ANDRZEJ SZMILICHOWSKI: Nieznośny ciężar bytu

Miałem czternaście lat gdy umarł mi ojciec, ale razem byliśmy tylko sześć. W 1939 roku miałem dwa lata kiedy Tato poszedł na wojnę. Zobaczyłem go ponownie  w 1945 a zmarł w 1952. Prawdopodobnie stąd wzięła się moja obsesja związku pomiędzy synem a ojcem. Mama i Babcia były ze mną zawsze, natomiast ojciec pozostał tajemnicą, której nie potrafię do dziś odtworzyć. We wspomnieniach wyłania się mgławica rozświetlana krótkimi błyskami.

Żyję w czterech epokach: przed wojną, w czasie wojny, w PRL-u, w Szwecji. Ale od miesiąca okazuje się, że w pięciu, bo znów nadszedł czas wojny i ożyły wspomnienia.  Na podwórko spadła bomba burząca i wymiotła bawiące się tam dzieci z naszej kamienicy do czysta. Ja się uchowałem bo akurat bawiłem się na klatce schodowej. Potem mieliśmy na podwórku groby z krzyżami z patyków.

Od czasu rozpoczęcia wojny w Ukrainie towarzyszy mi ciągły niepokój, którego nie potrafię opanować i to mnie przeraża. Zabrzmi być może pretensjonalni, ale tłamsi mnie ciężar bytu. Jest tak, jakby czas nie istniał i wszystko działo się jednocześnie. Może czas rzeczywiście został wymyślony tylko po to, żeby wszystko nie działo się jednocześnie? Co siedzi w głowie tego koszmarnego przestępcy? Moje epoki chrzęszczą na styku i ja nie potrafię tego opanować ani zrozumieć. Wydawało mi się, że przecież była umowa, iż miałem żyć inaczej i w zupełnie innych czasach? Czy ktoś tu przypadkiem sobie ze mnie nie zadrwił i co siedzi w głowie tego koszmarnego przestępcy?

Piszę, bo nic innego nie umiem. Nie matura lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera, mówiło się przed wojną w szkołach Mamy. Byłem znikąd, bez żadnej wiedzy i przygotowania, ale chciałem udowodnić, sobie, że jest we mnie niezbędna porcja szaleństwa. Pisanie rozumiem jako ilustrowanie tego, co nie wiem, wydzieranie z mroku niewiedzy czegoś, co odczuwam, chwilami przeczuwam. Wyszarpywanie z siebie jakichś cząstek tajemnicy, poszerzanie granic wyobraźni, odnajdywanie pól wrażliwości? Zastanawiam mnie jak się dzieje, że to co piszę wie więcej o mnie niż ja. Moje książki wiedzą więcej i bardziej prawdziwie ode mnie samego?

Lubię pisać, piszę łatwo i szybko powodowany przypływem energii, którą nie wiem jak nazwać, powiedzmy że to wena. Mozół zaczyna się w chwili gdy próbuję nadać temu ostateczny kształt. Doświadczam wówczas stanu, jakby mnie niektóre słowa parzyły, ale to pewnie ciągle ta sama energia, bo co innego?

Moja Babka była brunetką i miała wydatny nos. Kiedy niemiecki żołnierz spojrzał na nią i krzyknął: Du bist Jude!, wyszarpnęła z bluzki krzyżyk i podetkała mu pod oczy. Kręcił głową  z niedowierzaniem i coś dalej warczał, ale na szczęście konie poniosły furmankę, z tyłu napierało inne wozy, woźnica strzelił z bata, podniósł się pył, a gdy opadł byliśmy daleko. To moje pierwsze wojenne i w ogóle wspomnienie, pierwszy obrazek drugiej epoki. Nie pamiętam słów, ale mam wdrukowane na całe życie ów niezrozumiały wrzask a potem kurzawa. Jestem produktem epoki kształtowanej przez wojenne traumy poprzednich pokoleń, dla których wojny była jedynym punktem odniesienia.

Budzę się rano i zaraz sprawdzam Zaleszczyki Ukraińców: Ilu przekroczyło granice Polski? Czy Zełenski żyje? Czy Kijów braci Kliczków nadal niepokonany? Napakowany obietnicami i cudami elektroniki miałem nadzieję, właściwie irracjonalnie wierzyłem, że jeśli nawet będzie jakaś wojna to inna, będą różne ataki ale hybrydowe, cybernetyczne, omijające ludzkie ciała, wszystko będzie się odbywały w trudnej do wyobrażeni przestrzeni wirtualnej. Tymczasem nic się nie zmieniło, ukraiński i rosyjski żołnierz wyrzygują przestrzelone płuca identycznie jak akowcy z „Zośki”. Żadnej hybrydowości tylko okrutna śmierć, tym bardziej koszmarna, że bez sensu.

Boję się mrocznego geniusza Rosji, ale czołgi Putina wcale nie muszą przekraczać granic Polski. Wystarczają im agenci wpływu na mur obecni w kluczowych obszarach zarządzania Rzeczpospolitą. I to jest jedyny pozytyw jaki mogę dziś z siebie wyksztusić: Ruscy do Polski nie wejdą.

Andrzej Szmilichowski

Lämna ett svar