Pić, albo nie pić?

Na to pytanie niedawno próbowano odpowiedzieć na łamach Nowej Gazety Polskiej w felietonie pod niemal identycznym tytułem. Pragnę i ja się podzielić refleksjami w tej materii. Pozwalam sobie zacytować strofę z wiersza Gałczyńskiego o śpiewającym ogórku ponieważ pasuje do powyższego tematu.

„Pytanie to, w tytule
postawione tak śmiało,
choćby z największym bólem
rozwiązać by należało.”

Nie będą pisać o nałogowych alkoholikach, bo w naszym kręgu towarzyskim takowych nie ma, ani wśród mężczyzn ani, tym bardziej, wśród kobiet. Jest powiedzenie, że chuda świnia i pijana kobieta to opłakany widok. A propos tej pierwszej, przypomina mi się anegdotka opowiadana przed laty przez wuja mieszkającego w ZSRR. Hodował na podwórku prosiaka dopóki władze nie uznały tego za nielegalne. Prosiaka wzięto do kołchozu. Po pewnym czasie wuj postanowił świnkę odwiedzić. Przez kratę wołał „Maszka, Maszka”. Przybiegło budzące litość wychudzone, zabiedzone prosię. Wuj niemal dostał szoku. Nasza generacja dobrze pamięta, że kołchozy, oględnie mówiąc, nie były udanym pomysłem.

Małżonek ma swoje szwedzkie doświadczenia w dziedzinie picia. Jadąc przed laty promem ze Świnoujścia do Ystad widział hordy Szwedów powracających z Polski, kraju o liberalnej polityce alkoholowej, do ojczyzny o rygorystycznych przepisach. Kiedy uświadomili sobie, że trunki, które wiozą zostaną zarekwirowane przez celników, zaczęli pić na umór i zamroczeni padali gdzie popadnie, na pokład, schody, blokując każdą horyzontalną powierzchnię. Zaskoczony Małżonek nie wierzył własnym oczom. Szwecja w tamtych czasach była dla nas uosobieniem zachodniej cywilizacji. W Polsce alkoholików zaliczano do mętów społecznych, którym nie w głowie były podróże zagraniczne.

W pierwszych latach pobytu Małżonek brał udział w służbowym integracyjnym spotkaniu. Podano wino i piwo, a po pewnym czasie kelnerka wniosła na tacy sznapsy. Niemal wszyscy wzięli po kieliszku, według zwyczaju spojrzeli sąsiadom głęboko w oczy, wychylili zawartość i ponownie powiedli wzrokiem wokół. Kiedy kelnerka powtórnie przyszła z pełną tacą tylko niektórzy skorzystali z okazji, co zdziwiło Małżonka. Za trzecim razem tylko on i jeszcze jeden gość wzięli po kieliszku. „Dziwni ludzie ci Szwedzi” – pomyślał Małżonek i przepił do towarzysza. Pod koniec spotkania kelnerka wręczyła tym co pili słony rachunek. Małżonek miał na szczęście przy sobie wystarczającą sumę, ale od tej pory, gdy na służbowych przyjęciach podają mocne trunki, pyta czy są bezpłatne.

Stosunek Szwedów do alkoholu jest, mówiąc oględnie, dziwaczny. Systembolaget to jedyne miejsce, gdzie można nabyć napoje o zawartości alkoholu powyżej 3.5%. Apteki utraciły niedawno monopol, ale Systembolaget przetrwa do dnia sądu ostatecznego. Ostatnio przestrzegają w prasie, że picie wina w dni powszednie jest szkodliwe dla zdrowia i 4 kieliszki w tygodniu kwalifikują cię jako alkoholika. Natomiast regularne upijanie się w weekendy to niepodważalna tradycja, na którą szwedzki organizm widocznie się uodpornił.

Jak wspomniałam, w naszym kręgu nie ma ani alkoholików ani abstynentów. Każdy z chęcią wychyli powitalnego drinka, napije się wina, a ucztę zakończy odrobiną likieru czy koniaku. Są wśród nas, wiekowo zaawansowanych, i tacy, którzy nie mogą pić ze względu na brane leki, a także paru kierowców i tych na powitanie częstuję Virgin Mary, czyli sokiem pomidorowym wzmocnionym Tabasco.

Bezalkoholowe wina nie cieszą się wśród nas powodzeniem. Alkohol w winie pełni ważną funkcję. Smak produktów bezalkoholowych nie jest ani taki sam, ani nawet zbliżony do wina. Wytwory winopodobne nigdy nie zastąpią doznań płynących z picia wina. Francuzi, naród tradycyjnie winiarski, nie postrzegają wina jako alkoholu. Widzą w nim przede wszystkim napój, artykuł spożywczy, oczywistą część posiłku.

