Wbrew pozorom Morze śródziemne potrafi być groźne. Doświadczyliśmy tego dwukrotnie, raz w drodze z Naxos na Amorgos a raz na Krecie. Wycieczkę na wyspę Naxos kupiliśmy, jak zwykle, w ostatniej chwili po obniżonej cenie. Mieliśmy bowiem zamiar przez kilka dni podróżować miedzy wyspami na własną rękę.
Zakwaterowano nas w urokliwym pensjonacie z szarego kamienia w dwupokojowym studio na parterze. Pensjonat nie miał restauracji wiec śniadania, które robiliśmy sobie sami jedliśmy przy stoliku przed wejściem, praktycznie na chodniku. Miało to swój urok bo uliczka była spokojna, a miedzy niskimi domami widać było morze. Po paru dniach nadszedł czas aby ruszyć w drogę. Z Naxos jeździły łodzie na Amorgos, jedną z piękniejszych wysp greckich, znaną nam tylko z widokówek. W dniu wyprawy, gdy właśnie opuszczaliśmy nasz pensionat aby udać się do portu pojawił się nieoczekiwanie opiekun grupy i oznajmił:
– Chcę was powiadomić, że pojutrze, musicie zmienić lokum na inne. Tak się czasem zdarza, kiedy jedzie się w ostatniej chwili.
Zdawaliśmy sobie sprawę z przepisów i nie byliśmy przeciwni przeprowadzce, ale nie odpowiadała nam pora. Łódź na Amorgos kursowała tylko raz w tygodniu, nie mogliśmy jechać innego dnia, a nie mieliśmy zamiaru rezygnować z wyprawy. Poinformowaliśmy więc opiekuna o naszych planach i zaproponowaliśmy, aby pod nasza nieobecność sam przeniósł nasz dobytek na nowe miejsce. Zaskoczony młodzieniec zaoponował, ale widząc nasze zdeterminowanie, chcąc nie chcąc zaakceptował propozycję. Zapisaliśmy nowy adres i nazwę hotelu po czym udaliśmy się w drogę pozostawiając zafrasowanego opiekuna pod drzwiami.
Na Amorgos miała nas zawieść łódź motorowa o sympatycznej nazwie Skopelitos. Stara i sfatygowana nie przypominała w niczym nowoczesnych promów pasażerskich, ale to cel podróży a nie ona miał stanowić główną atrakcję. Podobnie jak większość pasażerów zajęliśmy miejsca na pokładzie, aby móc podziwiać uroki greckiego archipelagu. Dopóki łódź płynęła cieśniną wzdłuż wyspy Naxos gładka powierzchnia wody lśniła jak lustro, ale po wypłynięciu na pełne morze zerwał się wiatr i łódź zaczęła silnie kołysać na wysokiej fali. Fale przybierały na sile, morze się rozszalało, pasażerowie, jeden po drugim, opuszczali pokład aby schronić się do wnętrza. W końcu zostaliśmy sami. Ale gdy bryzgi fal zaczęły zalewać nas i pokład należało podążyć ich śladem. Ku naszemu zdumieniu drzwi prowadzące pod pokład przywiązane grubą liną od środka dały się tylko nieco uchylić. Na szczęście drzwi po stronie zawietrznej zostawiono otwarte. Dolny pokład przedstawiał opłakany widok. Wielu pasażerów cierpiało na chorobę morską z widocznym i wyczuwalnym węchem efektem. Strumyki wody morskiej znalazły drogę na dno łodzi. Istniała obawa czy nie ma gdzieś przecieku, bo wody przybywało a łódź skrzypiała ostrzegawczo po każdym po uderzeniu fali. Po drodze, gdy dobijaliśmy do małych wysepek Koufonisia och Danousa część pasażerów zrobiła nieplanowaną przerwę w podróży i wysiadła na ląd aby poczuć ziemię pod stopami.
