Nie miejsce ani czas na roztkliwianie się nad losem ludzkości a tym bardziej swoim, gdy wiosenny poranek tak pięknie wypucował słońce nad Sztokholmem, że w podzięce świeci jak brylant z carskiej korony, ale trochę tkliwości nikomu jeszcze nie zaszkodziło.
Zacznijmy od banalnej prawdy. Aby zdać sobie sprawę z tego, co się straciło, trzeba wyjechać z domu, aby pokochać nowe miejsce i pół wieku nie starczy. To naturalnie nie oznacza, że należy pogrążyć się w żalu. Absolutnie nie, nawet wtedy, gdy człowiek czuje się smutny i bezdomny jak psiak. Szczególnie wtedy nie powinno się niczego żałować.
Tegoroczna wiosna uwiodła mnie. Związała ciepłem skał tak podobnym ciepłu kobiety, otumaniła szaleństwem zieleni sztokholmskiego archipelagu. Kiedy ze mną rozmawia, wiosna zniża ton i szepcze półgłosem, co sprawia, że zaczynam wspominać i wzdychać, a wtedy potrzebuję ludzkiej życzliwości najbardziej.
Boże jak ja was dobrze rozumiem! Krążących po ulicach, parkach, mostach, was z kawiarń, metra, autobusu, ze sklepików przy stacjach benzynowych. Widzę wasz wylękły, wystrzegający się kontaktu z innym wzrokiem wzrok. Tak patrzą melancholicy, nostalgicy, marzyciele a dostrzegają poeci. Współczuję waszemu milczeniu, waszej ostrożnej i nieśmiałej dumie, ale podziwiam zdecydowanie, jakie okazujecie w obronie swej pozornej niezależności. Droga ludności miejscowa, kochani Aborygeni, obudźcie się! Tak pieczołowicie dbacie o fasadą, o swoje zadbane oblicze, że zapomnieliście się do mnie uśmiechnąć!
Wasz tradycyjny i smutny izolacjonizm wędruje ulicami Sztokholmu, miasta, które tak bardzo lubię i głosi swoje żale, a te unoszą się, mienią przez chwilę nad plątaniną wysepek, zanim okryją je mgły Starego Miasta. Z wami jest jak ze mną, tylko ja zdaję sobie z tego sprawę i dlatego jestem w gorszej sytuacji niż wy, pieczołowicie hołubiący swoją odrębność.
Spuście z tonu drodzy, wszyscy jesteśmy kopiami jakichś zdarzeń, powtórkami czyichś uczuć, kalkami różnych przeszłości, może przyszłości? Nieistotne, dla mnie staliście się wspomnieniem wzlotów i upadków, przyjazną mgłą, jesteście moim Genesis.
Wszystko byłoby jak należy i w porządku, gdyby nie ten mur. Nie wasz mur, mój! Mur, który stawiałem w pocie czoła wokół mojego życia kiedyś runie. Wiem o tym i trochę mnie to martwi, więc powtarzam sobie głośno: Co z tego, że runie! Zawali się, to się zawali i Amen, wielka sprawa! Oby tylko nie zmiażdżył wszystkich moich nadziei.
Przeczytałem o tym murze i aż się zawstydziłem. Banialuki jakieś plotę! Przecież wszystko, co robię i myślę, to mój własny wybór i produkt! Mój błąd, mój sukces, moja diagnoza, moja choroba i zdrowie, moje powodzenia, niepowodzenia, żale. A ja tu chytrze o jakimś murze!
Nie wiem czy to dobrze czy źle, ale nie jestem sam, nie jestem osamotniony w moim osamotnieniu, bowiem jest ze mną droga. Może mnie spotkać wszystko, mogę pewnego dnia upaść tak mocno, że się już nie podniosę, a droga pozostanie. Drogi nie upadają.
I tak biegnie życie. Towarzyszy nam taka prawda. Światy wypełniają światy pełne światów a my, mieszkańcy najniższego świata, poczynamy zauważać, że pełnia życia nie jest na zawsze i nie dla wszystkich.
Świat bardzo pragnie dobrze się czuć i marzy o szczęściu, ale słabnie. Świat jest jak kran, który ktoś zapomniał zakręcić. Przecieka, a życie zachowuje się jakby o tym nie wiedziało i żąda odpowiedzialnego udziału. Mamy kochać dzieci, mamy kochać rodziców, mamy powstrzymywać się od płaczu nad sobą.
To ostatnie akurat racja. Może się nam to podobać albo nie, ale świat ma prawo żądać od nas rozsądku, więc lepiej się nie mazgaić. Rzecz w tym, że trudno zachować spokój. Mrok zagęszcza się zbyt szybko, a nie w każdym człowieku znajduje miejsce siła, pozwalająca spokojnie wyczekiwać dalszego ciągu. Tym bardziej, że możemy tak niewiele, prawie nic. Ale na szczęście mamy tych, co nas kochają i talent w odnajdywaniu dróg. Nawet tą najtrudniejszą drogę udaje się nam czasem odnaleźć, drogę do samego siebie.
Niestety niewielu pojmuje istotę sprawy, bowiem jakoś nie dociera do powszechnej świadomości stara prawda, że aby zainteresować inwestora, trzeba się pokazać swoje dobre strony. A my skupiamy wysiłki na pytaniu, które leży absolutnie poza naszą percepcją: Kto jest inwestorem? Anioł czy Ten Drugi?
Nie wiemy i nie dowiemy się nigdy, kto trzyma kasę i władzę. Pomimo tego chmary ekspertów (w czerni) krążą nad głowami i bzykają do uszu, że kto, jak kto, ale oni wiedzą. Może najlepiej byłoby pozostawić nasze sprawy w rękach wiosny? Wiosna wie, co trzeba wiedzieć.
Andrzej Szmilichowski