Ansambl kubański koncertujący pod hasłem Buena Vista Social Club to rzadki fenomen. Muzycy i śpiewacy występujący w klubach Hawany jeszcze przed nadejściem ery Fidela Castro, w latach jego dyktatury musieli zamilknąć. Po wielu latach, wyciągnięci zostali z krainy zapomnienia.
Dokonał tego Ry Cooder, amerykański muzyk o renesansowym potencjale, multiinstrumentalista, producent, łowca talentów. W tym przypadku chodziło o namówienie do ponownego zagrania i zaśpiewania niemal 80 letnich staruszków, którym przez pół wieku nie było dane zajmować się muzyką. Kiedy Wim Winders zrobił w 1998 roku film ilustrujący pracę Ry Coodera z tymi muzykami, spowodował że ich kariera eksplodowała. Starsi państwo, po nagraniu płyty, która rozeszła się po świecie migiem, udali się w trasę koncertową, zadziwiając kunsztem, radością grania i autentycznością przeżycia muzycznego. Z dnia na dzień, a zwłaszcza po słynnym występie w nowojorskiej Carnegie Hall, sławą okryci zostali śpiewacy: Ibrahim Ferrer, Compay Segundo i Omara Portuondo, pianista Ruben Gonzales, gitarzysta i wokalista Eliades Ochoa. W ich tle zabłysły talenty Manuela Magany i Orlando „Chachaito” Lopeza.
Globalny sukces owych artystów to historia jak z bajki. Każda z tych postaci warta jest osobnej opowieści o ciężkim ale i niezwykłym życiu. Skupię się tylko na jednej postaci, muzyku, który swój autorski album: „Cachaito” nagrał jakby w tle innych nagrań, firmowanych nazwą starej wytwórni BuenaVista. To basista Orlando „Cachaito” Lopez, reprezentant dynastii Lopezów, znanych mistrzów kontrabasu. On sam znany był w latach 70 tych z gry w słynnej jazzowej grupie Irakere.
Muzyka, zdaniem wielu, to wyprowadzanie wzorów matematycznych. Nawet jeśli czyjeś granie wyda się „nie matematyczne”, bo rytm i udane interwały przysporzyły nam wzruszeń, pozwalając wyłączyć mózg i oddać się we władanie namiętności, to i tak jest konstrukcją matematyczną. Tak też jest z muzyką Orlando „Cachaito” Lopeza, uczestnika niemal wszystkich nagrań i koncertów gwiazd Buena Vista Social Club. Kiedy ich płyty rozchodziły się w milionach egzemplarzy, pozostał skromnym sidemanem, cenionym za wirtuozerię „basowego noszenia”, nazywanego biciem serca Buena Vista. Dopiero kiedy wyzwolony z wizerunku Social Club nagrał swój pierwszy autorski i „matematyczny” album, ujawnił pełnię artystycznej osobowości. Ta płyta to pokaz klasy lidera i mistrzostwo aranżacji.
Finezyjne łączenie elementów dub reggae z acid jazzem, wrzutki z zagrywek DJ, z jednoczesnym wgłębieniem się w muzykę sol , misterną, właściwą tradycji kubańskiej, odmianę salsy, wyzwala u mnie uczucie obcowania z geniuszem. Pod palcami Cachaito, muzyka trzymana mocno w ryglach tumbaos, staje się poematem, który chce się natychmiast wytańczyć. W tym graniu jest rytm, chuć rozbuchana, a zarazem wrażliwość, smaczki wykwintne, wszystko w jednym, podane w sugestywnej aranżacji, kojarzącej się bardziej z mistrzostwem instrumentacji Gila Evansa niż z typowym bandem salsy. Oczywiście, uzyskany efekt jest dziełem całego ansamblu, jego hersztem jednak i autorem muzycznej rozpiski jest Cachaito. Zdołał on zarazem utrwalić w utworach coś o co w nagraniu studyjnym jest trudno, – jamowy klimat grania.
Utwory na płycie są bardzo różne. Dęciaki, bębniaki, strunowce i klawiszowce oraz frenetyczny bas lidera malują muzyczne dzieło, w którym jest i wyrafinowanie i egzaltacja. Na muzycznym dywanie, rozpostartym przed słuchaczami, pojawiają się pastisze tematów gorących nocy granych w klubach Hawany. Są skrzypki ckliwe ale i bateria blach, są niespodziewane otwarcia brzmieniowe, gdzie i zmysły i subtelne poczucie dobrego smaku zaspokojone są odjazdowym rytmem ale i przemyślną ornamentacją granych tematów. Jest matematyka i jest czad. Kiedy się słucha tej muzyki, napędzanej klarownym, mięsistym brzmieniem kontrabasu Cachaito – chce się żyć. Wystarczy posłuchać „Redencion” czy „Mis Dos Pequenas” by wiedzieć o czym mówię ( płyta dostępna jest na Spotify i na YouTube).
Kolejne utwory. Jest karnawałowe granie, jak w pochodzie samby, są dialogi dęciaków i klawiszowców, jest mocna baza bębnów i przeszkadzajek. Są też frazy pojedyncze: saksofonu, fletu, jest namawianie się z gitarą do nowych skoków rytmicznych. Przy rytmach salsy, nawet w subtelnym wydaniu sol, nie da się wysiedzieć. Umiejętności taneczne nieistotne, liczy sie puls body and soul w ekstatycznej chwili. Salsa to radość! Kiedy takty muzyki miną, zgrzebność dnia łatwiejsza będzie do zniesienia. Póki muzyka dźwięczy, liczy się smak odlotu w rajskie domeny, co potem – nieważne. Grek Zorba by to rozumiał.
Cachaito nawet w najbardziej żywiołowych momentach nie przestaje być muzycznie elegancki. Oto Kuba, kiedy misterna. Muzyka sensualna i wytworna zarazem. Podobnie jak inni śpiewacy i muzycy Buena Vista Social Club, potrafi on łączyć wigor synkopowego grania z delikatnym powiewem romantycznych nastrojów. Buena Vista to fenomen muzykalności uformowanej jeszcze przed erą telewizji. Liczyła się wtedy muzyka na żywo, wolna od remiksów i ponawianych takes, klejonych w studio. Nie ma dziś wśród żywych nikogo z wielkich artystów tej epoki. Została ich muzyka. Chwała Ry Cooderowi, że przywrócił nam blask Buena Vista.
Zygmunt Barczyk