Do Amorgos dotarliśmy późnym wieczorem z kilkugodzinnym opóźnieniem i ogromną ulgą. Nie zdążyliśmy się jeszcze zaniepokoić gdzie spędzimy noc, kiedy podbiegł do nas mężczyzna i zaproponował nocleg w swym nowo wybudowanym pensjonacie, imitującym, sądząc ze zdjęcia, nowobogacki pałacyk. Mikrobusik mozolnie wspinał się w górę bo pensjonat leżał wysoko na zboczu. Dostaliśmy pachnący nowością pokój w prawdziwie pałacowym stylu. Przez wejściowy łuk ujrzeliśmy łoże z kolumnami i baldachimem umieszczone centralnie na podwyższeniu. Wąska łazienka była mniej imponująca ponieważ projektant zapomniał o toalecie i widocznie w ostatniej chwili umieścił ją w poprzek co utrudniało dotarcie do umywalki i prysznica. Na szczęście restauracja była jeszcze otwarta, ale byliśmy jedynymi gośćmi. Aby ukoić nerwy stargane niebezpieczną podróżą zamówiliśmy przed jedzeniem po pokaźnym kielichu Metaxy.
Następnego ranka powitało nas słońce, a z tarasu rozciągał się zatykający dech w piersi widok: porośnięte piniami zbocze, białe zabudowania wokół portu, kilka odcieni błękitu, od ciemnego szafiru przy brzegu do bladoniebieskiej szarości na horyzoncie i grupa niewielkich wysepek w oddali. Podobny, równie wspaniały widok, ujrzałam wiele lat później w Bergen, po wjechaniu kolejką linową na wzgórze Fløy.
Wędrówka po Amorgos była wszystkim najpiękniejszym co może zaofiarować Grecja: piniowe lasy pachnące żywicą, gaje oliwne, smukłe cyprysy kontrastujące ciemną zielenią z białymi zabudowaniami na zboczach i błękit morza po przeciwnej stronie, a wokół absolutna cisza przerywana tylko brzękiem cykad. To był balsam dla duszy. Droga wspinała się lekko w górę aby wkrótce otworzyć się na widok, dobrze znany z widokówek, oszałamiający swym prostym pięknem. Do stromej skalnej ściany uczepiony był lśniący bielą klasztor, niemal surrealistyczny w swej niezwykłej formie. Klasztor otwarto dla zwiedzających. Przy wejściu leżał stos spódnic, w które polecano się odziać zbyt lekko ubranym turystkom. Wewnątrz mnisi częstowali gości wodą i kostkami galaretki różanej pudrowanej cukrem.
Droga powrotna z Amorgos na Naxos odbyła się przy spokojnym morzu i pięknej bezwietrznej pogodzie. Hotelik w którym mieliśmy spędzić resztę naszego urlopu nie miał tego uroku co poprzedni domek z kamienia, ale za to posiadał restauracje gdzie należały się nam śniadania. W pokoju czekały na nas walizki i wyglądało na to, że nie zapomniano o niczym podczas przeprowadzki pod naszą nieobecność. Na południowym cyplu Naxos znajduje się charakterystyczna dla wyspy antyczna ruina w postaci dwóch potężnych marmurowych filarów połączonych poprzeczną belką, tworzących rodzaj łuku tryumfalnego. O zmierzchu gromadzą się tam turyści aby podziwiać zachodzące słońce wędrujące wewnątrz łuku i zasiadają w długich rzędach na tarasowych występach skalnych w oczekiwaniu na spektakl.
Naxos posiada piękne plaże a jedną z piękniejszych jest Agia Anna. Najprościej i najprzyjemniej dojechać jest tam łodzią motorową. Agia Anna to plaża nudystów lub jak kto woli naturystów. Duże bloki skalne rozrzucone tu i tam wśród piasku zapewniają intymność i odosobnienie. Kryształowo czysta woda zaprasza do częstych kąpieli, ale pływając trzeba uważać aby nie znaleźć się za blisko skał. Piaszczyste wydmy porośnięte białymi kwiatami, które, nie znając ich prawdziwej nazwy, zwałam liljami piaskowymi, oddzielają plażę od pobliskiej tawerny, gdzie wybór dań był większy niż w niejednej eleganckiej szwedzkiej restauracji. Trudno przyjemniej spędzić dzień.
Teresa Urban