ALEKSANDER KWIATKOWSKI: Jak nie uczyłem się czytać

Dużo czytam. Pracowałem w swoim życiu w kilku bibliotekach, za wynagrodzeniem lub społecznie, wliczając w to swoją własną. Choć nie mam formalnego wykształcenia bibliotekarskiego, katalogowałem książki, systemem kartkowym lub w różnych systemach cyfrowych. Korzystałem z wielu bibliotek, wypożyczając książki, które czytałem. Czasem na miejscu w bibliotece. Ale nie pamiętam, bym kiedykolwiek uczył się czytać.

Nigdy nie chodziłem do przedszkola. Późną jesienią 1941, dzień przed ukończeniem 6-ciu lat, rozpocząłem naukę w I klasie szkoły powszechnej (później zwanej podstawową). Bo okazało się, że hitlerowski okupant na jakiś czas zezwolił w GG na naukę podludzi na tym niskim poziomie. Po powrocie ze szkoły wziąłem z półki jakąś obecną w domu książkę i przeczytałem 5 czy 10 stron (później całość). Nie była to Lokomotywa, ani Ptasie radio, nic z obrazkami, komiksów wtedy nie znałem. Była to książka przygodowa, rozgrywająca się w Afryce, ”W pogoni za żyrafami”. Autor: Thomas Mayne Reid. Typowa lektura dla nastolatków.

A przecież nie mogłem nauczyć się czytać w szkole w ciągu jednego dnia. Musiało to nastąpić wcześniej, np. przy pomocy mojej starszej siostry. Ale nie pamiętałem, że tak było, siostry już teraz nie mogę zapytać, a zaniedbałem by to zrobić wcześniej.

Z czytaniem później były różne problemy. Wydawało mi się, że czytam bardzo szybko, szczególnie gdy w wieku kilkunastu lat, podchodząc do Trylogii (nie była to obowiązkowa lektura szkolna), dorwałem się kiedyś do II tomu ”Potopu” (poprzednie tomy Potopu i trylogii czytałem wcześniej) i po dwóch godzinach byłem gotów. 300 stronic w 2 godziny? To przecież niemożliwe, bo nigdy nie posiadłem umiejętności fotografowania oczyma całej strony i po sekundzie przechodzenia do następnej. Czyli musiałem po prostu prześlizgiwać się nad psychologią czy opisami przyrody i tylko zaliczać dialogi i szybką akcję.

Chyba byłem kimś, dziś określanym jako ”czytelnik ekranowy,  (który) dąży do szybkich rozwiązań fabularnych, poruszających jego emocje i ciekawość. Dlatego pomija to, co nie jest filmowe. Dla niego liczą się zdarzenia, a nie ich tło czy skomplikowane motywacje. Poza tym wykazuje skłonności do motywacji uproszczonych, bo jego dążenie do końcowych informacji jest pełne niepokoju, jak przy oglądaniu filmu” (A. Książek-Szczepanikowa: Ekranowy czytelnik, Szczecin 1996, cyt. za Anna Slósarz: Film w literaturze XX wieku, Kraków 2021,116).

A przecież moja kariera kinomana był wtedy jeszcze w powijakach!

W tych pierwszych latach natrafiałem często na specjalnie dla młodzieży opracowane, skrócone wydania klasyki. Choć nie były to bryki. Np. ”Nędznicy” to była 200-stronicowa książczyna i dopiero wiele lat później przeczytałem pełne wydanie w 4 tomach. Czeka mnie jeszcze podobne uzupełnienie Przygód Guliwera, Dzwonnika z Notre-Dame i chyba także Don Kichota.

Ale niech żywi nie tracą nadziei, tylko czy polska biblioteka w Sztokholmie nadal będzie czekała na moje zamówienia w tej sprawie?

Podobnie było z językami obcymi. Np. rok przed rozpoczęciem nauki rosyjskiego w 6 klasie, spostrzegłem na stole w domu gazetę zadrukowaną czymś, co później nauczyłem się nazywać cyrylicą. Pewnie położyła ją tam moja ciocia lub kuzynka, które niedawno wróciły po wojnie z Rosji. Spostrzegłem tam rysunek z niezrozumiałym podpisem, przedstawiający trzy stosy czaszek. Na wszystkich były różne napisy, które przy odrobinie wysiłku i wyobraźni odczytałem (część liter była identyczna z polskimi): Oświęcim, Majdanek i Treblinka. W ten sposób szybko opanowałem cyrylicę jeszcze przed jej nauką w szkole.

Na tym można by te lingwistyczne wynurzenia przerwać czy zakończyć, bo wszystkie późniejsze lata obfitowały w lektury drukowane alfabetem łacińskim, jeśli pominąć liczne książki w cyrylicy, głównie po rosyjsku, z rzadka po ukraińsku czy białorusku. Nie odważam się czytać po bułgarsku czy serbsku, bo ta lektura natrafiłaby na nieprzezwyciężalne przeszkody leksykalne. Jeszcze większe trudności sprawia język grecki, który w dodatku mógłbym czytać tylko dużymi literami (przypominającymi cyrylicę).

Niestety nadal nie umiem czytać po arabsku, chińsku, hebrajsku i japońsku.

Aleksander Kwiatkowski

Lämna ett svar