Przyznaję uczciwie, że nie znam się na winach. W umiarkowanym przedziale cenowym jest wiele win, które mi smakują pod warunkiem, że są wytrawne. Kupuję wina z jak najniższą zawartością cukru, poniżej 3%. Zauważyłam również, że wolę wina z tzw „nowego świata”: Australii, Południowej Afryki i Chile. Nie wiadomo dlaczego, ale podejrzewałam, że zależy to od obecności siarczynów. Siarczyny są stosowane w winie jako wzmacniacz smaku i konserwant. Należałam kiedyś do tych, którzy reagują negatywnie na ich obecność. Już po jednym kieliszku odczuwałam mdłości. Wina „nowego świata” są uboższe w siarczyny i nie dają efektów ubocznych. Dlaczego znosiłam dużo lepiej białe wino pozostanie tajemnicą, mimo że zawiera podobno więcej siarczynów niż czerwone. Może winę ponosiły garbniki (taniny), których źródłem są skórki owoców, pestki lub drewno dębowych kadzi i beczek gdzie dojrzewa czerwone wino.

Przypomniała mi się pewna scenka z szefem podczas integracyjnego spotkania. Pod wieczór zaproszono uczestników na sery i czerwone wino. Zapytałam, czy w drodze wyjątku mogłabym dostać białe wino, co szef ironicznie skomentował: ”Pewnie w Polsce pija się białe wina do serów”. Miałam szczęście do szefów, ale ten mi się nie udał.

Lubię wytrawne wina i dotyczy to również mocniejszych drinków poza jedynym wyjątkiem. Nazwałam ten drink witaminą B2, bo składa się z likieru Baileys i brandy. Delektujemy się nim po kolacji na urlopach w ciepłych krajach, na świeżym powietrzu z urokliwym widokiem na jarzące się światła. W Hiszpanii byłam świadkiem zabawnego nieporozumienia. W hotelu z all inclusive pewien Polak złożył zamówienie w barze „kawa, please”. Barman podał mu kieliszek musującego wina Cava. Zaskoczony Polak wychylił z zadowoleniem zawartość i powtórzył zamówienie, tym razem słowami „coffee, please”.

Pewnych smaków nie znoszę, na przykład anyżu. Arak, absynt, sambuca, pastis, ouzo i szwedzki likier, Punsch, nie przechodzą mi przez usta. Moja miłość do Grecji kończy się na ouzo. Na zakończenie jesiennego sprzątania naszego osiedla wspólnota zaprasza na klasyczną szwedzką kombinacje grochówki i Punschu, któremu charakterystyczny smak daje arak. Grochówkę zjadam, ale na szczęście nie ma obowiązku korzystać z całości zaproszenia.

Co wchodzi w skład wina jest dla konsumentów tajemnicą. Nie ma obowiązku deklarować dodatków. A jest ich wiele. Wpadła mi w ręce książeczka „Chateau vadå”, której tytuł po polsku mógłby brzmieć „Chateau niby co”. Włos się jeży przy czytaniu. Mierne wina przez dodatek  syntetycznych aromatów i smaków przekształcane są w wina o pozornie wysokiej jakości. W tym wypadku można zakwestionować powiedzenie in vino veritas.

Niektóre wina reklamuje się jako organiczne. Jest to nieporozumienie. Wszystkie wina są organiczne, ponieważ ich głównym składnikiem jest sok z winogron, wysoce organiczny komponent. Pamiętamy przecież z lekcji chemii, że substancje organiczne zawierają związki węgla, a nieorganiczne tylko sole lub minerały, tak jak woda czy roztwór soli kuchennej. Słuszniej byłoby reklamować pewne wina jako naturalne lub ekologiczne.

I na zakończenie zagadkowe wspomnienie z urlopu. W hotelu z all inclusive wino nalewało się z pojemników przez kranik. Pewnego dnia dla urozmaicenia postanowiliśmy zjeść lunch na plaży, do której dojeżdżało się mikrobusem. Poprzedniego wieczoru utoczyłam nieco czerwonego wina do karafki, aby mieć czym popić kanapki. Potem przelałam wino do butelki i wstawiłam na noc do lodówki. Następnego dnia napełniając nim kubek zdziwiła mnie  barwa płynu, zamiast rubinowej brunatna. Wino okazało się być Coca Colą. Jak się to stało pozostanie tajemnicą. Personel hotelowy nie był w stanie tego wyjaśnić. Widocznie stał się cud, na podobieństwo weselnego cudu w Kanie Galilejskiej gdzie wodę przemieniono w wino. Goście weselni zostali mile zaskoczeni a my, niestety, rozczarowani.

Teresa Urban

En reaktion på ”Pić, albo nie pić?

Lämna ett svar