Minął sierpień, minął wrzesień, już październik i ta jesień, śpiewał w Kabarecie Starszych Panów aktor muzy lekkiej Michnikowski i miał racje, mamy jesień.
Bywały i wcześniej, czasem nawet smutne były. Gdy Polska przegrała II Wojnę Światową, zwycięzcy Sowieci przedstawili nam długą listę kar, na której jedną z czołowych pozycji zajmował sowiecki oficer Rokossowski, przysłany nam na marszałka Polski. Uczyli mnie wtedy w szkole, że tawariszcz marszał Rakassowskij to korzenny Polak, syn warszawskiego drukarza. Ten Rokossowski to miał w twarzy wadę, mianowicie jedną brew uniesioną wyżej od drugiej, i tak patrzył na nas razem z prezydentem (tfu!) Bierutem ze ściany szkolnej klasy. Rodzice żartowali (między sobą i szeptem), że ta podniesiona brew to od herbaty, gdyż Kostia nie miał w zwyczaju wyjmowania łyżeczki ze szklanki.
W ten oto zręczny sposób zbliżyliśmy się do problemu łyżeczki a więc widelczyka.
Moja Ciotka, nieodżałowanej pamięci Konstancja Sabat, była największym światowym ekspertem od urządzania stołu biesiadnego. W Warszawie dorównywał jej tylko pan Dobrzyński, człowiek wielce restauracyjny, który aranżował rauty dla wizytujących Polskę głów obcych państw, a ci mu się serdecznie wpisywali do księgi pamiątkowej. Wiem o tym bo znam jego córkę Alusię, również znakomicie karmi.
Ale przejdźmy do adremów. Gdzie mają na stole leżeć widelec, nóż i łyżka każdy wie, ale przed talerzem zaczyna się nieznana ziemia deserów, choć powszechnie wiadomo, że ludzie dobrze wychowani spożywają deser widelczykiem. „Spożywają” brzmi zdecydowanie szlachetniej niż „jedzą”, prawda? Pewni moi znajomi zawsze „udają się do Italii”, nigdy nie „jadą do Włoch”, ona zaś jest „małżonką” a nie jakąś tam zwykłą „żoną”. Dałbym sobie łeb uciąć, że gdy mieszkali w PRL-u, za tylną szybą ich Wartburga kiwała głową pluszowa figurka psa!
A więc deser je się widelczykiem i nie ma dyskusji. Nawet jak podadzą kompot truskawkowy? Jasne, widelczykiem go! Ci którzy pochodzą z dobrych domów – a ci którzy udają że pochodzą tym bardziej – zobowiązani są na widok łyżeczki stosować syndrom Rokossowskiego.
Osobiście jem desery – w duchu protestu, ale nie tylko – łyżeczką. Widelczyk mi zdecydowanie nie leży, jakieś ciotowate to dłubanie małym widelcem w keksie! Podobnie żenujące jak przysłowiowy już mały palec odstawiony elegancko w przestworza (może służy tylko utrzymaniu balansu?).
Ciotka wspominała, że będąc tuż po wojnie w Milanówku z wizyta u Kossakowskich (przed wojną wiele dobrych rodzin miało domy letnie w Milanówku czy Podkowie Leśnej, gdzie po zburzeniu Warszawy zamieszkali na stałe i najczęściej klepali biedę), pół wieczoru dyskutowała z panią domu zawiłe arkana stołowej sfery deserowej. W końcu doszły do kompromisowego rozwiązania, co następuje: tuż przed talerzem należy położyć deserowy widelczyk skierowany ząbkami w prawo, a przed nim łyżeczkę skierowaną czarką w lewo.
Ja, profan pożerający tort łyżeczką, nijak nie potrafiłem doszukać się znaczenia owego kondredansu stołowych utensyliów. To w lewo, tamto w prawo.
– Ciotuniu droga – protestowałem – przecież to bez sensu!
Ciotka była starą panną a ja jej jedynym męskim krewnym co się uchował, resztę wymiotła wojna, i z tego powodu byłem u niej na trochę specjalnych prawach. Wyjaśniała więc cierpliwie dalej:
– Przystępując do deseru bierzesz w lewą ręką widelczyk, a w razie potrzeby w prawą łyżeczkę, co koresponduje z resztą sztućców, to znaczy z widelcem leżącym po lewej stronie talerza i nożem po prawej. W ten sposób widelczyk ląduje koło widelca a łyżeczka – będąca również sztućcem krojącym, koło noża.
– No dobrze Ciotuniu, rozumiem. Ale w podlejszych restauracjach i niektórych domach, podają do deserów łyżeczkę, to co mam robić! A poza wszystkim, co łyżeczka ma wspólnego z krojeniem?
– Drogi siostrzeńcze – rzekła wtedy Ciotka z niejaką troską w głosie. Jeżeli jest dla ciebie problemem, że w domu do którego cię zaproszono na przyjęcie, podają do deserów łyżeczki, to znaczy że zapraszają niewłaściwego gościa!
To tyle o łyżeczce podszywającej się pod widelczyk, ale jeszcze jedno. Ta historią z podniesioną brwią Rokossowskiego, to oczywiście bujda na resorach. Naprawdę miał brew uniesioną w górę dlatego, że sam dziwił się iż jest Polakiem!
Andrzej Szmilichowski
Konstanty Rokossowski (ros. Константин Ксаверьевич (Константинович[a]) Рокоссовский; ur. 9 grudnia?/ 21 grudnia 1896 w Warszawie lub w Komorowie pod Ostrowią Mazowiecką, zm. 3 sierpnia 1968 w Moskwie) – polski i radziecki żołnierz, dowódca, marszałek Polski i marszałek Związku Radzieckiego, dwukrotny Bohater Związku Radzieckiego, polityk, poseł na Sejm PRL I kadencji, wiceprezes Rady Ministrów (1952–1956), członek Biura Politycznego KC PZPR (1950-1956), minister obrony narodowej (1949–1956), wiceminister obrony ZSRR (1958–1962), deputowany do Rady Najwyższej ZSRR II, V, VI i VII kadencji. Budowniczy Polski Ludowej.
Weteran I wojny światowej. Autor operacji „Bagration”, jednego z największych radzieckich zwycięstw II wojny światowej, wykazał swe umiejętności dowódcze w wielu bitwach i operacjach. Skutecznie bronił Moskwy, walczył pod Stalingradem, zdobywał Prusy Wschodnie, Pomorze i Berlin. Uznawany za jednego z najlepszych dowódców II wojny światowej.
Czy pisarz Szmilichowski tego nie wie?