ANDRZEJ SZMILICHOWSKI: Dusze i ciała

Jeden Turek zrobił coś drugiemu Turkowi. Ta wiedza wśród młodych nadwiślańskich zuchów była ogólnie dostępna, ale nie o tym będzie. Otóż inny ale też Turek, zdaje się z Istambułu – przeczytałem i proszę o wybaczenie że nie mówię gdzie, bo nie pamiętam – twierdził, że się zna na duszach. Trochę koślawo się to zdanie napisało, ale jak jest to niech na razie będzie, a potem się zobaczy.

Otóż dusze tureckie – może także inne ale nic więcej się nie dowiedziałem choć szukałem wokoło, na przykład w Internecie – są niecierpliwe. Brak im cierpliwości do tego stopnia, że nie czekając aż ciało umrze, dusze się przenoszą gdzie indziej jeszcze za jego /ciała/ życia. Niektóre to nawet po parę razy dziennie wyskakują z ciała, żeby sobie poszaleć w innym.

Do takich zdarzeń dochodzi wtedy, kiedy dusza jest rozczarowana swoim ciałem, albo co gorsza nabiera do niego obrzydzenia. Wtedy radzi sobie tak, że wywiesza tabliczkę – „Wolne!” i wyprawia się na poszukiwanie bardziej interesującego ciała. A kiedy znajdzie odpowiednie, daje w nie nura o nic nie pytając, a na miejsce które zwalnia wchodzi czasami inna dusza, a czasami żadna (zombi!) i tak się to kręci.

Stąd, jak uważa Turek, się bierze, że na przykład ktoś zazwyczaj potulny i spolegliwy nagle zmienia się w bestię, katon w malwersanta, bohater w świnię, za przeproszeniem kurwa robi za świętą lub odwrotnie, a beztalencie staje się posiadaczem boskiego daru.

Kłopot pojawia się wówczas, gdy jakaś dusza wpycha się na siłę do ciała, którego właścicielska dusza nie tylko nie jest nim znudzoną, ale nawet lubi swoje ciało. Zrozumiałe, że wtedy nie chce odejść, walczy z intruzem ile sił i jest awantura. Taki stan rzeczy Fiodor Dostojewski (polakożerca zaprzysięgły) uważał za najnormalniejszy status ludzkiej duszy, zaś medycyna nazwała stanami paranoiczno-maniakalnymi.

Cóż, życie podobno nie pieści, natomiast na pewno i chętnie wystawia słone rachunki. W Warszawie gdzie by nie kopać, zaraz spod cienkiej warstwy ziemi wyłazi gruz. Albo i kości w takiej masie, że wystarczyłoby na terrakotową armię. We Włoszech starczy wbić szpadel i zaraz disneyland, malowidła, mozaiki, pałace, komnaty, a u nas pordzewiały wis albo szmajser, czaszki i niekompletne szkielety wynurzające się spod chodników, asfaltów, dziury na stację metra.

Oni nie umarli ze wszystkim i są gotowi na każdą ewentualność. Żeby im na przykład hołd oddać, albo przesłuchać. Szekspirowski Makbet mylił się uważając, że umarli nie wracają i sam zresztą na tym poległ. A Robespierre? Pomimo, że kazał zakopywać ciała i solidnie uklepywać ziemię, to i tak duch Dantona  o nim nie zapomniał. Zaś starożytni Grecy… Tak się zwykło mówić przy braku faktów, ale Internet podaje nazwisko konkretnego człowieka – Niejaki Ajschylos już dobre parę tysięcy lat temu twierdził, że „umarli zabijają żywych”. Rzeczywistość – mówił znakomity aktor Kazimierz Rudzki, coraz bardziej nas otacza.

Andrzej Szmilichowski

Lämna ett svar