Trawestując znane w Szwecji hasło dotyczące wojny zimowej Finlandii z Sowietami 1939-40, wyrazić można poparcie dla Ukrainy i protest przeciw ludobójczej agresji Rosji na ten kraj, budujący i rozwijający demokrację, walczący z agresorem już od r. 2014, gdy Rosja bezprawnie przywróciła sobie prezent Chruszczowa dla Ukrainy czyli Półwysep Krymski.
Znalazło to wyraz w programie sztokholmskiego festiwalu. Ubiegłoroczny triumfator festiwalu reżyser Oleh Sencow (Grand Prix czyli Brązowy Koń /z Dalarna/ za ”Nosorożca”) został (pozostając na froncie ukraiński) honorowym przewodniczącym jury festiwalu, na który zaproszono również siedem ukraińskich filmów. Nie w głównej konkurencji, ograniczonej regułą 3 pierwszych filmów reżysera, raczej w osobnym konkursie dokumentów. One właśnie stały się najtrafniejszym odbiciem tegorocznego zbrojnego konfliktu między Ukrainą i Rosją.
”Hartowani gniewem” (reż. Rusłan Batyckij, Lesja Kałynska) przestawia chronologicznie wydarzenia od Majdanu poprzez aneksję Krymu aż po dzień dzisiejszy w narracji rozpisanej na kilka wiodących postaci. ”Ukraińska walka o wolność” (reż. Jevhenij Afinevskij) to geograficznie ustrukturowany obraz wojny, znany z wielu podobnych doniesień w TV. ”Mariupolis 2” (reż. Mantas Kvedaravicius) to na pozór tylko spory wycinek ataków na oblężony Mariupol w marcu br., gdzie zresztą ginie śmiercią bohaterską reżyser i operator filmu, który jednak daje najwyższy wyraz dokumentacji rzeczywistości: bez muzyki, jedyny akompaniament to wybuchy bomb, pocisków i granatów, salwy z broni palnej, głównie maszynowej, szczekanie psa i ludzkie dialogi mówiące o tej widzialnej rzeczywistości – gruzów, śmieci, gotowania na prymitywnych paleniskach i nocowania w podziemiach ocalałej katedry ewangelickiej (Dom modlitwy). Rzeczywistości z punktu widzenia nieruchomej kamery, ale też często panoramującej, niekiedy o 360o. Mówi się o zbombardowanym miejskim teatrze jako zbiorowym grobie, ale jeszcze nie o porcie i fabryce.
Natomiast ”Kijowski proces” Sergeja Łoznicy, może od kilku lat przygotowywany, dziś może stanowić li tylko utopijne wezwanie do pociągnięcia do odpowiedzialności zbrodniarzy z Buczy i Chersonia.
Nie po raz pierwszy (ani pewnie ostatni, por. niżej) moje skromne oceny znalazły się w sprzeczności z werdyktem różnych zespołów jurorów. Za najlepszy dokument uznano tu (wbrew poprawności politycznej, co bym może pochwalił?) mało interesujący film ”All the beauty and the bloodshed” Laury Poitras, poświęcony dorobkowi fotografa(-ki?) Nan Gordin.
Jeden z trzech ukraińskich filmów fabularnych ”Klondyke” (reż. Maryna Er Gorbach) cofa się do wydarzeń z roku 2014, na terenach opanowanych przez rosyjskich separatystów i nawiązuje do wypadku zestrzelenia przez Rosjan malezyjskiego samolotu pasażerskiego.
”Z punktu widzenia motyla” (reż. Maksym Nakonecznyj) to fabuła wzięta chyba z faktów; wizualnie robi wrażenie, ale nadmiernie komplikuje zderzenia zła i dobra, w sytuacji gdy drugie nie usprawiedliwia pierwszego.
Jedyny ukraiński film festiwalu pomijający wojnę, ”A jak tam Katia”(reż. Krystina Tynkiewicz), to psychologiczny dramat ujawniający nierówności społeczne (potęgujące korupcję sądownictwa) i bezradność lekarki nie osiągającej ukarania 18-latki powodującej śmierć jej córki.
