tolerancji dla osób uzależnionych, niezwykle trudno samemu dostrzec, że granicę już przekroczyliśmy.
”Żeby alkoholik zaczął mieć motywację do leczenia, musi poczuć, że negatywy przeważają nad korzyściami z picia. Otoczenie ma tu dużo do zrobienia, żeby alkoholik odczuł negatywne konsekwencje picia. Nie osłaniamy osoby pijącej, nie podkładamy poduszek amortyzujących. Niech go boli, niech huknie o beton, bo dopiero wtedy zdecyduje się na leczenie. I im wcześniej to nastąpi – tym lepiej. Spadnie na ten beton, ale z mniejszej wysokości, dzięki czemu mniejszą krzywdę wyrządzi sobie i innym”
– pisał Wojciech Maziarski w artykule ”W Polsce jest przyzwolenie na jazdę po alkoholu. Trzeba to zmienić”.
Ile zatem potrzeba lampek ostrzegawczych, by dostrzec, że mamy problem z własnym stosunkiem do alkoholu? Odpowiada dr Bohdan Tadeusz Woronowicz:
Całkiem sporo. Jedną jest zwiększająca się częstotliwość sięgania po alkohol. Jeśli ktoś zauważy wyraźną zmianę dynamiki picia (najpierw robi to z rzadka, potem co weekend, a potem i częściej), a także stwierdzi, że toleruje coraz większe ilości alkoholu (czyli może coraz więcej wypić), to nie powinien się wtedy cieszyć, że ma „mocną głowę”. Trzeba wiedzieć, że także w tej dziedzinie „trening czyni mistrza”, choć zazwyczaj tylko do pewnego czasu. W przypadku większości substancji psychoaktywnych mamy do czynienia z takim właśnie wzrostem tolerancji. Nasz organizm po prostu się adaptuje, poprzez wytwarzanie różnego rodzaju mechanizmów ułatwiających radzenie sobie z coraz większą ilością dostarczanej substancji psychoaktywnej. (…) Generalnie, gdy sytuacja dojrzeje do tego, że bliska, życzliwa osoba zaczyna zdecydowanie zwracać pijącemu uwagę na jego problem alkoholowy, oznacza to, że nadszedł czas, aby zacząć coś z tym robić.
Ustalenie, gdzie jest ta cienka granica między pijaństwem, a zwykłym napiciem się alkoholu, jest bardzo trudne. Bo z jednej strony alkoholu nie należy demonizować – picie go w granicach rozsądku to rzecz ludzka (Ozzy Osbourne powiedział: ”Trzeźwość jest do dupy”), a z drugiej nie można też zapominać o jego ciemnej stronie.
Robert Urbański
cdn