To trwało, tak w każdym razie z perspektywy czasu i doświadczeń oceniam, za długo. Dom, szkoła i wszechobecna katechiczna religijność sprawiły, że rozumiałem rzeczywistość w powszechnie obowiązujący, niestety ograniczony sposób. Widziałem świat takim, jak mi wpojono i żyłem w przekonaniu, że właśnie tak ma wyglądać, statyczny, trwały i jedyny obraz duchowej rzeczywistości.
Dziś wiem, że była to przemyślana i konsekwentnie realizowana gigantyczna indoktrynacja. Z pełną świadomością i premedytacją wpajano mi religijne odurzenie, wierzyłem bez cienia wątpliwości, że katolicyzm jest jedyną „prawdziwą” religią.
Jeszcze dziś nie uwolniłem się i pewnie całkowicie nie uwolnię się nigdy, bowiem lubię niektóre rytuały, pieśni i obrazy, w ogóle kulturę sakralną. Ale jednocześnie czuję potrzebę spojrzenia na katolicyzm z innej perspektywy, z innego poziomu świadomości. Piszę w czasie teraźniejszym, ale de facto dawno odszedłem od katolickiej koncepcji „sił wyższych”.
Wszystkie bez wyjątku religie są lepszymi lub gorszymi ale bardzo podobnymi systemami wiary. Katolicyzm miał w założeniu niesienie duchowej pomocy, ratowanie zagubionych w złym świecie duszom, a jak skończyło wiadomo, na ich zawłaszczaniu.
Przeżyte lata mówią mi, że o doświadczeniu mistycznym lepiej milczeć, pomimo że świat w tym obszarze zrobił wyraźnie parę kroków w dobrym kierunku. Pamiętam jeszcze z liceum definicję „portek Pitagorasa”: kwadrat przeciwprostokątnej równa się sumie kwadratów przyprostokątnych. Ale nikt nie powiedział mi, że Pitagoras był „wtajemniczony”, że używał matematyki jak wytrycha do tematów nieznanych, nierzadko opatrzonych znakiem „tabu”.
Słowo „tabu” pochodzi z języka polinezyjskiego i określa tajemnicę. Miejsca i przedmioty dostępne tylko dla wtajemniczonych. Wiedza tajemna, którą nie wolno się dzielić pod groźbą utraty szansy na zbawienie. Doświadczenie mistyczne owiane jest we wszystkich religiach tajemnicą, lub pominięte i zapomniane.
Dobrym przykładem na trudne w tym względzie relacje może być przyjaźń Romeo Rollanda z Zygmuntem Freudem. Rolland opisał Freudowi swoje mistyczne doświadczenie, w którym Freud niestety nie potrafił odnaleźć miejsca dla siebie. W swoich badaniach nie zarezerwował miejsca dla transcedentu, w ogóle mistyki, co uczyniło go bezradnym. Freud wejrzał w siebie i nie znalazł tam niczego, o czym pisał mu Rolland!
Tak dzieje się często, nieomal zawsze, gdy ktoś dowiaduje się o mistycznym doświadczeniu innych, a nie mieści się to w puli jego znaczeń. Wtedy uznaje, co usłyszał za nieważne, a gdy pragnie nadać swoim słowom więcej wartości, nazywa nienaukowym, w końcu bredniami. Najlepiej milczeć albo mówić bardzo oględnie, bo budzi zdziwienie, czasem gniew, albo wręcz posądzenie o brak przysłowiowej piątej klepki.
Opowiem zdarzenie sprzed kilku tygodni. Mój młodszy syn kupił niedawno dom na wsi i pojechałem go odwiedzić. Duży, dwustuletni drewniany dom na leśnej polanie, do jeziora pięć minut spaceru. Było nas parę osób, zjedliśmy obiad i siedzieliśmy na werandzie, gdy ja raptem, spontanicznie i niespodzianie dla mnie samego, powiedziałem: „Mam od pierwszej chwili gdy wysiadłem z auta wrażenie, że jest z nami jeszcze jeden mężczyzna”. Zapadła ciszą, którą przerwał Andrzej: „Tato, w tym domu, czterech właścicieli przed nami, umierał mężczyzna, który mieszkał tu całe swoje życie”.
Pięknie na ten temat pisał Carl Gustaw Jung: „Doświadczenie mistyczne, jak i religijne, jest absolutne i nie można o tym dyskutować. Ktoś może powiedzieć: „Nigdy takich doświadczeń nie miałem”, a jego rozmówca na to: „Przykro mi, ale ja miałem”. I tu koniec dyskusji. Wszystko jedno, co świat myśli o doświadczeniu mistycznym, kto je posiada ma wielki skarb, który stał się dla niego źródłem życia, snem i pięknem, a który światu i ludzkości nadaje nowy blask.
Andrzej Szmilichowski