A pozostałe filmy festiwalu? Coroczne wysiłki znalezienia filmów z Polski, tym razem przyniosły rezultat mizerny. ”The silent twins” (Milczące bliźniaczki) Agnieszki Smoczyńskiej to zgoła bezsensowna historia mówiona w całości po angielsku, choć w napisach końcowych podano masę nazwisk polskich statystów i spełniających funkcje techniczne; taka to i koprodukcja. Dwie bliźniaczki jednojajowe można zaakceptować tylko gdy uznamy, że Murzynów nie można od siebie odróżnić.
Zawód sprawił ”Lynch/Oz” (reż. Alexandre O. Philippe), ambitnie zamierzony kolaż filmów Davida Lyncha, fragmentów klasycznego ”Czarnoksiężnika z Oz” a także wielu innych filmów, podzielony na sześć rozdziałów, komentowanych przez 7 osób płci obojga. Gęsty komentarz pozbawiony jest trafnej lakoniczności Marka Cousinsa, którego jubileuszowego (100 lat!) dokumentu ”Marsz na Rzym” nie udało mi się obejrzeć w czasie festiwalu.
”Differentia specifica” hiszpańskiego kina zdaje się być rodzenie i wychowywanie dzieci, szczególnie krzyczących niemowląt, opieka nad którymi przekracza możliwości młodych lub nawet mniej młodych matek. ”La Maternal” (reż. Pilar Palomero) to w dodatku dalekie echo francuskiego klasyka ”La Maternelle”(1933). Do tej samej grupy zaliczyłbym ”Pieśń dla mej córki” (reż. Alauda Ruiz De Azua).
Już tylko dla porządku wymienię filmy nagrodzone:
Grand Prix, a także nagroda za najlepszą rolę męską. stały się udziałem nowego filmu Ali Abbasi ”Holy spider”, który nawiązując do Kieślowskiego nazwałbym Długim filmem o zabijaniu, równie naturalistycznym co ów Krótki… ale osadzonym w innym społeczeństwie. Śledztwo przeciw seryjnemu mordercy prostytutek w Iranie ma może jakieś odległe odbicie w obecnych rozruchach przeciw policji moralnej. Dobrze zrealizowany film ustępuje jednak wyraźnie szwedzkiemu obrazowi tegoż reżysera – ”Gränsen” – nagrodzonemu niegdyś Guldbagge dla najlepszego filmu.
Za najlepszy scenariusz uznano ”Beautiful beings” (reż. G. A. Gudmundson) – przerażający obraz pozbawionego kontroli (mamusie pijaczki, a tatusie w ciupie) mobbingu w islandzkich szkołach, z prawem silniejszego na pierwszym planie.
A wśród filmów, z wyżej wymienionych przyczyn regulaminowych, pozbawionych nagród, trzeba wymienić świetny ”Boy from heaven” (o którym piszę w innym miejscu), a także włoski film ”Leonora addio” reż. Paolo Taviani, znanego z wieloletniej współpracy z niedawno zmarłym bratem.
Warto jeszcze dodać, że zainteresowanie ukraińskim filmem można ostatnio dostrzec także poza festiwalem. Duński dokument ”Dom z drzazg” ukazuje duży dom 20 km od frontu, w którym żyją dzieci nieuleczalnych alkoholików. A kilka dni przed festiwalem mało znany szwedzki portal Öppna kanalen pokazał film ”Ukraine on fire” (2016) zrealizowany już po Majdanie, aneksji Krymu i rozpoczęciu wojny na pograniczu Rosji i Ukrainy. Reżyserem był mało znany Igor Łopatonok, a wyprodukował to enfant terrible Hollywoodu, Oliver Stone, o którym pisałem kiedyś w NGP (16/2014). Dopóki protestował przeciw wojnie w Wietnamie był w porządku, ale gdy zaczął fraternizować z różnymi lewicowymi dyktatorami (jak Fidel Castro), stał się nie do przyjęcia. Tym razem popiera on politykę Putina i za jego przykładem piętnuje ukraińskich faszystów i banderowców. Ostrzegam przez tym zatrutym produktem rosyjskiej propagandy, który jakiś pożyteczny idiota zakupił (pewnie za grosze) do emisji w Öppna kanalen. Na szczęście, mało kto to ogląda.
Aleksander Kwiatkowski